reklama

Polska misjonarka z Aleppo prosi o pilną pomoc dla tamtejszych dzieci

Polska misjonarka alarmuje, że szczególnie dramatyczna jest sytuacja chorych dzieci, których leczenie nie jest już finansowane przez żaden program pomocowy.

AC

Radio Watykańskie

dodane 05.04.2018 11:49

„Świat o nas powoli zapomina, organizacje międzynarodowe zaczynają wycofywać swą pomoc, tak jakby wojna w Aleppo się już skończyła” – mówi pracująca w tym syryjskim mieście siostra Brygida Maniurka ze Zgromadzenia Franciszkanek Misjonarek Maryi.

Przy wsparciu Papieża Franciszka w Syrii realizowany jest projekt „Otwarte Szpitale”. Dwa z nich działają w Damaszku, a jeden w Aleppo.  Z oferowanej w nich pomocy bezpłatnie korzystają ludzie wszelkich obrządków chrześcijańskich i innych religii. „Jest to wspaniały pomysł realnie ratujący życie wielu potrzebującym. U nas przecież nie ma czegoś takiego, jak np. polskie kasy chorych. Rodzina musi opłacać cały pobyt chorego w szpitalu, jego badania i leczenie. «Otwarte Szpitale» są wielką pomocą dla społeczeństwa” – mówi Radiu Watykańskiemu siostra Maniurka.

„W Aleppo jest to szpital św. Ludwika prowadzony przez siostry zakonne, tylko że on nie ma oddziału pediatrycznego. Czyli dzieci nie są objęte tym programem, a jedynie dorośli. To jest ogromna tragedia dla Aleppo. W ubiegłym roku dzięki pomocy z Polski realizowany był program leczenia dzieci. Jednak był to projekt tylko na jeden rok – mówi misjonarka, który ten program koordynowała. - Obecnie nie jest realizowany żaden inny program, ani przez nas, ani przez inne parafie, czy organizacje. Naprawdę ściska się moje serce, gdy ludzie pukają do drzwi parafii św. Franciszka z błaganiem, by pomóc im w leczeniu dziecka, a my musimy powiedzieć ze smutkiem, że nie możemy tego zrobić, i wiem, że nikt również nie może im pomóc. Inne organizacje też nie mają w tym roku środków na leczenie dzieci. Stąd alarmujemy i piszemy gdzie się da prosząc o pomoc dla  dzieci w Aleppo”. 

Polska misjonarka zauważa, że w praktyce jedynie Kościoły starają się stwarzać ludziom możliwość pracy. Pomagają w realizacji mini projektów. „Są to warsztaty albo małe zakłady, bo też nikogo nie stać na otwarcie czegoś większego. Dzięki pomocy otrzymywanej z zewnątrz Kościoły potem skupują towary wytwarzane przez te zakłady i przekazują je potrzebującym. Ludzi zwyczajnie nie stać na to, by kupić sobie chociażby ubranie” – mówi siostra Maniurka.

„Słyszę, jak ludzie mówią, i ja sama zresztą tak samo czuję, że świat o nas zapomniał. A sytuacja u nas wciąż jeszcze tragiczna pod względem warunków życia. Bezrobocie jest ogromne, pomoc z zagranicy się wycofuje, a ludność nie ma jeszcze z czego żyć. Wiele rodzin, które znam chcą wyemigrować. Po wyzwoleniu wschodniej części Aleppo był taki boom entuzjazmu, że wojna się zakończyła, że teraz zaczynamy nowe życie, odbudujemy domy i wrócimy do pracy. Teraz po wielu miesiącach okazuje się, że poza tym, iż pociski spadają rzadziej, to tak naprawdę w codziennym życiu wiele się nie zmieniło. Widać wiele rozczarowania wśród ludzi i takiego niewidzenia przyszłości i sensu dalszego pozostania w Aleppo” – podkreśla misjonarka.

bz

1 / 1

reklama