Czy kobiety żałują decyzji o aborcji? Dlaczego tak trudno dotrzeć do prawdy?

Dyskusja na temat psychologicznych skutków aborcji rozbija się o dwa mury: pierwszym jest opór ze strony samych kobiet, którym niezwykle trudno mówić o tak raniących przeżyciach. Drugim jest zmowa milczenia ze strony licznych psychologów.

Dwie sytuacje kobiet, w podobnym kontekście kulturowym. Austria, gdzie aborcja jest legalna, obecnie wymagana jest jednak wcześniejsza konsultacja psychologiczna.

Sytuacja pierwsza. Kompletna panika – tak Petra Plonner wspomina swoją pierwszą wizytę u lekarza po tym, jak podejrzewała, że jest w ciąży. „Miałam wielkie plany na przyszłość. Chciałam wyjechać na rok do Włoch. Chciałam odnieść sukces i ugruntować swoją pozycję. W tamtym momencie nawet nie myślałam o dziecku. To w ogóle nie pasowało do mojej sytuacji życiowej”, mówi ponad 30 lat później.

Nie chodziło o to, że nie lubi dzieci. Albo że jej rodzice odmówiliby opieki nad nią i dzieckiem. Czuła się jednak zagrożona przez małego człowieka rosnącego w jej łonie. Nie było nikogo, kto chciałby wtedy spokojnie z nią porozmawiać, pozwalając jej na psychiczne przepracowanie całej tej sytuacji.

Decyzja o usunięciu nienarodzonego dziecka zapadła w ciągu kilku dni. Cała procedura aborcji trwała kilka godzin. Fizyczne konsekwencje były stosunkowo niewielkie. Mimo to Plonner czuła się głęboko nieszczęśliwa. Gdy tylko wyszła z kliniki na ósmym piętrze szpitala, pożałowała swojej decyzji. Z jej psychicznymi skutkami mierzy się do dziś.

Sytuacja druga, opisywana z perspektywy psycholożki, Elisabeth Lukas, do której trafiają kobiety mające podjąć decyzję o aborcji:

Osiemnastoletnia dziewczyna, która dopiero co uzyskała pełnoletniość, została skierowana do mnie przez ginekologa po poradę w związku z ciążą. Czuła się niedorosła do wychowania dziecka; lękała się tego zadania. „Moi rodzice wychowali mnie jako dziecko zupełnie niesamodzielne – narzekała. – Zawsze odciążali mnie od wszelkich obowiązków, i teraz, kiedy jestem dorosła, nie mam odwagi do niczego się zabrać i w niczym się nie orientuję. Rodzice zawsze widzieli we mnie małe dziecko. Teraz nie potrafię sama podjąć decyzji, jeśli mi ktoś nie powie, co powinnam zrobić. Winni tej mojej dramatycznej sytuacji są moi rodzice”. Być może popełnione tu zostały pewne błędy wychowawcze. Jest rzeczą prawdopodobną, że rodzice tej młodej kobiety byli nadopiekuńczy. Jakkolwiek by się rzecz miała, jedno było pewne: Jeśli ta dziewczyna drogą aktywnego procesu samorozwoju nie zdystansuje się od tego, co więcej: jeśli przez całe życie będzie uważała siebie za istotę niesamodzielną i do niczego niezdolną, to utknie w owym regresywnym stadium a wtedy, nawet mając pięćdziesiąt lat, nie będzie o wiele dojrzalsza. Był to więc punkt krytyczny w rozmowie, w którym nie mogłam się już dłużej pacjentce przysłuchiwać, lecz powinnam ją była skłonić do bardziej właściwego spojrzenia na sprawę. „Powołuje się pani na wpojoną wychowaniem niesamodzielność i bezradność w odniesieniu do wymagań życia – zaczęłam. – Czy mamy wspólnie wspierać tę pani niesamodzielność, czy mamy ją pielęgnować, aby jeszcze bardziej pęczniała i przekreślała wszystkie pani cele i plany? Poświęci pani swoje nienarodzone dziecko i znajdzie w tym potwierdzenie, że faktycznie jest pani niezdolna uporać się z wymaganiami życia. To potwierdzenie jest ostateczne: nie ma lepszej drogi, by wpoić w siebie przekonanie, że nie jest się do niczego zdolną. Ale jak będzie wyglądać pani droga życiowa, jeśli będzie pani unikać wszelkich trudności, tylko dlatego że nie czuje się pani na siłach im sprostać?”. Pomyślała chwilę i doszła do wniosku, że takie uniki nie są rozwiązaniem na dłuższą metę. „Nie chcę być nieudacznicą”, szepnęła, popłakując. Przegadałyśmy dalsze dwie godziny, już coraz bardziej bez spoconych dłoni i spuszczonego wzroku z jej strony, lecz jak dwie dorosłe osoby. „Dlaczego rodzice otaczali panią nadmierną opieką?” – zapytałam, a ona przyznała, że zapewne czynili to z miłości. „Skoro wyrosła pani pod opieką rodziców, którzy panią kochali, to posiada pani wspaniały fundament dla własnego społecznego zachowania: dzięki temu bowiem również pani może bez problemu kochać; a to jest na razie wszystko, czego pani dziecko będzie potrzebować – powiedziałam. – Jedyną rzeczą, której musi się pani jeszcze nauczyć, jest wzięcie na siebie odpowiedzialności, a mianowicie odpowiedzialności za siebie i za powierzone bliskie pani osoby”. Tak i podobnie starałam się to tłumaczyć owej młodej kobiecie. Na koniec odstąpiła od zamiaru aborcji. (Elisabeth Lukas, „Odkryj sens, zmienisz życie”)

Decyzja o przyjęciu dziecka żyjącego w łonie kobiety ma swój psychiczny ciężar. Opieka nad dzieckiem zmienia całe życie, wiąże się z wielką odpowiedzialnością. Dlatego w tym kluczowym momencie tak ważne jest, aby na swojej drodze kobieta napotkać mogła osoby, które pomogą jej przyjąć tę odpowiedzialność, dojrzeć do niej i dostrzec w niej wielką życiową szansę. Co jednak, gdy takiej osoby zabraknie, gdy kobieta podejmie decyzję o przerwaniu ciąży?

Kwestia żalu i traumy poaborcyjnej dzieli zarówno psychologów, jak i same kobiety. Linia podziału idzie dokładnie po linii podziału na zwolenników „pro-choice” i „pro-life”. Ci pierwsi negują jakiekolwiek psychiczne i fizyczne skutki aborcji. Proliferzy wykazują, że jedne i drugie są realne, nawet jeśli danej kobiecie uda się głęboko stłumić poaborcyjną traumę.

Zasadniczym problemem jest to, że aborcja nie jest wyizolowanym momentem w życiu kobiety, ale łączy się z całym kontekstem zdarzeń i przeżyć. Jak stwierdzić, czy pierwotnym źródłem występującej wiele lat później depresji lub innych zaburzeń psychicznych jest sama aborcja, czy też odrzucenie przez własną rodzinę, trudne okoliczności życiowe, a może także wcześniejsze problemy psychiczne, które nie zostały przepracowane i skumulowały się przez lata? Z tego powodu różne badania nad psychicznymi skutkami aborcji dochodzą do całkowicie odmiennych wniosków.

Warte przytoczenia jest niedawne badanie “The Effects of Abortion Decision Rightness and Decision Type on Women’s Satisfaction and Mental Health” zrealizowane w  2023 roku. Badanie to, przeprowadzone przez dr Davida C. Reardona, wykazało, że tylko 33% kobiet określiło swoją aborcję jako chcianą. Zdecydowana większość opisała przerwanie ciąży jako „akceptowane, ale niezgodne z ich wartościami i preferencjami” (43%) lub „niechciane lub wymuszone” (24%). Ponadto 60% respondentek wskazało, że wolałyby urodzić dziecko, gdyby miały większe wsparcie emocjonalne lub lepsze zabezpieczenie finansowe.

Kolejny raz potwierdza się więc zasada, że kluczowym problemem nie są okoliczności życiowe czy problemy zdrowotne, ale brak wsparcia ze strony rodziny i otoczenia. Kobieta podejmująca decyzję o aborcji pozostawiona jest sama sobie i sama musi się zmagać z trudnościami. Zdecydowana większość kobiet nie chce aborcji, ale jest do niej zmuszona. Po latach, odpowiadając na pytanie w ankiecie psychologicznej, być może nie będą umiały precyzyjnie przypomnieć sobie tego, co odczuwały w takiej chwili, tego rodzaju uczucia są bowiem głęboko tłumione. Nic więc dziwnego, że w wielu badaniach psychologicznych problem traumy poaborcyjnej jest bagatelizowany.

Przykładem jest badanie Turnaway z 2021 r. Jego realizatorzy doszli do niezwykle optymistycznych (i mocno podejrzanych) wniosków, że 99 procent kobiet, które dokonały aborcji, nie żałuje swojej decyzji. Jak jednak pogodzić to ze stwierdzonym w tym samym badaniu faktem, że 96 procent kobiet, którym odmówiono aborcji, było zadowolonych z urodzenia dziecka? Amerykańscy badacze nie potrafili tu wyciągnąć prostego wniosku na temat metodologicznego błędu, którym obciążone było ich studium. Trudno opisać żal po utracie czegoś, czego się nie widziało, a jednocześnie całe otoczenie uznawało to za „coś” niepożądanego i niechcianego.

Jak zauważa Reardon, kobiety są bardziej skłonne do przypisywania aborcji negatywnych emocji, jeśli czuły się zmuszone do podjęcia takiej decyzji. To, w jakim stopniu kobiety te odczuwają żal, pozostaje na razie niejasne. Dlatego też apeluje o dalsze badania, aby „lepiej zrozumieć doświadczenia dwóch trzecich kobiet, dla których aborcja jest niechciana, wymuszona lub w inny sposób niezgodna z ich wartościami i preferencjami”.

Kees van Helden i Chris Develing nie teoretyzują, ale wiedzą z doświadczenia, jak wiele kobiet żałuje, że zdecydowały się na aborcję. Obaj pracują dla chrześcijańskich organizacji w Holandii; Van Helden należy do Kies Leven (Wybierz Życie), a Develing pracuje dla NPV – Troska o życie (NPV - Zorg voor het leven).

Van Helden spotyka się z kobietami, które poddały się aborcji w swojej codziennej pracy działacza pro-life. Na przykład kilka lat temu wypowiadał się w audycji na temat przerywania ciąży. Następnie otrzymał kilka e-maili od kobiet, które przerwały ciążę. „Pisały: «Proszę pana, dlaczego nie było pana dwadzieścia lat temu? Gdyby pan tam był, nadal miałabym swoje dziecko». Takie historie są naprawdę poruszające „.

Develing wskazuje, że holenderska organizacja ekspercka zajmująca się niechcianymi ciążami, Fiom, spotyka się z wieloma kobietami, które żałują aborcji. „Na stronie internetowej jest sporo świadectw, które o tym mówią”, mówi.

Zamiast więc zajmować się teoretycznymi rozważaniami na temat tego, jak wiele kobiet żałuje decyzji o aborcji, trzeba przede wszystkim skupić się na udzielaniu wsparcia kobietom, które znajdują się na życiowym zakręcie, które rozważają tę decyzję, tak jak to uczyniła austriacka psycholog Elisabeth Lukas albo jak to czynią van Helden i Develing, zajmując się poradnictwem i udzielając kobietom praktycznej pomocy w trudnych sytuacjach egzystencjalnych.

« 1 »

reklama

reklama

reklama

reklama