ONZ: Przedstawiciel Afryki miażdży imperialne mrzonki Rosji

Przemawiając na forum ONZ przedstawiciel Kenii odkrył prawdziwe motywacje Rosji, które są niczym innym, jak próbą powrotu do dziewiętnastowiecznego porządku świata, w którym dominowały imperia. Są to mrzonki, ale mrzonki niezwykle groźne dla całego świata.

Odnosząc się do agresji Rosji na Ukrainę ambasador Kenii przy Radzie Bezpieczeństwa ONZ nazwał sprawy po imieniu, posługując się analogią do imperializmu, którego w ubiegłych epokach doznał jego własny kraj. Gdyby argumentację, którą posługuje się Rosja w celu uzasadnienia swojej agresji, zastosować w przypadku Afryki, mielibyśmy tam niekończącą się wojnę. Tymczasem kraje afrykańskie zrozumiały coś, czego Rosja nie umie pojąć. Można uznać, że powiedzenie „być sto lat za Murzynami” zyskuje tu nowy, tragiczny wydźwięk. Kraje afrykańskie są już bowiem mentalnie w dwudziestym pierwszym wieku, Rosja natomiast – ciągle w wieku dziewiętnastym.

Dwuminutowe przemówienie kenijskiego ambasadora warto przytoczyć w całości:

Kenia, jak niemal każdy inny kraj afrykański, narodził się z końca imperium. Nie my sami narysowaliśmy nasze granice. Były zakreślone w odległych kolonialnych metropoliach – Londynie, Paryżu i Lizbonie, bez zważania na dawne narody, które dzieliły na pół. Dziś w granicach każdego afrykańskiego kraju żyją nasi rodacy, z którymi łączą nas głębokie więzi historyczne, kulturowe i językowe. Gdybyśmy w momencie uzyskania niepodległości zdecydowali się dążyć do istnienia krajów w oparciu o homogeniczność etniczną, rasową czy religijną, nadal prowadzilibyśmy krwawe wojny wiele dziesiątek lat później. Zamiast tego zgodziliśmy się na istnienie granic, które odziedziczyliśmy, dążąc jednak do integracji kontynentalnej, politycznej, gospodarczej i prawnej. Zamiast tworzyć narody, które ciągle będą spoglądać w przeszłość z niebezpieczną nostalgią, wybraliśmy spojrzenie w przyszłość – ku wielkości, której nigdy nie zaznało wiele naszych narodów i ludów. Wybraliśmy przestrzeganie zasad Organizacji Jedności Afrykańskiej i Karty Narodów Zjednoczonych nie dlatego, że nasze granice nas satysfakcjonowały, ale ponieważ pragnęliśmy czegoś większego, wykutego w pokoju.

Sądzimy, że w krajach uformowanych z imperiów, które załamały się lub odeszły, jest wielu ludzi pragnących integracji z ludami w sąsiednich krajach. Jest to normalne i zrozumiałe. Któż bowiem nie pragnie połączyć się ze swoimi braćmi i realizować z nimi wspólnych celów? Kenia jednak odrzuca takie pragnienie, gdyby miało być realizowane przemocą. Musimy dokonać odbudowy ze zgliszcz martwych imperiów w sposób, który nie wtrąca nas w nowe formy dominacji i opresji. Odrzucamy rewizjonizm i ekspansjonizm oparty na jakichkolwiek podstawach – rasowych, etnicznych, religijnych, czy kulturowych. Odrzucamy go raz jeszcze dzisiaj.

 

Problem Rosji polega na tym, że do dziś funkcjonuje w odziedziczonych z odległej przeszłości kategoriach myślenia geopolitycznego. Nie trzeba tu nawet analizować retoryki stosowanej przez kremlowskich propagandzistów czy urzędników. Wystarczy zajrzeć na fora internetowe, na których wypowiadają się Rosjanie. Są oni przekonani, że Ukraina im się po prostu „należy”, że są to „odwieczne ziemie rosyjskie”. To, że Ukraina nie chce Rosji tłumaczą „zmasowaną banderowską propagandą”. Bombardowanie miast pociskami kasetowymi uzasadniają tym, że „obrońcy tchórzliwie kryją się za cywilnymi budynkami”. Jest to militarystyczny ekspansjonizm i rewizjonizm w najczystszej postaci.

Jeśli zastanawiamy się, dlaczego Węgry pod przywództwem Orbana tak niechętnie potępiają imperialistyczne zapędy Rosji, należy sięgnąć sto lat wstecz – do traktatu z Trianon, podpisanego w 1920 r. Nie chodzi bowiem tylko o obecne ekonomiczne powiązania Rosji i Węgier, ale o historyczny rewizjonizm samych Węgrów. Do dziś wielu z nich uważa ten traktat za haniebny i pragnęłoby odwrócenia koła historii, tak aby „starowęgierskie ziemie” wróciły znów do Węgier. Te ziemie to Siedmiogród, znajdujący się dziś w granicach Rumunii, Słowacja, Ruś Zakarpacka i spore połacie krajów bałkańskich. Na tych historycznych sentymentach żeruje partia Viktora Orbána. Na południu Budapesztu w 2008 r. otwarto „Park Trianon”, który przypomina „starowęgierskie” ziemie, a każdego dnia o 16:32 (moment podpisania traktatu) bije w nim dzwon.

Dopóki w myśleniu polityków i zwykłych obywateli nie zostanie raz na zawsze przełamany rewizjonizm, bardziej lub mniej otwarte dążenie do odbudowy dawnych imperiów czy państw monoetnicznych, groźba wojny będzie stale wisiała nad światem. W przypadku niektórych krajów, takich jak Węgry, groźba ta jest znikoma, ze względu na niewielki potencjał militarny. W przypadku innych – jak Rosja lub Chiny, ahistoryczny imperializm może przełożyć się na wojskowy atak na sąsiedni kraj lub na prześladowanie etnicznych mniejszości – jak chińscy Ujgurowie czy Tybetańczycy. Być może nadszedł już czas, aby Europa i Azja zaczęła się czegoś uczyć od Afryki, która patrzy w przyszłość, zamiast w przeszłość?

« 1 »

reklama

reklama

reklama