Świat widziany od strony ołtarza

Czy warto zachęcać synów do posługi ministranckiej oraz o cieniach i blaskach tej służby

Czy warto zachęcać synów do posługi ministranckiej oraz o cieniach i blaskach tej służby opowiadali Adrian Pyra (ministrant od osiemnastu lat i lektor od lat trzynastu) oraz z Marcin Dąbrowski (ministrant z piętnastoletnim stażem i od dwóch lat lektor), z którymi rozmawiała Joanna Świerkula.

Świat widziany od strony ołtarza

Skąd wzięło się powołanie na zostanie ministrantem?

Adrian Pyra: Nie pamiętam dokładnie, kiedy po raz pierwszy pojawił się pomysł, aby zostać ministrantem. W czasach mojego dzieciństwa ministrantura była rzeczą naturalną, można powiedzieć nawet modną, tylko nieliczni nie wstępowali w nasze szeregi. Z tymi, którzy się decydowali, też bywało różnie, jedni służyli przy ołtarzu tylko przez miesiąc, inni, tak jak ja, zostali na dłużej – aż do teraz.

Marcin Dąbrowski: Najważniejsze są chęci. Zwykle momentem przyjęcia jest okres po I Komunii Świętej. Ale to też zależy od księdza. Mnie pozwolono dołączyć do ministrantów, gdy miałem zaledwie 5 lat. Tak bardzo podobało mi się, jak służył mój starszy brat, a jeszcze wcześniej mój tata, że Ksiądz mi pozwolił.

Czy rodzice zmuszali Was do tej posługi?

A. P.: Zmuszanie to chyba złe sowo. O ile dobrze pamiętam, to nie musieli mnie nawet zachęcać, ale za to mojego młodszego brata już tak (śmiech). Pamiętam, że zawsze w niedzielę przed Mszą Św. mama prasowa nam komże, a później razem z tatą prowadziła do kościoła...

M.D.: Nie. Od samego początku chciałem być ministrantem, ale mama mówiła mi, że jestem jeszcze za młody, że muszę jeszcze trochę podrosnąć, bo nie dosięgam do ołtarza (śmiech).

Czy w Waszych rodzinach jest tradycja bycia ministrantem?

A. P.: Nie wiem, jakoś nigdy nie pytałem się o to ani taty, ani dziadków. Przypuszczam, że nie byli ministrantami. Za czasów dzieciństwa dziadków Msze św. były odprawiane jeszcze po łacinie, przez co pewnie żaden z nich nie był skory do służenia przy ołtarzu, gdzie było dużo więcej dodatkowych elementów ceremonialnych niż teraz.

M.D.: Wiem, że mój tata i dwóch wujków było kiedyś ministrantami, ale czy jest to jakaś tradycja rodzinna? Raczej nie.

Co dała Wam posługa ministrancka - czego Was nauczyła?

A. P.: Odwagi. Może wydawać się to przyziemne, ale służenie przy ołtarzu jest jakby funkcją publiczną a zebrani w kościele ludzie cały czas Cię obserwują. Pamiętam, że na samym początku posługi miałem ogromną tremę. Jak coś zrobiłem źle, to nie dość, że wszyscy to widzieli, to dodatkowo jeszcze mogłem zostać wyrzucony z ministrantury. Dziesięć - piętnaście lat temu za złe zachowanie w prezbiterium można było „wylecieć”. Każdy z chłopaków bał się takiej kary, która wiązała się z ogromnym wstydem. Teraz jest zupełnie inaczej. Ciągle ubywa ministrantów i mam wrażenie, że Ci, którzy już przychodzą, mają w ogóle inne podejście do tej służby. Jak coś im się nie podoba, to od razu rezygnują, a nie próbują się zmierzyć z nowymi, czasem trudnymi dla nich obowiązkami.

Wracając do tego, czego jeszcze się nauczyłem, to na pewno systematyczności i poświęcenia. Wiele godzin spęczonych na próbach przed uroczystościami wymaga naprawdę dużo ofiarności od młodego chłopaka, który w tym samym czasie mógłby robić zupełnie inne rzeczy. Ale potem pojawia się też ogromna satysfakcja, kiedy przećwiczone uroczystości wychodzą w stu procentach dobrze. Zawsze wtedy czułem, że jesteśmy zgraną drużyną, która wie, po co znajduje się przy ołtarzu.

M.D.: Mnie posługa ministrancka nauczyła pokory. A także nie wstydzenia się Tego, który nas stworzył. Jestem przekonany, że to jedna z najlepszych moich decyzji i polecam taki wybór każdemu młodemu chłopakowi.

Czy bliskość ołtarza pozwala się lepiej skupić na modlitwie, czy może rozprasza?

A. P.: Czasami można się lepiej skupić, bo jakby jesteśmy najbliżej Boga i cudu Eucharystycznego. Z drugiej strony możemy z łatwością obserwować to, co się dzieje w kościele, a dzieją się różne rzeczy... Widzimy, kto się spóźnia, kto ziewa, a kto śpi itd. I to właśnie często nas rozprasza. Zwłaszcza, jak w kościele znajdują się ładne dziewczyny (śmiech).

M.D.: Najtrudniejsze przy ołtarzu jest skupienie, ponieważ ministrant musi być czujny na wszystko, co się dzieje wokół; czy zgasły świeczki, czy może mikrofon należy podać księdzu… Czasem może to rozpraszać i utrudniać modlitwę, ale jednocześnie to piękna służba. Dodatkowo, gdy jest się nowym, ma się wrażenie, że wszyscy ludzie patrzą tylko na ciebie. Z biegiem czasu staje się to normalne i wtedy można poczuć, że Bóg znajduje się tak blisko nas.

