Chrzest bramą zbawienia...

Homilia / rozważanie na Niedzielę Chrztu Pańskiego, rok C

W naszym codziennym życiu ważną rolę spełnia woda. Służy ona nie tylko jako napój, umożliwiający nam normalne życie. Jest ona również wykorzystywana w różnego rodzaju higienie. Gdyby nie woda i inne środki myjące z pewnością świat pogrążyłby się nie tylko w brudzie, ale i w zakaźnych chorobach.

A zatem myjemy samochody, zmywamy naczynia, wreszcie obmywamy samych siebie. Woda zatem oczyszcza nas z brudu fizycznego. Ale istnieje jeszcze inny brud — brud duchowy czyli grzech. Z tego brudu również obmywa nas woda, tyle że dokonuje się to w sakramencie chrztu świętego. Mimo że posługujemy się tutaj analogią, to jednak Kościół chętnie posługuje się widzialnymi znakami, które wyrażają niepojętą i ponadzmysłową rzeczywistość. Tak jest również z sakramentem Chrztu Świętego.

Chrzest Jezusa

W II Niedzielę po Bożym Narodzeniu obchodzimy Święto Chrztu Pańskiego. Czytana jest wtedy Ewangelia opisująca fakt przyjęcia chrztu przez Jezusa poprzez posługę Jana Chrzciciela. Przypomnijmy: w momencie przyjęcia chrztu przez Jezusa pojawia się gołębica, symbolizująca Ducha Świętego, a z nieba odzywa się głos: „Tyś jest mój Syn umiłowany! W Tobie mam upodobanie! (Łk, 3,22).

Zastanówmy się na początek: czy Jezus potrzebował chrztu? A jeśli nie, to dlaczego zdecydował się go przyjąć? Otóż powiedzmy na początku: Jezus wcale nie potrzebował chrztu Janowego. Był przecież wolny od skażenia grzechem pierworodnym i każdym innym grzechem uczynkowym. Przyjął jednak chrzest po to, aby pokazać, że chce być jedno z braćmi i siostrami, którzy tego obmycia chrzcielnego potrzebują. Można by wręcz zaryzykować stwierdzenie, że w ten sposób Jezus uniżył się do poziomu duchowego grzesznych ludzi. Uczynił to jednak po to, aby tychże ludzi wydobyć do swojej chwały i świętości.

W ten sposób Jezus uczy nas postawy pokory i uniżoności. Każdemu z nas grozi skłonność do szukania bliskich relacji z ludźmi zamożnymi, liczącymi się w hierarchii społecznej. Tymczasem Jezus zachęca nas do solidarności i braterstwa z ludźmi małymi, słabymi, a nawet grzesznymi. I wcale nie chodzi tu o to, ażeby dać się sprowadzić do ich „niskiego poziomu duchowego”, ile raczej o to, żeby ich podźwignąć ku Bogu. Nie stanie się to możliwe, jeśli będziemy budować dystans między ludźmi z różnych powodów poranionych grzechem bądź okaleczonych pod względem psychicznym.

Nasz chrzest

Niedziela Chrztu Pańskiego to również doskonała okazja, aby przypomnieć sobie nauczanie Kościoła dotyczące sakramentu chrztu. W naszej polskiej tradycji kościelnej przyjmujemy go zaraz po urodzeniu. Sami nic z tego momentu nie pamiętamy, a później często nasza wiedza na ten temat jest powierzchowna. Przygotowania zaś do sakramentu mają — niestety — zwykle charakter czysto powierzchowny i materialny. Trzeba więc nam przypomnieć sobie naukę Kościoła na temat chrztu.

Powszechnie wiadomo, że chrzest gładzi tzw. grzech pierworodny. Ale co to jest tak naprawdę grzech pierworodny? Otóż zwykle rozumiemy to pojęcie jako określenie czynu pierwszych ludzi — Adama i Ewy, którzy, jak czytamy w Księdze Rodzaju — zjedli zakazany owoc z drzewa poznania dobra i zła. Tenże występek spowodował, że oboje zostali ukarani przez Boga poprzez wygnanie ich z raju.

Grzech pierworodny zerwał pierwotną harmonię i komunię z Bogiem. I właśnie owa „popsuta” przez grzech pierwszych ludzi relacja człowieka do Boga, to grzech pierworodny, z którym każdy człowiek (z wyjątkiem Najświętszej Maryi Panny) przychodzi na świat. Nie jest to taki grzech jak każdy inny. Przecież malutkie dziecko nie jest w stanie zgrzeszyć w łonie matki. Mimo to jednak rodzi się ono jako istota o osłabionym odniesieniu do Boga— Stwórcy.

Grzech pierworodny zostaje zgładzony w momencie chrztu. Nie byłoby to jednak możliwe, gdyby nie śmierć i zmartwychwstanie Chrystusa. To właśnie zbawcze dzieło Jezusa sprawiło, że możliwe jest obmycie człowieka z grzechu pierworodnego. Gdyby nie Chrystus na świecie panowałoby zło, nienawiść i okrucieństwo.

Skutki grzechu trwają....

Chrzest to dopiero początek drogi nawrócenia. Otóż Chrystus odkupił całą ludzkość, ale nikogo nie musza do zbawienia. Poprzez chrzest chrześcijanin wyraża osobiste pragnienie, aby w jego życiu Chrystus pokonał grzech pierworodny.

Ktoś powie jednak: skoro przyjąłem chrzest to mogę być pewny swojego zbawienia.... No nie do końca. Otóż chrzest gładzi grzech pierworodny. Trzeba jednak pamiętać, że owa osłabiona po grzechu pierwszych ludzi kondycja duchowa człowieka jest ciągle narażona na zło. Są to tzw. skutki grzechu pierworodnego. Należą do nich: choroba, śmierć, cierpienie i naturalna skłonność człowieka do zła. Zauważmy, że przecież łatwiej nam czynić zło niż dobro. Łatwiej ukraść 100 zł, niż uczciwie na nie zapracować. A zatem konsekwencje grzechu pierworodnego trwają w nas przez cale życie. Czy to jednak znaczy, że chrzest jest czymś „niedoskonałym w swej istocie? Nie!!!

Chrzest włącza nas do Kościoła

Sakramentu chrztu świętego otwiera przed nami perspektywę nowego życia - życia bez grzechu i w miłości. Ta perspektywa jest człowiekowi dana i zadana. Dana, to znaczy otrzymujemy ją w Kościele wraz z przyjęciem chrztu świętego. Pamiętajmy jednak, że Kościół jest wspólnotą ludzi „w drodze” i cały czas dąży do doskonałości.

A ta doskonałość możliwa jest tylko poprzez „chrzest duchowy” czyli osobiste zjednoczenie z Chrystusem. Pamiętajmy, że On „chrzci nas Duchem Świętym i ogniem”! (por. J 1,33). A zatem ów chrzest z wody musi zostać w nas dopełniony chrztem w duchu i prawdzie. To zaś możliwe jest tylko w wierze czyli osobistej więzi z Chrystusem.

Owocem tego chrztu będzie pokój i miłość w naszych sercach. Oby tak było...

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama