Dzieło ks. Blachnickiego odmieniło polski Kościół, a także państwo, ponieważ liczni oazowicze zaangażowali się w „Solidarność”, w działalność samorządową, niektórzy z nich po roku 1990 zostali ministrami, posłami i senatorami — mówi Czesław Ryszka, autor książki „Tajemnica życia i śmierci ks. Franciszka Blachnickiego”, wydanej przez wydawnictwo ESPRIT w Krakowie.
Autor opowiada także o własnych wspomnieniach związanych z duchownym, śledztwie IPN dotyczącym jego śmierci oraz o dziedzictwie, jakie pozostawił kolejnym pokoleniom Polaków.
Anna Rasińska (KAI) Poznał Pan ks. Franciszka Blachnickiego dzięki swojemu wujowi, ks. Franciszkowi Ryszce, proboszczowi w Katowicach-Podlesiu, który wspierał duchownego finansowo. Czy mógłby Pan opowiedzieć, co najbardziej zapadło Panu w pamięć z tego czasu?
Czesław Ryszka: To było tak dawno, a jakby dzisiaj. Pamiętam, że bardzo pragnąłem studiować na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. W tamtych czasach między Katowicami a Lublinem to była czasowa przepaść. Pociąg jechał całą noc. Należało gdzieś w Lublinie zatrzymać się. Wujek Ryszka dał mi list polecający do ks. Franciszka Blachnickiego, wówczas pracownika naukowego KUL, także wykładowcy liturgii w Śląskim Seminarium Duchownym w Krakowie, który czasem zatrzymywał się u swoich kolegów kapłanów na Śląsku. Tak zamieszkałem w domu ks. Blachnickiego, odtąd Ojca Franciszka, w Lublinie i w Krościenku, gdzie znajdowało się centrum ruchu oazowego. W wakacje pomagałem prowadzić oazy, a po zrobieniu prawa jazdy w Krościenku, będąc na pierwszym roku filologii polskiej, woziłem Ojca Franciszka do różnych seminariów w kraju z wykładami. To wówczas w rozmowach poznałem szczegóły z życia kapłana, jego tragiczne przejścia w obozie w Auschwitz, w katowickim więzieniu, a także uwięzienie przez komunistów w latach powojennych.
Proszę o tym opowiedzieć.
Ks. Franciszek Blachnicki urodził się w 1921 r. w Rybniku na Górnym Śląsku, ale dzieciństwo i młodość spędził w Tarnowskich Górach. Tam ukończył gimnazjum, zajmując się także harcerstwem. W momencie wybuchu wojny jako młody podchorąży, wziął czynny udział w kampanii wrześniowej, a po jej upadku przeszedł do pracy konspiracyjnej (był komendantem oddziału Polskich sił Zbrojnych na miasto Tarnowskie Góry). W marcu 1940 r. został aresztowany przez Gestapo i wywieziony do obozu koncentracyjnego w Auschwitz. Numer 1201. Przebywał w obozie czternaście miesięcy, z tego dziewięć w karnej kompanii, w bloku 13, ponadto miesiąc w bunkrze, w którym zginął później o. Maksymilian Kolbe. We wrześniu 1941 r. w więzieniu w Katowicach został skazany na śmierć przez ścięcie za działalność konspiracyjną przeciw hitlerowskiej Rzeszy. Oczekując na wykonanie wyroku, odczuwał, jak w granicznych sytuacjach niewiele wspólnego z życiem mają ideały humanistycznego chrześcijaństwa wyniesione z domu. Podwójnie skazany - jak wówczas określił swoją sytuację - przez ludzi na ścięcie, a przez siebie samego na śmierć wieczną, został podwójnie ułaskawiony przez miłosiernego Boga. Siedząc w celi otrzymał cud zrozumienia najgłębszego wymiaru wiary religijnej. Jakby w jego duszy ktoś przekręcił kontakt elektryczny, tak iż zalało ją światło. Rozpoznał światło od razu i chodząc po celi, powtarzał w duszy: „wierzę, wierzę”.
Według prawa niemieckiego, jeśli kat nie wykona kary przez 99 dni, skazany ma prawo do zmiany wyroku. W katowickim więzieniu kat bywał regularnie co kilka tygodni, wykonując wiele wyroków. Franciszek Blachnicki w cudowny sposób ocalał. Jego akta ktoś stale odsuwał. Po czterech miesiącach oczekiwania na śmierć, zmieniono mu wyrok na karę 10 lat więzienia do odbycia po zakończeniu działań wojennych. Lata 1942-1945 spędził w różnych obozach koncentracyjnych, ale jego powołanie już się skrystalizowało. Cudowne ocalenie dopełniło jego wiarę. Rozumiał ją jako „wszczepienie nowego, całkiem innego, nadprzyrodzonego życia. „To życie zostało wszczepione w moją skażoną naturę, nie naruszając jej i nie przemieniając jej w niczym... Ja sam muszę przebyć cały proces odradzania się, powolnego, stopniowego, organicznego powracania do zdrowia... Ale to wszystko jest wyłącznym działaniem łaski Bożej. Wszystko działa Bóg a zarazem wszystko działam ja. O niepojęta tajemnico działania łaski” — napisał 29 marca 1949 r., kilka miesięcy przed święceniami kapłańskimi.
Wydawałoby się, że po tylu przeżytych dramatach jego kapłaństwo będzie usłane różami, przecież całkowicie oddał siebie na służbę Bogu.
No właśnie, sam tak myślałem. Tymczasem od pierwszych latach kapłaństwa przypadłych po roku 1950, nie akceptując wygnania z Katowic prawowitych biskupów, nie podporządkował się narzuconym przez komunistów wikariuszom kapitulnym, nie zgodził się na przeprowadzenie synodu w diecezji. Za to został wygnany. Opatrzność nie pozostawiła go samemu sobie. Spędził ten czas w Niepokalanowie, odkrył nauczanie Ojca Maksymiliana Kolbego, zawierzył całego siebie Niepokalanej. To Jej owocem była Krucjata Trzeźwości po roku 1956, potem nazwana Krucjatą Wstrzemięźliwości: 100 tys. Polaków ślubowało trzeźwość, krucjata działała w tysiącu parafiach w każdej diecezji.
I znowu przyszedł krach.
Komuniści zlikwidowali krucjatę, a jej twórca spędził kilka miesięcy w areszcie rzekomo za nielegalny druk ulotek oraz fałszywe informowanie Zachodu o prześladowaniu Kościoła. Po uwolnieniu rozpoczął studia na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim, zafascynował się soborową odnową liturgiczną, nie studiował dla kariery naukowej, ale dla potrzeby skonfrontowania wizji Kościoła z sytuacją duszpasterstwa w Polsce.
W książce czytamy, że ks. Blachnicki miał wpływ na Pana życie duchowe, formację intelektualną i zawodową. Dzięki niemu poznał Pan swoją przyszłą żonę.
Będąc naukowcem praktykiem Ojciec Franciszek zainicjował ruch oazowy, nazwany później ruchem Światło-Życie. Najpierw Oazy Dzieci Bożych w latach pięćdziesiątych, potem młodzieżowe Oazy Niepokalanej i Oazy Nowego Życia w latach sześćdziesiątych, a wreszcie Oazy Żywego Kościoła obejmujące przekrojem wszystkich ludzi, stworzyły rzeczywisty ruch odnowy, który dosłownie wstrząsnął polskim Kościołem. Posoborowy entuzjazm liturgiczny i pastoralny ks. Blachnickiego ogarnął wielu teologów, kapłanów i biskupów. W Centrali w Krościenku spotkać można było księży profesorów z KUL-u czy z seminariów duchownych, licznych biskupów odwiedzających swoją młodzież na oazach, kapłanów i kleryków z całej Polski. To był niezwykły czas odmłodzenia Kościoła, kiedy prawie z wszystkich diecezji kraju, zwłaszcza w miesiącach wakacyjnych, przybywały do centrum w Krościenku oraz do innych miejscowości w Pieninach i na Podtatrzu tysiące młodzieży, dzieci i dorosłych, aby stać się później animatorami odnowy Kościoła w swoich parafiach. Kiedy na stoku Kopiej Górki w Krościenku wybudowano Namiot Światła oraz aulę amfiteatralną, ludzie przejęci przyszłością Kościoła, Bożą sprawą, zaczęli gromadzić się wokół kard. Karola Wojtyły, opiekuna oaz, wokół Ojca Franciszka. Ileż tam oddano Bogu chwały, ileż rozgorzało serc młodych? Ministranci i lektorzy przybywając po oazie do parafii przejmowali dbałość o estetykę w kościele czy kaplicy, o dobry wystrój prezbiterium, eksponowanie ołtarza. Pamiętam z tych lat słowa księdza Franciszka, wypowiadane często w homiliach w kościele akademickim KUL czy domowej kaplicy w Lublinie lub Krościenku, że Kościół jest jak żywy organizm, krąży w nim krew, odżywia się i oddycha, żyje dzięki włączeniu się w tę pracę wewnętrzną wszystkich jego cząstek, od biskupów i kapłanów po niemowlęta. Całe ciało, stosownie do otrzymanych darów i możliwości umacnia i buduje miłość w Kościele. Świadectwo, służba i liturgia - te trzy działania składają się na żywy Kościół. Ksiądz Blachnicki nie lękał się stawiania wielkich wymagań, przekazywał soborową wizję człowieka-osoby i Kościoła-wspólnoty, parafii jako wspólnoty wspólnot. Ukazywał piękno odnowionej liturgii. Przy nim Kościół stawał się żywą wspólnotą, a oazowy system wychowawczy otwierał przestrzeń wolności, szczerości, życia w prawdzie i bez lęku. U każdego pojawiała się siła moralna i duchowa, będąca poniekąd rodzajem buntu przeciwko zewnętrznemu, zniewolonemu światu. Dla mnie, młodego człowieka, studenta, to była wielka łaska znaleźć się w takim środowisku.
A co do spotkania żony, to Ojciec Franciszek organizował comiesięczne msze św. dla zainteresowanych oazami studentów uniwersytetu. Po mszy była zawsze agapa. Tam spotkałem moją przyszłą żonę. Jesteśmy razem już ponad 50 lat.
Pisze Pan, że ks. Blachnicki był najdłużej prześladowanym kapłanem w PRL.
Dzięki dokumentom zgromadzonym w Instytucie Pamięci Narodowej wiemy, że ksiądz Franciszek Blachnicki był od lat pięćdziesiątych minionego wieku uznawany za jednego z głównych wrogów Polski Ludowej. Za swoją działalność duszpasterską i społeczną był ustawicznie szykanowany — więziony, nękany rewizjami, przesłuchaniami, karany grzywnami, na porządku dziennym była też kontrola jego kontaktów i korespondencji. Stale oplatała go sieć szpicli, śledzących każdy jego krok. Zachowały się dokumenty świadczące także o różnych prowokacjach, szczuciu ludzi przeciwko niemu, szkalowaniu go w oczach biskupów oraz opinii publicznej. I w końcu został zamordowany.
Skąd o tym wiemy?
Z drugiego śledztwa prowadzonego przez IPN w Katowicach po roku 2020. Przypomnę, że stan wojenny 13 grudnia 1981 r. zastał ks. Blachnickiego w Rzymie. Nie mogąc wrócić do Kraju, znalazł się w Carlsbergu w Niemczech, gdzie zorganizował zagraniczny ośrodek Ruchu Światło-Życie. W Carlsbergu działalność ks. Blachnickiego pilnie obserwowały tajne służby PRL, przypomnę, że we wrześniu 1982 r. Wojskowa Prokuratura Garnizonowa w Warszawie oskarżyła kapłana o spiskowanie przeciwko PRL, za duchownym wysłano list gończy oraz otoczono go jeszcze ściślejszym wianuszkiem agentów. W efekcie proroczy działacz i komentator polityczny zapowiadający rychły upadek komunizmu, niezłomny wobec niezliczonych prób zniszczenia go fizycznie i duchowo, pełen pomysłów i sił, został 27 lutego 1987 r. zamordowany, otruty. Kapłan, który przetrwał niemiecki obóz koncentracyjny, celę śmierci, przetrwał system stalinowski, został zamordowany poprzez podanie mu śmiertelnych substancji toksycznych. Ustalenia te to wynik czynności przeprowadzanych przez IPN od 2020 r. w Polsce, Austrii, Niemczech i na Węgrzech. Materiał dowodowy w dużym zakresie znajdował się poza granicami Polski, a wyjaśnienie wielu zagadnień wymagało wiedzy specjalistów z różnych dziedzin.
Kto był sprawcą mordu?
Do udowodnienia w prowadzonym obecnie przez IPN drugim śledztwie pozostaje, czy dokonali tego współpracująca z ks. Blachnickim od 1984 r. para agentów komunistycznego wywiadu cywilnego, małżonkowie Jolanta vel Lange i Andrzej Gontarczykowie o pseudonimach „Panna” i „Yon” czy też inni agenci PRL lub Stasi. Prowadzone od 2020 r. drugie śledztwo dotyka nie tylko kwestii wykonawców, ale także zleceniodawców, czyli wprost nadzorcy tych służb gen. Czesława Kiszczaka.
Jaka była rola małżeństwa Gontarczyków w całej sprawie? Czy już za życia ks. Blachnickiego pojawiały się podejrzenia co do ich działań?
Ks. Franciszek Blachnicki był bardzo ufnym człowiekiem, dopiero kiedy dowiódł swoich podejrzeń, odbył zdecydowaną rozmowę z Gontarczykami. Ci jednak twierdzą, że w feralnym dniu nie było ich w Carlsbergu. Śledztwo trwa.
Jak wyglądała droga do beatyfikacji ks. Blachnickiego? Na jakim obecnie jesteśmy etapie?
Odpowiem tak: gdyby Ojciec Franciszek nie wyjechał na Zachód przed stanem wojennym, niechybnie podzieliłby los księdza Jerzego Popiełuszki. Może wówczas jego proces beatyfikacyjny, który rozpoczął się publiczną sesją 9 grudnia 1995 r. w katedrze katowickiej, miałby inny przebieg. Byłby to od początku proces o męczeństwo. Dzisiaj to z całą pewnością wiemy. Zginął za obronę wolności Polski i Kościoła w Polsce. Podkreślił to abp Damian Zimoń, ówczesny metropolita katowicki, który w liście pasterskim z okazji rozpoczęcia w 1995 r. procesu kanonizacyjnego nazwał ks. Franciszka Blachnickiego, za słowami Jana Pawła II, „gorliwym apostołem nawrócenia i wewnętrznej odnowy, dobrze rozumiejącym chwilę obecną”. Dzisiaj do beatyfikacji brakuje cudu. Należy się o taki cud modlić. Chyba że zmieni się podstawa prowadzenia procesu i będzie to proces o męczeństwo. Zmiana decyzji należy do władz kościelnych.
W książce pisze Pan o ks. Blachnickim jako o wizjonerze, jako o proroku, który trafnie przewidział potrzebę głębokiej reformy duszpasterstwa. Jakie jego idee są dziś — Pana zdaniem — szczególnie aktualne?
Ksiądz Franciszek Blachnicki czerpiąc z metodyki harcerskiej przeorał duchowo i mentalnie pokolenia polskiej młodzieży. Dzięki oazom ponad milion dziewcząt i chłopców w latach PRL-u, obok odnowienia swojej wiary przez żywy udział w liturgii, angażowały się w aktualne problemy społeczne, występowały przeciw politycznemu uciskowi, jaki od 1945 r. panował w Polsce. Jednym słowem, dzieło ks. Blachnickiego odmieniło polski Kościół, a także państwo, ponieważ liczni oazowicze zaangażowali się w „Solidarność”, w działalność samorządową, niektórzy z nich po roku 1990 zostali ministrami, posłami i senatorami.
Na pytanie, jaką zostawił nam, dawnym i nowym oazowiczom misję, należałoby odpowiedzieć: abyśmy jako świeccy wierzący, dobrze wykształceni, uformowani w ruchu oazowym, podejmowali działalność społeczną czy polityczną. To była prorocza wizja księdza Franciszka i siła Ruchu Światło-Życie, że wykonuje się dobrze i uczciwie swoją pracę, z świadomością nieużytecznego sługi, bo o owocach decyduje zawsze Bóg. Ta świadomość pozwala zachować dystans do siebie i do świata, nie pozwala przesadnie chlubić się tym, ile to w życiu człowiek dokonał. Choć byłoby dobrze ukazać np. wpływ Ruchu Światło-Życie na przemiany społeczne w Polsce, wykazać, ile osób w Solidarności przeszło przez oazy, ilu kapłanów i biskupów poczuło powołanie na oazie.
Będąc blisko 20 lat w parlamencie, poznałem dziesiątki posłów i senatorów, którzy albo nadal są aktywnymi członkami Ruchu Światło-Życie, albo przeszli formację Ruchu Światło-Życie, a także Krucjatę Wyzwolenia Człowieka, czyli służbę na rzecz narodu, co widać na co dzień w ich życiorysie i postawach. Ta formacja Ruchu Światło-Życie, jeśli jej się trzymamy, przynosi piękne efekty w życiu.
Dodam, że świadomy zasług i wielkości ks. Franciszka Blachnickiego prezydent Andrzej Duda odznaczył go w 2023 r. Orderem Orła Białego.
Źródło: KAI