Duński Chagall

Omówienie wystawy Carla-Henninga Pedersena - jako jednego z nielicznych kontynuatorów tradycji Chagalla

 

Marc Chagall przeżył 98 lat, zmarł w roku 1985. Nie pozostawił po sobie epigonów, nie stał się nawet natchnieniem dla współczesnego kiczu. Nowoczesnej sztuce wiele można zarzucić, ale na pewno nie to, że wdzięczy się do widza. Kolory i anegdoty Chagalla są pełne słodyczy, choć wpisano w nie apokalipsę - wpisano o tyle, że świat, który malował, od dawna już nie istnieje - cieszą oko, starają się oczarować. Współczesne malarstwo nie lubi się podobać. Poezja i piękno zostały zeń, niejako programowo, wygnane.

Przeczytałam niedawno po angielsku autobiografię Chagalla zatytułowaną My Life. Malarz ukończył ją w Moskwie w roku 1922. Książka ukazała się po raz pierwszy w roku 1947.

Chagall opisał w niej dzieciństwo i młodość w rodzinnym Witebsku, studia malarskie w Petersburgu, pierwszy pobyt w Paryżu w latach 1910-1914, powrót do Rosji, rewolucję lutową, październikowy pucz, powrót do Witebska. Książka składa się z liryczno-impresjonistycznych obrazków, jest bardzo uczuciowa, wręcz sentymentalna. Przypomina jego malarstwo: czaruje, bawi, rozrzewnia. W pewnym miejscu autor opowiada, jak podczas jednego z żydowskich świąt jego dziadek wdrapał się na dach, zasiadł na kominie i siedział tam, delektując się marchewką. "Niezły obraz" - brzmi odautorski komentarz. Był to dziadek po kądzieli, nie z Witebska, a z Łóżna. Dziadek po mieczu miał znacznie mniej fantazji: nie cenił sobie sztuki, w najwyższej cenie miał mięso. Co to za sztuka, pytał młodego Chagalla, która niczego nie przypomina? Podobne pytania zadawała mu później władza sowiecka. W roku 1923 malarz powrócił do Paryża. Ostatnie lata w Rosji spędził jako Komisarz do Spraw Sztuki w Witebsku, gdzie założył szkołę dla młodych malarzy. Marzyło mu się, że w nowym państwie wszystkie utalentowane dzieci będą mogły malować, nie głodując jak on i nie walcząc z mieszczańskimi gustami.

W czasie kiedy delektowałam się autobiografią Chagalla, otwarto w najbardziej renomowanej galerii kopenhaskiej kolejną wystawę jednego z nestorów duńskiego malarstwa, Carla-Henninga Pedersena. Od lat myślałam o nim - nie śmiąc o tym nikomu powiedzieć, bo czarodziej z Witebska od dawna wyszedł z mody - jako o jedynym znanym mi współczesnym malarzu, który kontynuuje Chagallowską tradycję. Co ich łączy? Miłość do kolorów. Odwaga pięknego malowania. Poezja.

Carl-Henning Pedersen zaczął jako twórca wielkich ekspresjonistycznych płócien, przesyconych żółcią i straszących wielkogłowymi postaciami. Później uprawiał liryczną abstrakcję. Nie wiem, czy istnieje taki termin w sztuce; używam go jako przeciwieństwa do abstrakcji geometrycznej.

Cechuje go zamiłowanie do soczystych kolorów: żółto-pomarańczowego, różowego, niebieskiego, atramentowego. Jedna z poprzednich wystaw była rezultatem parokrotnego pobytu w Jerozolimie, gdzie urzekło go światło. Namalował wtedy 40 akwarel, w których, według określenia jednego z krytyków, błękit jest początkiem wszystkiego - kolorem elementarnym. Kolory nazywa malarz swoim osobistym alfabetem. Akwarele - w przeciwieństwie do obrazów olejnych, gdzie farby nakładane są grubo i ziarniście - są lekkie, malowane szybko, w natchnieniu. Mają uchwycić chwilę. A raczej - kolor chwili. Pedersen nazywa je swoim dziennikiem i wierszami.

Co widzimy? Skomplikowane relacje, w które wchodzą ze sobą kolory i kontury - osób, zwierząt, martwych natur. Granatowe jednorożce z czerwonymi oczami, żółte jednorożce, błękitną dziewczynę, nie istniejące ptaki. To na akwarelach. Na obrazach olejnych - pomarańczowo-czerwono-żółte wazy (zainspirowane pobytem na Bali). Ale to jest to, co "widzimy" zasugerowani tytułami obrazów. To, co oglądamy naprawdę, bez pomocy tytułów, to muzyka światła. Carl-Henning Pedersen maluje światło i kolory. Światło dnia i wieczoru. Kolory nieba, słońca, powietrza. Tytuły obrazów mówią tylko o realistycznej podniecie, ulotnym punkcie wyjścia, zaczepieniu - być może bardziej w nazwie niż w przedmiocie - dla wyobraźni i pędzla. Resztę musimy dojrzeć i nazwać sobie sami.

Oglądamy światło zachodzącego słońca - tak brzmi tytuł jednej z akwareli - z dwiema półabstrakcyjnymi twarzami. Na górnym planie - rozlewająca się plamami czerwień, obrzeżona bladożółtym światłem. Między farbami prześwituje biel papieru. Akcja obrazów Carla-Henninga Pedersena toczy się - jak u Chagalla - w powietrzu. A może raczej - w świetle. Przedmioty i postaci zawieszone w tym świetle-powietrzu są - podobnie jak u Chagalla - pozbawione ciężaru, nie podlegają sile przyciągania. Kontury postaci są błękitne, szmaragdowe, płowe, płomienne. Słońce jest często niebieskie.

Carl-Henning Pedersen urodził się w roku 1913. Debiutował w 1936. W roku 1939 wyjechał, a raczej udał się na piechotę, do Paryża. Po wojnie był członkiem międzynarodowej grupy "Cobra", składającej się w większości z Duńczyków i Belgów. Wyszli z niej najlepsi malarze duńscy i wybitny malarz belgijski Pierre Alechinsky z pochodzenia rosyjski Żyd. W roku 1934 Pedersen poślubił malarkę Else Altfelt. Małżeństwo, oparte również na wzajemnej inspiracji i współpracy, przetrwało 40 lat, do śmierci Elsy w roku 1974. W dwa lata później z inicjatywy malarza otwarto w mieście Herning muzeum ze zbiorami jego i żony - około 5000 eksponatów - które ciągle się powiększa. 83-letni artysta pracuje bez wytchnienia. Ożenił się po raz drugi, ma bujną siwą czuprynę, uprawia górską wspinaczkę.

Carl-Henning Pedersen, podobnie jak Chagall i Matisse, jest twórcą fresków, mozaik i witraży. Ozdobił nimi starą katedrę w Ribe, najpiękniejszym mieście w Danii, porównywanym przez Francuzów do Chartres.

W Martwej naturze z wędzidłem Zbigniew Herbert cytuje Paula Valéry: "Należy przepraszać za to, że ośmielamy się mówić o malarstwie." I od siebie dodaje: "Miałem zawsze świadomość popełnianego nietaktu."

Ostatnie zdanie dotyczy również niżej podpisanej.

JANINA KATZ, ur. 1939, absolwentka polonistyki i socjologii UJ, tłumaczka, publicystka, pisarka (duńska). Od 1969 mieszka w Danii.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama