reklama

Aborcjonistka pozywa Kansas za prawo pro-life, przyznając jednocześnie, że sama miała depresję po aborcji

Traci Lynn Nauser, jedna z aborcyjnych aktywistek dążących do obalenia prawa stanu Kansas nakazującego przekazywanie kobietom pełnej wiedzy o skutkach przerywania ciąży, przyznaje, że sama miała depresję poaborcyjną. Zamiast zastanowić się nad rzeczywistymi przyczynami, wini jednak za nią... Boga.

MG

dodane 09.06.2025 16:14

Aborcjonistka, która pozywa Kansas za świadomą zgodę pro-life, powiedziała, że czuła się tak, jakby była „karana przez Boga" za przeprowadzanie aborcji, podczas gdy wszystkie jej czworaczki zmarły po tym, jak usunęła dwoje z nich.

Dr Traci Lynn Nauser, jedna z grupy aborcjonistów dążących do obalenia ustawy Right-to-Know (Masz prawo wiedzieć), została niedawno zmuszona do ujawnienia dokumentu sądowego, w którym opowiedziała o swojej reakcji na śmierć dwójki swoich dzieci po tym, jak dokonała aborcji dwójki ich rodzeństwa.

„Czułam się, jakbym była karana przez Boga – a nie jestem nawet osobą religijną – za dokonywanie aborcji" – wspominała Nauser w jednym z zeznań. „Uważam jednak, że to była słuszna rzecz" – upierała się przy aborcji, dodając: „Nie czułam, że mam inny wybór..." Dodała też, że „wskaźniki pomyślnych wyników ciąży z czworaczkami są niezwykle niskie. Zgony noworodków w takiej ciąży występują z częstością około 30%.”

Nauser przyznała jednocześnie, że ciąża mnoga była wynikiem przyjmowania zastrzyków wspomagających płodność. Jej jajniki „zareagowały nadmiernie", uwalniając cztery jajeczka. Zdecydowała się więc zredukować liczbę płodów do dwóch, aby zwiększyć prawdopodobieństwo donoszenia ciąży. W selektywnych aborcjach w przypadku ciąży mnogiej do serc nienarodzonych dzieci wstrzykiwany jest chlorek potasu, a ich szczątki pozostawia się w łonie matki. Ta nieludzka procedura ma wątpliwe uzasadnienie medyczne, nie da się bowiem przewidzieć, jak zareaguje organizm matki i czy faktycznie przyczyni się do przeżycia pozostałych płodów. Z punktu widzenia klasycznej etyki jest natomiast całkowicie nieakceptowalna: wartość czynu ma charakter obiektywny, a nie konsekwencjonalistyczny. Nie można potencjalnymi korzyściami uzasadniać czynu obiektywnie moralnie złego – a takim czynem jest zabójstwo istoty ludzkiej. Innymi słowy, celowe wyrządzenie krzywdy (zabójstwo jednej niewinnej istoty ludzkiej) nawet w dobrej intencji (ratowanie innej istoty ludzkiej) jest moralnie złe.

Dwoje z czworaczków to „płody”, dwoje to „dzieci”?

Etyka nie ma jednak znaczenia dla pro-aborcyjnych aktywistów ani dla przemysłu aborcyjnego, dla którego liczy się tylko zysk, a nie rzeczywiste dobro kobiety i dziecka.

Ostatecznie, w dwudziestym tygodniu ciąży Traci Nauser doznała niepokojących objawów: poczuła silne ciśnienie w macicy, wskazujące na opadnięcie worka owodniowego. Przewieziono ją karetką do szpitala, lekarzom jednak nie udało się uratować dzieci. Nauser tak opisywała tę sytuację

„Z medycznego punktu widzenia, dla mnie, były to płody. Jednak dla mnie, jako Traci Nauser – osoby, która była w ciąży, były to dzieci. Miały imiona. Jordan była dziewczyną; Drew był chłopcem. Jordan urodziła się, miała bicie serca, a ja trzymałam ją w ramionach, aż umarła. Drew, dzięki Bogu, nie miał bicia serca, kiedy się urodził. Nie musiałam więc przechodzić tej traumy dwa razy. Opłakiwałam ich stratę.”

To, co naprawdę zadziwia w tej opowieści, to emocjonalny opis straty dwójki dzieci, które urodziły się w 20. tygodniu ciąży i całkowita obojętność wobec dwójki dzieci, które Traci Nauser poddała aborcji. Obojętność miała jednak swoją cenę. Nie da się wyprzeć ze świadomości aborcji i kobieta ta doświadczyła depresji. W dalszym ciągu jednak nie potrafi wyciągnąć wniosków moralnych z tego przeżycia.

„To, że miałam depresję i smutek, nie oznacza, żebym tego żałowała, albo, gdybym znalazła się w tej samej sytuacji, wybrałabym inne rozwiązanie" – powiedziała. „To po prostu jest do kitu, cała ta medyczna sytuacja, w której się znalazłam, musiałam podjąć najlepszą decyzję, jaką mogłam”

Odhumanizowana medycyna

Sama Nauser jest lekarzem, co być może tłumaczy w jakimś stopniu jej postawę. Niestety medycyna w ostatnich dziesiątkach lat staje się coraz bardziej odhumanizowana, a etyka – jeśli w ogóle obecna w programach studiów, traktowana jest jak piąte koło u wozu.

Jej osobiste doświadczenie niewiele ją nauczyło. W dalszym ciągu uważa, że medycyna może funkcjonować w oderwaniu od moralności. Nie tylko uważa, ale także aktywnie przeciwdziała próbom humanizacji medycyny, składając pozew przeciw stanowi Kansas. Chodzi o ustawę Right-to-Know, zgodnie z którą kobiety starające się o aborcję muszą otrzymać materiały, które informują je o fizycznym i psychicznym ryzyku aborcji oraz które opisują i przedstawiają, za pomocą zdjęć, każdy etap rozwoju płodu. W przekonaniu aktywistki wiedza ta jest kobietom niepotrzebna – mają polegać na zdaniu lekarzy i nie interesować się tym, co dzieje się z ich dziećmi. Tak właśnie w praktyce wygląda rzekome „prawo do wyboru”.

Źródło: lifesitenews.com

1 / 1

reklama