Młodość jest rzeźbiarką

Czy ci młodzi ludzie, często zagubieni i „zakręceni”, przecież nie idealni, może stojący dopiero na początku drogi wiodącej do pełni spotkania z Jezusem, potrafią ocalić świat?

„Najstarsi Rzymianie nie widzieli czegoś podobnego” - mówił po uroczystościach Niedzieli Palmowej w 1984 r. 91-letni kard. Carlo Confalonieri. Sędziwy książę Kościoła miał na myśli reakcję młodzieży, która przybyła na wezwanie Jana Pawła II. Nikt jeszcze wtedy nie przypuszczał, że był to początek wspaniałej drogi, której poszczególne przystanki nazwano Światowymi Dniami Młodzieży.

Młodość jest rzeźbiarką

Na zakończenie obchodów Roku Jubileuszowego upamiętniającego 1950 rocznicę śmierci i zmartwychwstania Chrystusa papież zaprosił młodych do Rzymu i, jak się okazało, ich odpowiedź przekroczyła wszelkie oczekiwania. Las palm, jaki tego dnia wyrósł na Placu św. Piotra, stał się zwiastunem wydarzeń, które zainicjowały fascynującą historię wspólnej wędrówki papieża z Polski i młodzieży całego świata. Naznaczyła ona niezapomnianym piętnem wszystkie kontynenty, stając się znakiem nadziei. Następny rok (1985) został przez ONZ ogłoszony Rokiem Młodzieży. Z tej okazji Jan Paweł II zaprosił powtórnie młodych całego świata do Rzymu. I tym razem odpowiedź zaskoczyła nawet sceptyków: przybyło 300 tys. osób! To było coś nowego! Atmosfera, jaka wtedy panowała, zapoczątkowała zupełnie nową jakość w relacji, która dotąd kojarzyła się ze skostnieniem i zachowawczością. Wkrótce Ojciec Święty oświadczył, iż chciałby, aby spotkania były kontynuowane cyklicznie. Konkretnym wyrazem tego pragnienia stały się Światowe Dni Młodzieży.

Encyklika młodych

Z okazji rzymskiego spotkania papież napisał list apostolski do młodzieży całego świata, który zatytułował „Parati semper”. Często jest on nazywany „encykliką młodych”. Orędzie zapoczątkowało serię dokumentów wydawanych w związku z kolejnymi spotkaniami, które razem stanowią - jak to się często dziś podkreśla - elementarz w szkole wiary, do której św. Jan Paweł II zaprosił swoich młodych przyjaciół. W każdym z listów ze zdumiewającą precyzją papież najpierw diagnozował ich najbardziej palące problemy, sięgał po dobrze znane im dylematy, stawiał kluczowe dla całego życia pytania - potem razem z nimi szukał odpowiedzi. Analogiczną metodologię podjęli następcy Papieża Polaka: Benedykt XVI i Franciszek. W dialogu, który został w ten sposób zapoczątkowany, nie było - i nie ma, jeśli wziąć pod uwagę także list, jaki wystosował do młodych całego świata papież Franciszek - umizgów, interesowności, teologicznego dystansu. Była w nich zapisana autentyczna miłość i troska. Młodzież to doskonale wyczuwała, dlatego z roku na rok na organizowane w różnych miejscach świata spotkania przyjeżdżała coraz liczniej. Zadawało to kłam obiegowym opiniom, że nie można na nią liczyć, że zbyt łatwo ulega cywilizacji śmierci, nie interesuje jej to, co ma do powiedzenia Jezus Chrystus. Św. Jan Paweł II nie zaproponował drogi na skróty, ale zaprosił do wspinaczki na wysokie szczyty i - o dziwo! - oni poszli za nim. Nie ulękli się. Trudno dziś zweryfikować, ile z tego spotkania zrodziło się dobra - są przesłanki ku temu, by przypuszczać, że bardzo dużo. Na ocenę dorobku „pokolenia Jana Pawła II” zapewne przyjdzie jeszcze czas. Papież zdawał sobie sprawę, że o młodego człowieka walczy wiele ideologii przyjmujących często postawę wrogą Bogu i Ewangelii. Cóż mógł im przeciwstawić? Co zaproponować? Wskazał na Jezusa Chrystusa, krzyż, miłość, która najpełniej została wypowiedziana na Golgocie. Wielu go za to na początku wykpiwało. Mówiono: - Stary człowiek! Co może zaproponować pokoleniu wychowanemu na kulturze promującej konsumpcję, zmieniającemu poglądy w rytm wiązek elektronów płynących światłowodami? A jednak przyszli. Nieodmiennie wskazywał im na Chrystusa i zachęcał, aby żyli z Nim w przyjaźni, „gdyż On chce być dla nich podporą, umacniać w młodzieńczej walce o zdobywanie takich cnót, jak wiara, miłość, uczciwość, szlachetność, czystość i wielkoduszność”. Pokazywał na Kościół, który dzięki świadectwu i świeżości, jaka zawsze wpisana jest w młodość, mógł stać się atrakcyjną drogą dla wszystkich, drogą do drugiego człowieka.

Co to znaczy być dobrym?

Treść listu „Parati semper” - po 31 latach od jego wydania - w żaden sposób się nie zdezaktualizowała. Przeciwnie: przemiany, które się dokonują w świecie, ich szybkość i bezprecedensowość sprawiły, że pytania w nim postawione są jeszcze bardziej palące, zaś zagubienie młodego człowieka jeszcze większe niż w połowie lat 80 XX w. Śmiało można powiedzieć, że orędzie Franciszka na tegoroczne spotkanie młodzieży całego świata w Krakowie (które odbędzie się pod hasłem „Błogosławieni miłosierni, albowiem oni miłosierdzia dostąpią”) wpisuje się bardzo mocno w tamten papieski dokument.

