reklama

„Do południa razem pracowaliśmy. Po południu ks. Blachnicki już nie żył”. Osobiste świadectwo Barbary Mazur z Carlsbergu

Barbara Mazur bardzo dobrze pamięta dzień śmierci ks. Franciszka Blachnickiego. Do południa pracowała z ks. Franciszkiem w drukarni. Była wtedy świadkiem wymiany zdań z Jolantą i Andrzejem Gontarczykami. Po południu ks. Blachnicki już nie żył.

AC

dodane 16.03.2023 13:34

Przenieśmy się do tamtego dnia. 27 lutego 1987 roku. Dzień śmierci Sługi Bożego ks. Franciszka Blachnickiego. Życie toczyło się jak zawsze. Trwała praca w drukarni. Barbara Mazur z Carlsbergu nigdy jednak tego dnia nie zapomni.

Ks. Blachnicki bardzo długo nie przypuszczał, że Jolanta i Andrzej Gontarczykowie mogą być agentami SB. Przecież razem pracowali, uczestniczyli w Mszach św. Pierwsze podejrzenia zaczęły padać dopiero pod koniec 1986 roku. Oczywiście SB ostrzegło już swoich agentów, że Carlsberg coś podejrzewa. 26 lutego 1987 roku, a więc dzień przed śmiercią założyciela Ruchu Światło-Życie, dowiedział się on, że otrzyma ostateczne potwierdzenie na to, iż nie może ufać Gontarczykom. Miał na dniach otrzymać dokumenty, które potwierdzałyby, iż Jolanta i Andrzej są szpiegami.

„27 lutego do południa byliśmy w drukarni. Pracowałam z Ojcem Franciszkiem przy jednej maszynie, przy klejarce. Ja wkładałam na początku różne części książek, potem dochodził klej, a na końcu maszyny siedział ks. Franciszek i sortował. Wybierał, które części są dobre, a które niedobre. I pamiętam jego uśmiech... To, jak się cieszył, że ta maszyna ruszyła” – wyznaje w swoim osobistym świadectwie Barbara Mazur.

„Potem doszło do ostrej wymiany zdań między Ojcem Franciszkiem, a Jolantą i Andrzejem Gontarczykami. Niestety, nie pamiętam czego dotyczyła ta kłótnia. To był ostatni moment, kiedy widziałam Ojca żywego. Potem on poszedł na górę do swego brata Ernesta na herbatę, a ja dalej poszłam do pracy. Następnie udałam się na obiad. Po obiedzie poszliśmy znowu do pracy, do drukarni i spodziewaliśmy się Ojca. Myśleliśmy, że przyjdzie około 16.00, po popołudniowej drzemce” – dodaje.

Ks. Blachnicki jednak nie przyszedł. Ktoś przybiegł i powiedział: „Ojciec nie żyje!”. Wszyscy byli w szoku. „To było niesamowite zaskoczenie. Do południa razem pracowaliśmy, a po popołudniu... Ojciec nie żyje. Pojawiła się w mojej głowie myśl, że to już jest koniec z Carlsbergiem, bo jak to dalej ma funkcjonować bez Ojca?” – podkreśla Barbara Mazur.

„Stanęłyśmy wszystkie jako wspólnota przy Ojcu bezradne, zaskoczone, onieśmielone... Nagle Zyta, już świętej pamięci, powiedziała: „wyśpiewajmy Magnificat”. I podczas śpiewania w pobliskiej kaplicy, moje myślenie się odmieniło. W duchu powiedziałam: Panie Jezu, jeśli to jest tylko dzieło Ojca Franciszka, to się rozpadnie, ale jeśli to jest Twoje dzieło, to będzie nadal trwać” – dzieli się pani Basia.

Barbara Mazur jest niesamowitym świadkiem tego, że przez 36 lat dzieło się wspaniale rozwija, pięknie kwitnie, owocuje. „Wiem, że jest to owoc cierpienia, jak i również śmierci naszego Ojca Franciszka, który pragnął, aby powstało tutaj Sanktuarium Jasnogórskiej Jutrzenki Wolności” – podkreśliła członkini wspólnoty z Carlsbergu.

1 / 1

reklama