Jak myślicie, czy bylibyście innymi ludźmi, gdybyście nie byli ministrantami?

A. P.: Nie umiem odpowiedzieć na to pytanie. Na pewno posługa przy ołtarzu i bliskość Chrystusa w Eucharystii miała wpływ na to, jaki jestem teraz, ale jak mogłyby się potoczyć moje losy, gdybym nie został ministrantem, to wie tylko Bóg.

M.D.: Wydaje mi się, że tak. Nie wiem, jak bym się zachowywał, ale na pewno dzięki posłudze ministranckiej nie zbaczałem z obranej przeze mnie drogi (uśmiech).

Jakie korzyści (oprócz duchowych) przynosi bycie ministrantem?

A. P.: W moim przypadku wieloletnia służba jako ministranta, później jako lektora zaowocowała tym, że wielu parafian zaufało mi i wybrało mnie na radnego w gminie. Wątpię, abym w wieku 25 lat miał szansę zostania radnym, gdybym nie służył przy ołtarzu i nie działał w różnych ważnych wydarzeniach w życiu parafialnym.

M.D.: Na pewno poznanie wartościowych osób, którzy tak jak ja, wybrali tę drogę. Ponadto można brać udział w różnego rodzaju wycieczkach, zawodach piłkarskich, czy turniejach gry w tenisa stołowego...

Co jest najtrudniejsze w służbie przy ołtarzu?

A. P.: Systematyczność. Sama służba przy ołtarzu jest tylko wierzchołkiem góry lodowej, resztę stanowią zebrania ministrantów i próby. Kiedyś musieliśmy poświęcić wiele godzin, aby dobrze przygotować świąteczną ceremonię. Teraz mam wrażenie, że większość czasu zajmuje służba przy ołtarzu, a próbom nie poświęca się już tyle uwagi, co często skutkuje bylejakością.

M. D.: Problemem wielu młodych ministrantów jest to, że spotykają się oni z krytyką Kościoła. Słyszą niesprawiedliwe stereotypy, czy nieprawdziwe pogłoski lub są straszeni zagrożeniami ze strony pedofilów, w wyniku czego nie chcą już służyć.

Czy pamiętacie jakieś śmieszne sytuacje związane ze światem ministranckim?

A. P.: Wśród ministrantów (nie tylko z naszej parafii) krążą legendy, o takim jednym, który przed Mszą św. wypił wino z ampułki. Czy tak było? Nie wiem, ale jak to bywa w legendach, może być w tym jakieś ziarno prawdy. Będąc ministrantem, trzeba być przygotowanym na wszystko. Czasem trzeba zareagować na dyskretną uwagę księdza, czasem coś donieść. Jest też trochę ciekawostek przyrodniczych, z którymi jako ministrant musiałem walczyć: to odwiedziny różnych zwierzątek w kościele. Widziałem u nas w kościele: i kota, i psa, i sikorki, które wleciały przez okno. Motyle i muchy to już zjawisko powszednie, ale niejednemu księdzu nie dawały spokoju przy ołtarzu.

M.D.: Okres ministrantury łączył się zawsze z drobnymi psikusami, zwykle to my je płataliśmy, choć czasem bywało i na odwrót. Pamiętam, jak jeden z księży przez pomyłkę popsikał w Lany Poniedziałek kolegę płynem do mycia szyb. Na domiar złego trafił w oczy i chłopakowi przez całą Mszę leciały łzy po policzkach. Na szczęście nic się nie stało, ale wiele osób się zastanawiało, czy chłopak płacze z pobożności, czy z jakiegoś innego powodu.

A jacy są ministranci poza kościołem?

A. P.: Różni. Jedni są bardzo grzeczni i w sumie zachowują się tak samo jak przy ołtarzu, inni to łobuziaki, które poza kościołem szaleją i rozrabiają.

Nie zapominajmy, że ministranci to zwykli ludzie. Oczywiście każdy z nas powinien świecić przykładem w swoim otoczeniu i to jest nasz obowiązek, ale różnie to wychodzi.

Znam chłopaków, którzy byli ministrantami, a na co dzień ciężko byłoby nazwać ich postawę godną naśladowania. Tacy chłopcy długo nie wytrzymywali w służbie przy ołtarzu, ale co ciekawe, często wracali później do kościoła. Z kolei ci, którzy nie podjęli tego wyzwania, często zaprzestawali w ogóle uczestniczenia nawet na niedzielenie Msze święte.

M.D.: Jak każdy człowiek przeróżni. Jedni to urwisy, których rozpiera energia, a drudzy to takie spokojne „duszyczki”. Wielu ministrantów interesuje się sportem zazwyczaj piłką nożną.

Czy chciałbyś, by Twój syn był ministrantem?

A. P.: Chciałbym. Posługa ministranta pozwala młodemu chłopakowi poczuć pewien obowiązek i odpowiedzialność za to, co robi w życiu. Równocześnie pomaga przezwyciężyć „wstydliwość” wiary. W dzisiejszym świecie, wiara jest uznawana często za pewien zabobon, który tak naprawdę nie ma znaczenia w realnym życiu. W rzeczywistości jest zupełnie inaczej i właśnie dzięki przebywaniu tak blisko ołtarza, wiara wzrasta. Później owocuje. A Pan Bóg nigdy nie zapomina o tych, którzy choć trochę czasu poświęcili właśnie Jemu.

M.D.: Oczywiście. Chciałbym nawet by zostało to tradycją w mojej rodzinie.

Dziękuję za rozmowę.

opr. ac/ac

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama