Słyszeliście kiedyś o radośniejszej nowinie?

Co wzbudza w nas radość? Dlaczego dzieci potrafią się śmiać dużo szczerzej niż dorośli? A gdyby tak dało się wrócić do tej prostej, dziecięcej radości?

Słyszeliście kiedyś o radośniejszej nowinie?

Coraz bliżej końca Adwentu, odliczanie do świąt czas zacząć. Trzecia niedziela przypomina, że nie chodzi o cielęcy zachwyt czy słomiany zapał, ale o radość ze zbliżających się narodzin Boga dla człowieka.

W internecie krążą krótkie, kilkuminutowe filmy, „które nigdy się nie starzeją”'. Z reguły ich bohaterami są małe dzieci uchwycone w zabawnych sytuacjach lub nie do końca świadomie naśladujące zachowania dorosłych. Jednym z klasyków, chętnie rozpowszechnianym na portalach,  jest „dialog” prowadzony przez kilkunastomiesięcznych, niepotrafiących jeszcze mówić bliźniaków, który w kluczowych momentach osiąga zupełnie niespodziewane efekty. Dyskusja, kłótnia, a może energicznie opowiadana  historia − trudno jednoznacznie ocenić. Jednak swoista kreatywność i gestykulacja maluchów, a co najważniejsze − rozbrajający śmiech dzieci − zapewniam − rozłoży na łopatki niejednego twardziela, przywracając mu humor. Mali radują się inaczej. Ten krótki film w internecie zanotował już ponad milion odsłon. Dlaczego o tym piszę? Bo otaczająca nas rzeczywistość skłania nas dziś bardziej do postrzegania świata jako „doliny płaczu” niż drogi kierującej ku czemuś większemu i ważniejszemu, i to w wymiarze dalekim, i bliskim, tym przedświątecznym także. A właśnie o radosnej nowinie − mimo złej koniunktury, problemów i trudności − przypomina trzecia niedziela Adwentu.

Wydani na pastwę smutku?

Prawdą jest, że nietrudno jest mówić o radości, posługując się socjologiczną papką o optymistach, którzy żyją dłużej niż pesymiści, że tym pierwszym łatwiej jest w zderzeniu z codzienną rzeczywistością. Często zarzucają nam, chrześcijanom, że nie jesteśmy wiarygodni, bo nie widać w nas radości, tej pierwotnej, dziecięcej. Zapomnieliśmy o prostych przyjemnościach, które nas cieszyły i zarażały naszą radością innych. W świecie banalnych programów rozrywkowych, trywialnych filmów i kabaretów ludzie mylą radość z dobrą zabawą, łatwą rozrywką dostarczaną nie tylko za pośrednictwem mediów. Podkręcanie (przed)świątecznej atmosfery radości ma miejsce niemal na każdym kroku. Wprawdzie, kiedy piszę te słowa, nie słyszałam jeszcze w radiu ani w żadnej galerii sklepowej odgrzewanych co roku szlagierów, takich jak LastChristmas lub All I want for Christmasisyou, ale ulice i markety zadbały, bym od 1 grudnia potykała się o bożonarodzeniowe dekoracje i mijała rozlicznych pomocników Świętego Mikołaja lub jego samego w kolejnej odsłonie. Oczywiście uśmiechniętego. Powie ktoś: to taki czas, radość to nic wstydliwego, a Adwent to nie tylko czas zadumy i umartwienia, choć w liturgii przeważa kolor fioletowy. Tak, to prawda, ale czy to jest sposób na radość i przeżycie ostatnich dni przed Bożym Narodzeniem? Te marketowe spirale? A jeśli nie, to gdzie szukać adwentowego piękna i niesionej wraz z nim radości?

Nie, nie jesteśmy wydani na pastwę smutku. Jeśli adwentowej radości nie znajdziemy w cieniu średniowiecznych opactw, barokowych katedr, w sklepowych świecidełkach, to może warto posłuchać słów i zaadaptować słowa św. Pawła: „Zawsze się radujcie, nieustannie się módlcie. W każdym położeniu dziękujcie, taka jest bowiem wola Boża w Jezusie Chrystusie względem was”. Nie są to łatwe do przyjęcia słowa, ale adwentowe drogi nawróceń wymagają gotowości, czujności i duchowego wysiłku, by dokonać rewizji swojego dotychczasowego życia. Każdy dzień oczekiwania na Boże Narodzenie może stać się wyrazem tęsknoty za życiem nie na wzór homo ludens (dosłowne tłumaczenie z łaciny „człowiek bawiący się”), ale autentycznym, mającym sens i określoną wartość. Jasne, że łatwiej jest zawierzyć Bogu, gdy wszystko układa się po mojej myśli, znacznie trudniej, gdy życie zdaje się leżeć w gruzach i wszystkie znaki na ziemi i niebie świadczą, że nie będzie już radości. Jej paradoks polega na tym, że nie możemy sobie zagwarantować radości własną mocą. Wtedy, gdy próbujemy ją zatrzymać − wymyka się i traci na sile. Im bardziej za nią tęsknimy i jej szukamy, tym bardziej oddala się od nas i szybciej przemija. Skupiając się na dążeniu do radości, niepostrzeżenie oddalamy się od jej źródła. Radość, także ta adwentowa, osiągalna jest jedynie przez tych, których stać na bezinteresowność i którzy nie są nadmiernie na sobie skoncentrowani.

Cnota pielgrzymująca

Będąc dziećmi, z ekscytacją przeżywaliśmy okres przedświąteczny, ale dziś, nam, ludziom XXI w., wykarmionym na kolorowych obrazach i Twitterze, jest potrzebny konkret radości. Gdzie go znaleźć? W geście życzliwości, dobrym słowie, pomocy udzielonej komuś, kto jej potrzebuje, słowem, w naszej gotowości do obdarowania kogoś radością ze zbliżających się świąt, i to w sposób namacalny, tak jak chce tego niedziela Gaudete, podkreślająca w różowych kolorach liturgii przewagę światła, a tym samym bliskość Bożego Narodzenia. Najlepiej wykorzystać do tego jeden z adwentowych atrybutów. Kiedy w 1839 r. pastor Johann Heinrich Wichern, prowadzący sierociniec w Hamburgu, zapalił z podopiecznym sierocińca, który prowadził, pierwszą świecę na sporych rozmiarów kole, nie mógł spodziewać się, że po ponad 150 latach, niemal 800 km na wschód, Polacy nadadzą im dodatkową symbolikę. Płonący knot jest znakiem oczekiwania na przyjście Pana Jezusa, ale i zachęca do modlitwy i konkretnych czynów. − Trzy lata temu nasz kapelan, ks. Piotr Wenzel, kiedy odwiedzał ubogie rodziny, zanosił im w prezencie wieniec adwentowy, mówił o jego symbolice i zachęcał do modlitwy − opowiada Alina Szulirz, prezes Stowarzyszenia św. Filipa Nereusza w Rudzie Śląskiej. Na każdy tydzień wyznaczona jest inna intencja. Pierwsza świeca oznacza przebaczenie, „bo bez słów «przepraszam» i «przebaczam» nie jest możliwy pokój”. Druga to świeca wiary. Rodziny modlą się „o to, by ufać i wierzyć dobremu Bogu, mimo kłopotów i zmartwień. Trzecia świeca przypomina o radości, bo „bez niej nic nie cieszy, wszystko nudzi i trudno ze sobą wytrzymać”, a czwarta oznacza nadzieję. — Rodziny chętnie dzieliły się tym, jak przeżyły Adwent, a potem Boże Narodzenie, jak wiele dobra i zmian przyniosła modlitwa przy wieńcu adwentowym z załączoną instrukcją. Zainspirowało to członków stowarzyszenia, by rok później wszystkie rodziny podopiecznych Nereusza obdarować w ten sposób − wspomina Szulirz i dodaje, że w tym roku stowarzyszenie rozprowadziło 400 wieńców w Rudzie Śląskiej, Katowicach-Załężu i w Siemianowicach. — Jeśli chodzi o trzecią niedzielę Adwentu, to instrukcja podpowiada pewne uczynki radości. Zachęca, by rodzina przeprowadziła wspólną naradę i zastanowiła się, komu − samotnemu, opuszczonemu, choremu − można przygotować świąteczny podarunek: kartkę z życzeniami, paczkę ze słodyczami, ozdobę choinkową, i sprawić tym samym radość − wymienia prezes stowarzyszenia. Wyłapywanie takich okazji i podążanie za nimi może być jednym ze sposobów inicjowania zmiany wobec siebie i innych, przyczynkiem do praktykowania dzieł miłosierdzia, nawet jeśli sam mam niewiele, i źródłem radości.

„Radości nie można zatrzymać, musi ona iść dalej, ponieważ jest cnotą pielgrzymującą. Jest darem, który wędruje, który idzie drogą życia, idzie z Jezusem” − przekonywał podczas jednej z Mszy św. w Domu św. Marty papież Franciszek. Trzeba się nią dzielić, a warunkiem radości Adwentu jest duchowa wolność, która pozwala przyjąć obietnicę nadziei, ponownie odkryć sens otwarcia się na przyjęcie przychodzącego Boga. Nasze tęsknoty nie trafiają w próżnię. Smak życia przywraca adwentowa radość będąca postawą życiową, która rodzi się wraz z odkryciem, że Jezus przychodzi. Jest coraz bliżej. To czas radości ze spełnienia się Bożej obietnicy, wypełnienia się proroctwa, wbrew szarej i smutnej codzienności naszych Nazaretów. Bo czy słyszeliście kiedyś o radośniejszej nowinie niż przyjście Boga na świat?     

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama