„Do południa razem pracowaliśmy. Po południu ks. Blachnicki już nie żył”. Osobiste świadectwo Barbary Mazur z Carlsbergu

Barbara Mazur bardzo dobrze pamięta dzień śmierci ks. Franciszka Blachnickiego. Do południa pracowała z ks. Franciszkiem w drukarni. Była wtedy świadkiem wymiany zdań z Jolantą i Andrzejem Gontarczykami. Po południu ks. Blachnicki już nie żył.

Przenieśmy się do tamtego dnia. 27 lutego 1987 roku. Dzień śmierci Sługi Bożego ks. Franciszka Blachnickiego. Życie toczyło się jak zawsze. Trwała praca w drukarni. Barbara Mazur z Carlsbergu nigdy jednak tego dnia nie zapomni.

Ks. Blachnicki bardzo długo nie przypuszczał, że Jolanta i Andrzej Gontarczykowie mogą być agentami SB. Przecież razem pracowali, uczestniczyli w Mszach św. Pierwsze podejrzenia zaczęły padać dopiero pod koniec 1986 roku. Oczywiście SB ostrzegło już swoich agentów, że Carlsberg coś podejrzewa. 26 lutego 1987 roku, a więc dzień przed śmiercią założyciela Ruchu Światło-Życie, dowiedział się on, że otrzyma ostateczne potwierdzenie na to, iż nie może ufać Gontarczykom. Miał na dniach otrzymać dokumenty, które potwierdzałyby, iż Jolanta i Andrzej są szpiegami.

„27 lutego do południa byliśmy w drukarni. Pracowałam z Ojcem Franciszkiem przy jednej maszynie, przy klejarce. Ja wkładałam na początku różne części książek, potem dochodził klej, a na końcu maszyny siedział ks. Franciszek i sortował. Wybierał, które części są dobre, a które niedobre. I pamiętam jego uśmiech... To, jak się cieszył, że ta maszyna ruszyła” – wyznaje w swoim osobistym świadectwie Barbara Mazur.

„Potem doszło do ostrej wymiany zdań między Ojcem Franciszkiem, a Jolantą i Andrzejem Gontarczykami. Niestety, nie pamiętam czego dotyczyła ta kłótnia. To był ostatni moment, kiedy widziałam Ojca żywego. Potem on poszedł na górę do swego brata Ernesta na herbatę, a ja dalej poszłam do pracy. Następnie udałam się na obiad. Po obiedzie poszliśmy znowu do pracy, do drukarni i spodziewaliśmy się Ojca. Myśleliśmy, że przyjdzie około 16.00, po popołudniowej drzemce” – dodaje.

Ks. Blachnicki jednak nie przyszedł. Ktoś przybiegł i powiedział: „Ojciec nie żyje!”. Wszyscy byli w szoku. „To było niesamowite zaskoczenie. Do południa razem pracowaliśmy, a po popołudniu... Ojciec nie żyje. Pojawiła się w mojej głowie myśl, że to już jest koniec z Carlsbergiem, bo jak to dalej ma funkcjonować bez Ojca?” – podkreśla Barbara Mazur.

„Stanęłyśmy wszystkie jako wspólnota przy Ojcu bezradne, zaskoczone, onieśmielone... Nagle Zyta, już świętej pamięci, powiedziała: „wyśpiewajmy Magnificat”. I podczas śpiewania w pobliskiej kaplicy, moje myślenie się odmieniło. W duchu powiedziałam: Panie Jezu, jeśli to jest tylko dzieło Ojca Franciszka, to się rozpadnie, ale jeśli to jest Twoje dzieło, to będzie nadal trwać” – dzieli się pani Basia.

Barbara Mazur jest niesamowitym świadkiem tego, że przez 36 lat dzieło się wspaniale rozwija, pięknie kwitnie, owocuje. „Wiem, że jest to owoc cierpienia, jak i również śmierci naszego Ojca Franciszka, który pragnął, aby powstało tutaj Sanktuarium Jasnogórskiej Jutrzenki Wolności” – podkreśliła członkini wspólnoty z Carlsbergu.

« 1 »

reklama

reklama

reklama