Zasadniczym zagadnieniem, jakie stanęło w centrum rozważań św. Jana Pawła II, była linia: dobro - prawda - wolność. Skąd wiemy, że coś jest dobre? - pytał Ojciec Święty. Kto zasługuje na miano „dobrego”? Papież pokazał, że pojęcie dobra pozbawione odniesienia do obiektywnego kryterium może być mocno wypaczone. Aby stało się obiektywne, realne, prawdziwe, musi zostać zbudowane na prawdzie. Nie ma dobra bez prawdy! Odrzucenie jej powoduje, że staje się ono synonimem przyjemności, samowoli, egoizmu - jest z nimi mylone. A to wcześniej czy później prowadzi do życiowej klęski. „Tylko człowiek o prawym sumieniu jest prawdziwie wolny - pisał Papież Polak. - Chrystusowe słowa «poznacie prawdę, a prawda was wyzwoli» stają się istotnym programem [...] A co to znaczy być wolnym? To znaczy: umieć używać swej wolności w prawdzie. Być prawdziwie wolnym - to nie znaczy: czynić wszystko, co mi się podoba, na co mam ochotę. Wolność zawiera w sobie kryterium prawdy, dyscyplinę prawdy. Bez tego nie jest prawdziwą wolnością. Jest zakłamaniem wolności. Być prawdziwie wolnym - to znaczy: używać swej wolności dla tego, co jest prawdziwym dobrem. W dalszym ciągu więc: być prawdziwie wolnym - to znaczy: być człowiekiem prawego sumienia, być odpowiedzialnym, być człowiekiem dla drugich”.

Co w zamian?

To właśnie ta odpowiedzialność domaga się wejścia w głębię Bożego miłosierdzia, by być - używając słów papieża Franciszka z tegorocznego orędzia do młodych - „miłosiernym jak Ojciec”. Owej postawy nie da się wyuczyć, jak historii czy geografii w szkole. Do miłosierdzia nie można się zmusić, wpleść w jakąkolwiek formę wyrachowania. Trzeba go najpierw samemu na sobie - i w sobie! - doświadczyć. „Czy ty, drogi chłopcze, droga dziewczyno, poczułeś kiedykolwiek na sobie to spojrzenie pełne nieskończonej miłości, która, pomimo wszystkich twoich grzechów, ograniczeń, upadków, wciąż ci ufa i z nadzieją patrzy na twoje istnienie? - pytał młodych z całego świata papież Franciszek. - Czy jesteś świadomy, jak wielka jest twoja wartość w planie Boga, który z miłości oddał ci wszystko? Jak naucza św. Paweł: «Bóg zaś okazuje nam swoją miłość [właśnie] przez to, że Chrystus umarł za nas, gdyśmy byli jeszcze grzesznikami» (Rz 5,8). Ale czy naprawdę rozumiemy potęgę tych słów?”.

Dopiero po uzyskaniu odpowiedzi, w całkowitej wewnętrznej wolności, możliwe jest wejście w postawę, logikę miłosierdzia. - Co w zamian? - zapewne wielu ludzi, przywykłych do interesownego w swoim działaniu, do bólu konkretnego świata, dziś zapyta. Franciszek odpowiada: radość. „Słowo Boże uczy nas, że «więcej szczęścia jest w dawaniu, aniżeli w braniu» (Dz 20,35). Właśnie z tego powodu piąte błogosławieństwo nazywa szczęśliwymi tych, którzy są miłosierni. Wiemy, że Pan umiłował nas jako pierwszy. Ale jesteśmy prawdziwie błogosławieni, szczęśliwi, jeśli wejdziemy w tę logikę Boskiego daru, logikę miłości darmowej, jeśli odkryjemy, że Bóg nieskończenie nas pokochał po to, aby uczynić nas zdolnymi do kochania”. I podaje przykład bł. Piera Giorgia Frassatiego (jego relikwie będą towarzyszyły ŚDM w Krakowie). „On mówił: «Jezus odwiedza mnie w Komunii św. każdego ranka, a ja Mu się za to odwdzięczam w skromniejszy, dostępny mi sposób: odwiedzam Jego biedaków». Pier Giorgio był młodzieńcem, który zrozumiał, co znaczy mieć serce miłosierne, wrażliwe na najbardziej potrzebujących. Ofiarowywał im o wiele więcej niż dary materialne, dawał samego siebie, poświęcał czas, słowa, zdolność słuchania. Służył ubogim z wielką dyskrecją, nigdy się z tym nie obnosząc”. Był w tym wolny! Potrafił rozpoznać dobro. Odnalazł prawdę, która mu to umożliwiła.

Obecnie już nikt się nie dziwi, że na spotkania z papieżem przybywają miliony młodych z całego świata. Dziś - w kontekście niepokojów, zamachów, realnego zagrożenia wojnami - coraz więcej ludzi pyta, patrząc na nich: - Co dalej? Czy ci młodzi ludzie, często zagubieni i „zakręceni”, przecież nie idealni, może stojący dopiero na początku drogi wiodącej do pełni spotkania z Jezusem, potrafią ocalić świat?

Echo Katolickie 29/2016

opr. ab/ab

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama