Na niespokojnych wodach świata

Historia zakonu karmelitańskiego rozpoczęła się na górze Karmel, jednak w ciągu wieków zakonnicy docierali w różne miejsca, niosąc ducha pustelni i kontemplacji pośród burz tego świata

W wyobraźni człowieka morze to niebezpieczna przestrzeń, którą trzeba przebyć w drodze do odległego lądu. Całe życie pełne przeciwności i niebezpiecznych sytuacji bywa niekiedy porównywane do podróży przez wzburzone morze. Gdy jest ono spokojne, wszystko się układa po myśli podróżnika, łatwo orientuje się on w bezkresie przestrzeni. Horyzont jest w zasięgu wzroku, co pozwala ustalić punkty odniesienia. Gdy podnosi się wielka burza, a niebo zaciemnia, wszystkie takie punkty znikają, horyzont staje się nieosiągalny. Trudno jest wówczas odróżnić przestrzeń nieba od przestrzeni wody, łatwo też stracić właściwą drogę i rozbić swoje życie na mieliźnie lub rafie.

Na przestrzeni wieków zakonnicy karmelitańscy odbywali liczne i różnego rodzaju podróże. Czasami były to dosłowne wyprawy „za morze” (podróż palestyńska) z portów Hajfa i Akko, gdy trzeba było szukać miejsc dla nowych fundacji. Innym razem duchową podróżą okazał się dramat męczenników rewolucji francuskiej uwięzionych na dwóch statkach w porcie Rochefort (podróż francuska). Bywały też niebezpieczne podróże zupełnie niezwiązane z morzem (podróż wadowicka), wystawiające na próbę ludzkie charaktery i ducha.

Podróż palestyńska

Odosobnienie i cisza wzgórz Karmelu, jakimi cieszyli się pierwsi pustelnicy karmelitańscy, nie były im dane na zawsze. Klęska chrześcijan pod Hattin w 1187 roku przyniosła organizację kolejnych wypraw krzyżowych, które doprowadziły do odzyskania jedynie części utraconego terytorium. Trzecia wyprawa zakończyła się traktatem pokojowym między królem Anglii Ryszardem Lwie Serce a sułtanem Egiptu Saladynem w 1192 roku. Przyznawał on chrześcijanom przybrzeżne miasta od Tyru do Jaffy, wolny dostęp do Jerozolimy, a także umożliwiał odbywanie pielgrzymek do innych miejsc świętych. W roku 1229 cesarz Niemiec Fryderyk II odzyskał Jerozolimę i wynegocjował kolejny rozejm. Czasy, jakie nastały, nie były jednak spokojne. Właśnie w tym okresie wielu karmelitów zdecydowało się opuścić Palestynę i powrócić do swych ojczystych krajów. Papież Innocenty IV, polecając trosce europejskich biskupów emigrujących z Palestyny pustelników karmelitańskich, pisał: „Najazdy pogan spowodowały, że nasi umiłowani synowie, pustelnicy Matki Bożej z Góry Karmel, nie bez wielkich utrapień duchowych wyruszali na morze”.

Zamyślając się nad tą migracją, karmelitański męczennik obozu koncentracyjnego w Dachau, Tytus Brandsma, pisał: „Stare drzewo przesadzone do nowej ziemi nie przestało wzrastać. Dzięki wewnętrznej sile i trosce Niebieskiego Ogrodnika wypuściło nowe korzenie i mocno wrosło w nową ziemię. Czasami różne burze odłamywały to tę, to tamtą gałąź, zagrażając jego życiu, ale starego pnia nie mogły zniszczyć. Wypuścił on nowe pędy, a jego gałęzie stały się tak rozłożyste jak nigdy dotąd. Teraz zaś stoi w szeregu szlachetnych drzew ogrodu Kościoła”.

Podróż francuska

Dnia 1 października 1995 roku papież Jan Paweł II beatyfikował grupę sześćdziesięciu czterech męczenników, kapłanów i zakonników, ofiar rewolucji francuskiej w latach 1794—1795. Wśród nich byli trzej karmelici bosi. Jan Chrzciciel Duverneuil, w zakonie ojciec Leonard, urodził się w roku 1737 lub 1739. Do Karmelu wstąpił jako kapłan diecezjalny. Michał Alojzy Brulard urodził się 11 czerwca 1758 roku w Chartres. Do zakonu wstąpił po ukończeniu studiów teologicznych na uniwersytecie w Paryżu. Jakub Gagnot, w zakonie ojciec Hubert od św. Klaudiusza, urodził się we Florois 2 lutego 1753 roku. Otrzymawszy w Karmelu święcenia kapłańskie, pracował jako kaznodzieja i spowiednik. Ojciec Jan Chrzciciel zmarł 1 lipca 1794 roku, ojciec Michał Alojzy 25 lipca, zaś ojciec Jakub 10 września.

Ich męczeństwo zaczęło się, gdy 26 maja 1792 roku konwent wydał dekret o deportacji do Gujany tych wszystkich duchownych, którzy nie złożyli przysięgi na konstytucję. „Początkowo — pisze karmelitański historyk ojciec Honorat Gil — wielu z nich ucieszyło się, że w ten sposób unikną wyroku trybunału rewolucyjnego. Ale galery atlantyckie dały więcej męczenników niż gilotyna. Skazani na deportację gromadzili się w portach nieprzygotowanych na taką ilość skazańców. W styczniu 1794 roku polecono przewieźć wszystkich aresztowanych duchownych do Bordeaux i Rochefort, portów nad Atlantykiem.

W Rochefort u ujścia rzeki Cherente na dwóch starych statkach, służących kiedyś do przewozu niewolników, umieszczono 829 duchownych. Statki po wypłynięciu z portu zakotwiczyły w pobliżu wysepki Aix i pozostały tam przez kilka miesięcy. Kapłani i zakonnicy, umieszczeni w nieludzkich warunkach pod pokładem, cierpieli głód, wszy, choroby, upokorzenia fizyczne i moralne. Nie mogli posiadać żadnych przedmiotów religijnych ani też publicznie modlić się. Do chwili uwolnienia pozostałych przy życiu w dniu 7 lutego 1795 roku, zmarło 547. Pochowano ich na wyspach Aix i Madame w zbiorowych grobach wykopanych przez ich towarzyszy, którym nie pozwolono nawet odmówić modlitwy za zmarłych”.

Podróż wadowicka

Wraz z wybuchem drugiej wojny światowej we wrześniu 1939 roku karmelitańscy nowicjusze i klerycy razem ze swymi wychowawcami zmuszeni byli udać się w daleką podróż do lwowskiego klasztoru na Persenkówce. Różnymi drogami ruszyli tam bracia z Czernej (wyruszyli 4 września), Wadowic (wyruszyli 28 sierpnia i 3 września) oraz Krakowa. Uczestnik jednej z wadowickich grup ojciec Herman Kupny wspominał po latach: „Nasza gromadka, z ojcem Onufrym na czele, dnia 3 września, zaraz po sumie — była to niedziela — nawet nie zdążyliśmy zjeść obiadu, szybko uciekła przez zatłoczone ulice, uliczki i drogi na wschód, w kierunku Skawiny. Nad ranem byliśmy w Płaszowie, a o ósmej w klasztorze na Rakowickiej. W ogrodzie były trzy leje od bomb i na ul. Bosackiej środkowy dom kolejowy połowę od bomby zniszczony. Około południa poszliśmy do Górnej Wsi. Tam po dwóch dniach wieczorem bardzo szybko zbliżał się front i coraz głośniejsza kanonada. Wtedy ojciec Onufry zakomenderował, że Niemcy idą ławą, więc i my razem z innymi uciekinierami poszliśmy w kierunki Słomnik i Szczucina przez duży nowy most drewniany. Potem w kierunku Rozwadowa, Kraśnika i Lublina.

Po drodze było kilka nalotów. Za Szczucinem spotkaliśmy nowicjat z Czernej na czele z ojcem magistrem Bazylim, z braćmi klerykami, bardzo duża grupa. Mieli ze sobą konia z wozem i krowę. Koń nazywał się Bukiet. Wszystko zmierzało do Lwowa. Po naradzie zabili krowę. Wszyscy przez dwa dni podjedliśmy do syta. Dnia 12 września doszliśmy do Lublina. Kościół i klasztor mimo bombardowania nie był uszkodzony. W klasztorze bardzo gościnnie nas przyjęli, a późnym popołudniem poszliśmy na dworzec kolejowy, bo formował się pociąg w stronę Rejowca i Kowla. Po paru minutach czekania syreny zaczęły wyć i nadleciał samolot tak nisko, że gniazda karabinów maszynowych nie mogły działać, zrzucił parę małych bomb na magazyny i perony, raniąc i zabijając parę osób. Przed zmrokiem ruszył pociąg obładowany i z przystankami, nad ranem, był w Rejowcu. Potem doszliśmy aż do Kowla. Tam, w niedzielę rano, 15 września, było straszne bombardowanie, zwłaszcza dworca i jego okolicy. Myśmy mieli iść do Lwowa i kierując się na Równe zatrzymaliśmy się w Chołobach u sióstr niepokalanek. Ucieszyły się, bo ojciec Onufry odprawiał Msze św. aż do wtorku 17 września. Po śniadaniu przełożona usłyszała w radiu straszną wiadomość, że o godz. 5-tej rano wkroczyli bolszewicy. Po krótkiej naradzie zadecydował ojciec Onufry, że wracamy za Bug. Tam nocowaliśmy na polu pod brogami siana i słomy razem z żołnierzami. Było już dość chłodno i mżył deszczyk. Wojsko patrolowało okolicę, była nawet strzelanina, ponieważ Ukraińcy robili niebezpieczny zamęt. Byliśmy w habitach, nie można było doprosić się czegoś do picia, dopiero jedna starsza Ukrainka sprzedała nam po garnuszku gorącej wody. Idziemy spiesznie do rzeki Bug, gdyż tam miała być granica, most był zniszczony, ale była kładka. Tam z jednej i drugiej strony było masę ludzi. Żołnierze armii Polesie dzielili się tym wszystkim, co posiadał cały ich transport kolejowy: chlebem, jajkami, kocami. W tym olbrzymim tłumie trafiliśmy na kleryków z Krakowa, którzy na wieść o bolszewikach wracali do Krakowa. Nasza piątka, na czele z ojcem Onufrym, poszła inną trasą, na Chełm, Łęczną, do Lublina. W Lublinie ojcowie nas nakarmili, a ponieważ był to koniec września, chłodno, dali nam normalne spodnie wojskowe z magazynu więziennego i było nam ciepło, ale niebezpiecznie, ponieważ na rogatkach Lublina i Kraśnika stały patrole niemieckie i rewidowały ludzi, zwłaszcza mężczyzn. My byliśmy w habitach, pytania ich były krótkie, ale gdyby kazali podnieść habity, byłby problem, skąd i dlaczego nosimy spodnie wojskowe. Święty Józef widocznie czuwał nad nami. Na trasie z Lublina do Kraśnika spotkaliśmy bolszewicką tankierkę z czerwoną gwiazdą, a jej lufa tak na nas kilkakrotnie manipulowała. Z Kraśnika poszliśmy do Rozwadowa. Przedtem trzeba było San przejść w bród, ponieważ na mostach były ścisłe rewizje. Potem poszliśmy na Kolbuszową i Dębicę, skąd samochody niemieckie zabierały ludzi do Tarnowa i Krakowa. W Krakowie akurat trafiliśmy na imieniny ojca prowincjała Franciszka i po obiedzie dalej pieszo do Wadowic. Zdążyliśmy jeszcze na Salve Regina. Cały pełny miesiąc wędrowaliśmy pod opieką świętego Józefa”.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama