Mądrość różańca: Ewangeliczne błogosławieństwa

Rekolekcje różańcowe o. Thomasa Philippe - rozdział VII

Mądrość różańca: Ewangeliczne błogosławieństwa

Thomas Philippe OP

MĄDROŚĆ RÓŻAŃCA

Przełożyła Dorota Szczerba

Tytuł oryginału: À L'École de Marie. La sagesse du rosaire
© Copyright by Association des amis du Pére Thomas
© Copyright for the Polish edition by Wydawnictwo "M", Kraków 2001
ISBN 83-7221-269-4

Wydawnictwo "M" ul. Zamkowa 4/4, 30-301 Kraków, tel./fax (012) 269-34-62, 269-32-74, 269-32-77, www.wydm.pl, e-mail: wydm@wydm.pl



Rozdział siódmy

Ewangeliczne błogosławieństwa

Duch Świętej Rodziny

Prośmy Ducha Świętego, by pomógł nam rzeczywiście zrozumieć tę rodzinę, do której weszliśmy przez chrzest, Jego rodzinę. Święta Rodzina Maryi, Józefa i Jezusa jest wzorem zarówno dla wszystkich rodzin złączonych sakramentem małżeństwa, jak dla wszystkich rodzin duchowych. Zawsze trzeba odwoływać się do życia Świętej Rodziny, niezależnie od tego, czy zostaliśmy powołani do życia zakonnego czy też Bóg poprosił nas, byśmy założyli własną rodzinę. Jakikolwiek byłby stan życia czy sytuacja, w jakiej żyjemy, naszą pierwszą rodziną jest Święta Rodzina. Po udzieleniu chrztu lubię brać dziecko na ręce i ofiarowywać je Matce Najświętszej, zanim oddam je rodzicom: "Od tej chwili Matka Boża powierza wam to dziecko. Nie zapominajcie, że to małe dziecko rzeczywiście należy do Jezusa, do Maryi, do Ojca, do Ducha Świętego bardziej niż do was, ponieważ przez chrzest zostało poświęcone, ponieważ chrzest daje mu nowe życie wieczne. Teraz Kościół powierza wam to dziecko; teraz w imieniu Kościoła macie się nim zajmować...".

Święta Rodzina jest dlatego taką tajemnicą, że została ustanowiona bezpośrednio przez Ducha Świętego. Duch Święty nie zadowala się uświęcaniem każdego z nas jako osoby, ale rzeczywistość Boża jest taka, że jednocześnie daje nam nowych braci i siostry: braci i siostry, z którymi wiążą nas nie więzy krwi ani podobne zamiłowania czy zainteresowania, ale braci i siostry przez Ducha Świętego i w Nim. We wszystkim co czujemy, mamy odnosić się do Jezusa. On jest Alfą i Omegą. On jest pierwszym, to w Nim wszystko się spełni, to On najwięcej cierpiał, i nigdy nie mamy Go opuścić, choćbyśmy przechodzili nie wiem jakie próby. Jest łaską ogromną zrozumienie, że Jezus jest pierwszym przyjacielem, że to wychodząc od Niego, odwołując się do Niego mamy próbować kształtować wszystkie nasze przyjaźnie.

Widzieliśmy też, po przyjściu pasterzy, że Święta Rodzina jest również rodziną najbardziej otwartą. Przeznaczona jest, by otworzyć się na cały świat: jest wszak rodziną Ojca!

By stać się rodziną potrzebny jest pewnego rodzaju duch rodzinny, gdyż rodzina z konieczności wymaga kontaktów pomiędzy swymi członkami, w odróżnieniu od adoracji. Adoracja dokonuje się przede wszystkim w ciszy. Można być niemym, niewidomym, kalekim i bardzo dobrze żyć modlitwą serca... Kiedy patrzymy na elementy ludzkie, które św. Jan od Krzyża uznaje za konieczne, by nastąpiło przemieniające zjednoczenie, przez które Duch Święty wprowadza nas rzeczywiście na łono Ojca, zauważamy, że ludziom najbardziej chorym, niedołężnym, kalekim nie brakuje niczego, by Duch Święty mógł objawić im Trzy Osoby Boskie. Jeśli zrozumieliśmy pierwszy dar, jaki Jezus uczynił Maryi, dar swego Serca, zrozumiemy łatwo, że mogą istnieć ludzie, którzy praktycznie nie utrzymują kontaktów zewnętrznych niemal z nikim, a jednak mają bardzo bliski kontakt z Bogiem. Na tym polega wielkość starości i śmierci. Wszyscy będziemy wezwani, by zakończyć nasze życie jedynie z samym Bogiem. Dobrze jest myśleć, że im bardziej Jezus nas izoluje, przez chorobę czy inne okoliczności, tym bardziej powinniśmy się posłużyć tym odosobnieniem, by Mu mówić: "Teraz jestem w sytuacji, w której nie ma wytyczonych tras. Absolutnie potrzebuję schronić się w Tobie". Trzeba korzystać z nocy, szczególnie jeśli jest się kimś nieco lękliwym, by zagłębiać się w Sercu Jezusa, w łonie Ojca, mając przekonanie, że jedynie w tej nocy wiary można odkryć bliskość Ojca.

Istnieje jednakowóż bardzo silna więź między sercem i duchem. Aby w maleńkim dziecku przebudził się duch, miłość musi wcielać się w słowa i gesty. Maryja podczas Nawiedzenia dała nam Magnificat. Nowa rodzina Jezusa wymaga nie tylko nowego serca, ale i nowego ducha a są nim błogosławieństwa. Gdy Elżbieta pozdrawia ze swej strony Maryję, pozdrawia Ją jako błogosławioną: "Błogosławiona, któraś uwierzyła!". Jest to pierwsze błogosławieństwo, na którym opierają się wszystkie inne. I gdy tylko Jezus zgromadzi apostołów, na początku nauczania, ogłasza Osiem błogosławieństw, które Mateusz i Łukasz nam przekazali jako nowe drogi mamy po nich kroczyć za Maryją i Józefem. Czy jesteśmy zupełnie mali, dorośli czy starzy, samotni czy żyjący w rodzinach, wszyscy zostaliśmy wezwani, by wejść do rodziny ubogich, która zawiązała się w Boże Narodzenie, gdy pasterze przyszli do Jezusa. Nawet jeśli nie znaliśmy naszych rodziców albo ich straciliśmy, nawet jeśli czujemy się straszliwie samotni, opuszczeni, bezdomni, nie ważne mamy rodzinę, rodzinę Ducha Świętego, Jezusa i Maryi, a ona ma swego ducha, ducha błogosławieństw.

Ryzyko zasmucenia Ducha Świętego

Aby dobrze zrozumieć ewangeliczne błogosławieństwa starajmy się stawać od razu na gruncie cnót teologalnych: wiary, nadziei i miłości. Jeśli nie czujemy zupełnie nic w czasie modlitwy, jeśli zupełnie nie czujemy, że Bóg nas kocha, a nawet doświadczamy czegoś przeciwnego, uczyńmy akt wiary, akt nadziei. Ale szczególnie nie pozwólmy, by rozwinęło się w nas zwątpienie, gdyż to już będzie za dużo. To już jest brak ufności do Boga, zatrzymywać się na swym zniechęceniu, pozwalać sobie mówić czy nawet myśleć: "Mam siebie dość" albo: "Mam dość mojej wspólnoty". Taka postawa jest bardzo niebezpieczna. Nie dlatego, by był to grzech ciężki sam w sobie, ale dlatego, że jest to grzech przeciw Duchowi Świętemu.

Ojciec Dehau ukazywał, że grzechy przeciw Duchowi Świętemu nie są koniecznie najcięższe same w sobie, ale mają najdalsze konsekwencje, ponieważ bezpośrednio nie pozwalają Duchowi Świętemu działać w nas. Tymczasem nowa religia Jezusa będąc religią Ducha Świętego, zawiera w sobie nowego ducha, który powinien wszystko inspirować, a to wprowadza możliwość istnienia nowego grzechu, grzechu przeciw Duchowi Świętemu. Czuwajmy, żeby nigdy nie zasmucać Ducha Świętego, by nigdy nie uczynić aktu, który nas od Niego oddala, nawet w chwilach, gdy czujemy się najbardziej grzeszni.

Wezwanie do adoracji

Dlatego tak was zachęcam, by zaraz po przebudzeniu czynić akt adoracji: gdy tylko odzyskujemy rano świadomość przypomnijmy sobie, że na chrzcie otrzymaliśmy nową łaskę, dzięki której możemy i powinniśmy nawiązywać bezpośrednie relacje z Osobami Boskimi. I starajmy się cały dzień spędzić będąc prawdziwymi czcicielami, w duchu i w prawdzie, z przekonaniem, że największą łaską jest móc spotkać osobę Jezusa, osobę Maryi, oraz że Duch Święty w osobie będzie nam dany, ale jedynie gdy będziemy adorować. To wezwanie do adoracji jest szczególnie naglące dla tych właśnie, którzy są mocno doświadczani, dla tych wszystkich, którzy są bliscy rozpaczy. Św. Katarzyna ze Sieny mówi, że przy końcu będziemy sądzeni z zaufania do Boga, niezależnie od naszej nędzy. Zawsze lubiłem to przypominać w chwilach krytycznych, na przykład takich jak samobójstwo: w chwili śmierci zawsze istnieje moment, który nie pokrywa się dokładnie z chwilą śmierci klinicznej Bóg stawia nas wówczas przed wyborem całkowicie wolnym: czy obejmując świadomością, w pełnym świetle całe nasze życie, widząc nasz grzech i głupotę, czy uciekniemy się do miłosiernego Serca Jezusa? Będziemy mieć zaufanie czy nie w Jego miłosierdzie?

"Jezu, nawróć mnie!"

Wobec trudności pierwszą naszą troską powinno być to, by spotkać Jezusa. Jest to postawa bardzo prosta, ale wymagająca stałej uwagi serca, by od razu zwrócić się do Jezusa, by Mu powiedzieć: "Jezu, tylko Ty się dla mnie liczysz, wierzę, że mnie wezwałeś, że jestem Twoim bratem, a jako Twój brat, jestem ukochanym dzieckiem Ojca!". Gdy wymawiamy z prostotą imię Jezusa lub imię Ojca, gdy błagamy Ducha Świętego, by zechciał wszystko w nas ogarnąć, może być tak, że poczujemy się niezwykle nędzni, może być tak, że obudzą się w nas wszystkie skłonności grzesznego "ja". Wówczas wzmocnijmy to wołanie: "Jezu, wiem, że przyszedłeś do grzeszników, do najnędzniejszych, właśnie dlatego Cię błagam, przyjdź mi z pomocą! Duchu Święty, daj mi Jezusa, absolutnie Go potrzebuję!". Możemy w ten sposób wołać niezależnie od tego w jakim jesteśmy stanie, gdyż wszyscy zostaliśmy wezwani, by adorować w duchu i w prawdzie.

To bardzo ciekawe, że wszystko w naszym życiu się zmienia, jeśli choć raz Jezus dał nam doświadczyć bliskości bycia z Nim serce w serce... Choćby to trwało tylko kilka dni czy tylko kilka godzin... Trzeba wiedzieć, że jest to jedyna rzecz, która się liczy. A więc wciąż od nowa podejmujmy te najprostsze modlitwy, by ukazać Bogu naszą dobrą wolę: "Jezu, nawróć mnie, nie jestem jeszcze wystarczająco zwrócony ku Tobie, jeszcze zbytnio patrzę na siebie, zbyt troszczę się o stan, w jakim jest moja dusza, albo tym, co inni o mnie myślą, zbyt często odgrywam kogoś przed innymi i przed sobą...". "Jezu, bądź naprawdę dla mnie Jedynym, naprawdę moim ukochanym...". Taka modlitwa do Jezusa znajduje swe naturalne przedłużenie w innej: "Daj mi poznać Ojca! Pokaż mi Ojca, a to mi wystarczy!" albo: "Daj mi Ducha Świętego, który przyniesie mi pokój, i niech ten pokój ogarnie moje najtajniejsze wnętrze!". Potrzeba, byśmy mieli głębokie przekonanie, że jakiekolwiek by były nasze cierpienia fizyczne czy moralne, Duch Święty przez dar mądrości, zawsze może nas pocieszyć, i sprawić, że w danej chwili rozpoczniemy od razu życie wieczne. Do tego Jezus i Maryja nas wzywają.

Tak więc odnowienia wymaga w nas przede wszystkim fundament, nowa modlitwa, prawdziwa modlitwa adoracji. Pozwólmy zagościć w nas pewności: modlitwa, w której nieustannie powracamy do Jezusa może powoli ogarnąć całą naszą istotę. Przez chrzest, który sprawił, że staliśmy się Jego świątynią, Duch Święty może być tym Pocieszycielem, który da nam miłość silniejszą niż wszystko, silniejszą niż wszystkie śmierci, jakie musimy przejść w życiu. Im bardziej nasilają się w naszym życiu cierpienia i niespełnienie, im bardziej rośnie wokół nas niezrozumienie, im bardziej czujemy się samotni, tym bardziej powinniśmy wracać do modlitwy serca, wiedząc, że Bóg kocha nas tak bardzo jako osoby, że odnajdziemy wolność wyłącznie w bezpośredniej relacji z Nim.

Przed zaśnięciem należy postarać się przeprosić Jezusa za wszystko, co nam przeszkadza. Jeśli czujemy się opuszczeni, zatroskani, smutni, miejmy chociaż dobrą wolę, by powiedzieć Jezusowi: "Tylko Ty sam możesz mnie pocieszyć! Możesz mi posłać Ducha Świętego, kiedy tylko zechcesz, a ja nie chcę zasypiać nie będąc w pełni pojednanym z Tobą...". To wymaga oczywiście, byśmy byli pojednani również z naszymi braćmi, byśmy przebaczyli im z całego serca i umieli poprosić o przebaczenie. Jeśli nie jesteśmy w stanie przebaczyć, poprośmy chociaż Jezusa, by pomógł nam to uczynić. To adorując siedemdziesiąt siedem razy, dojdziemy do tego, że będziemy mogli przebaczać siedemdziesiąt siedem razy! Trzeba więc podejmować wysiłek, by stawać w obecności Jezusa przed każdym działaniem w ciągu dnia: zanim zaczniecie pisać list poproście Ducha Świętego, żeby prowadził wasze pióro; przed każdym spotkaniem proście Jezusa, aby był pośród was; przed posiłkiem, mówcie Mu: "Jezu, potrzebuję Twojego słowa i Twojej miłości bardziej niż ziemskiego pożywienia, jeszcze bardziej potrzebuję, byś nakarmił moje serce".

Na poziomie cnót teologalnych

W ten sposób stajemy się świadomie i dobrowolnie coraz bardziej "osobami", związanymi bezpośrednio z Osobami Boskimi, żyjącymi bezpośrednio na poziomie cnót teologalnych: wiary, nadziei i miłości, z coraz żywszą świadomością, że te trzy cnoty tworzą jedną. Jeśli nic nie czujemy, jeśli Bóg wydaje nam się daleki, możemy uczynić akt wiary: "Wierzę w Twoją miłość, wierzę, że naprawdę Jesteś w moim sercu, umocnij moją wiarę". I zupełnie naturalnie taki krzyk kończy się aktem nadziei: "Jezu, przyjdź mi na ratunek, przyjdź mi z pomocą!". Przypomnimy sobie przypowieści Naszego Pana à propos modlitwy-prośby: radzi nam pukać łagodnie, ale z mocą, nie bojąc się mówić, jak bardzo potrzebujemy, by Bóg interweniował. Jeśli nadal nic nie czujemy, to przynajmniej uczyniliśmy akt wiary, była to prawdziwa modlitwa wiary i nadziei, prawdziwe wołanie. To się liczy. Zdarza się, że brak nam cierpliwości, by poczekać choćby dzień lub tydzień. Pozwalając nam czekać, Jezus chce, abyśmy zrozumieli, że tylko On może nas zbawić, chce, żebyśmy zrobili krok w życiu wewnętrznym, który zbliży nas do Niego, który pozwoli Mu bardziej w nas działać. Trzeba Go prosić o tę łaskę: "Oczekuję wszystkiego jedynie od Ciebie, Ty jeden mnie zbawisz!".

Trzeba stale ponawiać te akty wiary i nadziei, aby wszystko w nas mogło zostać ogarnięte i zwrócone ku Bogu. Starajmy się rozpoczynać modlitwę stając na poziomie trzech cnót teologalnych, myśląc o tym, że naprawdę zwracamy się do Ojca, do Syna i do Ducha Świętego. Przypominam sobie, że gdy jako zupełnie młody człowiek wstąpiłem do zakonu, powiedziałem ojcu duchowemu, któremu mnie powierzono: "Metoda modlitwy wewnętrznej polecana w Saint-Sulpice wydaje mi się bardzo skomplikowana...". Na to ten święty kapłan odpowiedział: "Tak, ale widzisz od czego się zaczyna: «Stańmy w obecności Boga i adorujmy Go!». Jeśli pozostaniesz przy tym, nie musisz robić nic więcej. Staraj się trwać w obecności Boga i nie zwracaj uwagi na uczone medytacje, które się potem proponuje...".

Błogosławieństwa: wiele dróg, jedno źródło

Nie należy oddzielać modlitwy serca od ducha, który ożywia nową rodzinę, utworzoną przez Jezusa. Ten duch wypływa bezpośrednio z cnót teologalnych i prowadzi nas, by do nich bez przerwy powracać. Sam Jezus sformułował błogosławieństwa w Kazaniu na Górze; pokazują nam one, jaką drogę mamy obrać, by serce mogło inspirować wszystkie akty życia braterskiego.

Każdy ochrzczony jest wezwany do życia błogosławieństwami. Jezus nie dał ich wyłącznie apostołom; w Kazaniu na Górze zwracał się do wszystkich: niezależnie od tego czy żyjemy w rodzinie, czy w celibacie, czy jesteśmy posłami na sejm, czy pedagogami, czy też niebieskimi ptakami, wszyscy mamy żyć w duchu błogosławieństw, gdyż każdy z nas powinien ponad wszystko cenić tę nową rodzinę, którą utworzył Jezus. Ważne, by to sobie uświadomić; ma to głęboki sens i może pomóc rozwikłać mnóstwo problemów sumienia, które w dzisiejszych czasach rzeczywiście stają przed nami.

Można powiedzieć, że ewangeliczne błogosławieństwa są jakby streszczeniem przesłania proroków całego Starego Testamentu w ich najbardziej duchowym aspekcie. Ale Jezus dając Maryi swoje Serce, i mieszkając z Nią, odnowił całkowicie tego ducha. Jezus i Maryja wcielili błogosławieństwa; żyli nimi inaczej niż wcześniej prorocy, nadali im nową głębię. Ewangeliczne błogosławieństwa są wieloma duchowymi drogami, ale wszystkie wypływają z jednego źródła, z Jezusowego Serca ofiarowanego po raz pierwszy w Zwiastowaniu, i zmierzają do tego samego ostatecznego celu: śmierci i zmartwychwstania Jezusa. Wszystkie te drogi prowadzą do prawdziwego szczęścia, ale umiemy nimi iść jedynie gdy uczymy się od Jezusa i Maryi. Jeśli patrzymy na nie w perspektywie nowej mistyki, przyniesionej przez Jezusa i Maryję, błogosławieństwa są przemienione.

Maryja Panna została nam dana jako Matka, by pomóc nam żyć błogosławieństwami w sposób najbardziej bezpośredni, natychmiastowy, nie widzieć ich jako szczytu cnót moralnych, ale jako natychmiastowy owoc cnót teologalnych: wiary, nadziei i miłości, zakorzeniających się w sercu. Dlatego trzeba uczyć dzieci, jeszcze gdy są zupełnie małe, wchodzenia na drogę błogosławieństw, jeśli chcemy, by był w nich rzeczywiście duch Boży, duch, który pochodzi z miłości, a nie duch świata. Na przykład nie należy pozwalać dzieciom, by były okrutne, bawić się pistoletami czy innymi zabawkami rozwijającymi agresję: trzeba je uczyć łagodności, pojednania, ofiary, wszystkich tych cech z Ewangelii błogosławieństw.

Błogosławieństwa łączą się z sobą, dopełniają się; nie możemy mieć ducha, którego Jezus chce wprowadzić w nasze życie braterskie, jeśli nie praktykujemy wszystkich błogosławieństw ewangelicznych. Dobrze jest zadać sobie pytanie, czy rzeczywiście mamy ducha wszystkich błogosławieństw, czy też jednego lub drugiego nie praktykujemy wcale. Musimy nie tylko robić stale rachunek sumienia w płaszczyźnie serca, wobec wiary, nadziei i miłości; musimy jednocześnie stawiać sobie te same pytania z punku widzenia ducha i naszych stosunków z innymi: czy naprawdę jestem ubogi, naprawdę łagodny, czy jestem "pokój czyniący", czy jestem miłosierny?

Duch Święty, by nam się objawić, ma wiele "punktów wyjścia". Można twierdzić, że ewangeliczne błogosławieństwa tworzą jedność, ale można też widzieć, że ukazują różnym ludziom różne drogi odpowiadające różnym temperamentom, wiekowi i sytuacjom, w jakich się znajdujemy.

"Błogosławieni ubodzy"

Niektórych przyciąga duchowość św. Franciszka. Współcześnie jest ich coraz więcej. Kochają ubóstwo, gdyż mają bardzo głęboki zmysł tego, czym jest natura. Nie lubią rzeczy sztucznych, ograniczających wolność. Lubią spędzać wakacje pod namiotem i szukać wody w pobliskim źródle. Prawdziwą radość sprawia im to, że nie mają wody z kranu czy butelki z wodą mineralną, ale wprost: wodę tryskającą z ziemi.

Taki jest pierwszy sens ubóstwa. Ubóstwo uwalnia nas od tego wszystkiego, co jest sztuczne, od tego wszystkiego, co produkujemy, a co bardzo często produkujemy i z czego korzystamy nie w Bożym duchu. Z pewnością informatyka jest daleka od tego, by tworzyć więzi między ludźmi, a w każdym razie sposób w jaki jest zwykle stosowana nie sprzyja temu, by kontakty między ludźmi były bardziej braterskie; jeśli w celu zdobycia informacji nie potrzebujemy już nic od nikogo, wystarczy nacisnąć guzik i czekać, to trudno powiedzieć, że to rozwija serce, że to ułatwia spotkanie osób...

Błogosławieństwo ubóstwa dokonuje w nas oderwania od wszystkiego tego, co sztuczne, a więc przede wszystkim od pieniędzy: mieć w kieszeni książeczkę czekową to bardzo praktyczne, ale to nigdy nie rozwija serca, chyba że wypisujemy te czeki na dzieła dobroczynne... Trzeba uważać: jesteśmy po uszy zanurzeni w cywilizacji, która staje się coraz bardziej sofistyczna i w najmniejszym wypadku nie sprzyja rozwijaniu serca. Aby łaska mogła się rzeczywiście w nas zakorzenić i rozwinąć w sercu, nie powinniśmy się oddalać od natury, lecz szanować ją i rozumieć od wewnątrz, nie deformować jej przez to, co sztuczne.

A jednak ktoś, kto z miłości do ubóstwa jest zdolny żyć na pustyni, spędzać dnie bez jedzenia, ale z drugiej strony jest zamknięty w sobie samym i nie pragnie, nie łaknie Bożej sprawiedliwości, jest kimś, w kim nie ma ducha błogosławieństw. Błogosławieństwa będą starały się przekroczyć jego czysto naturalne dążenia, które jak najbardziej pochodzą od Boga, ale stanowią dopiero początek. Żeby być prawdziwie ubogim, trzeba być przede wszystkim ogołoconym z siebie samego. Jeśli lubimy czerpać wodę raczej ze źródła niż z kranu, to pozostajemy na poziomie naturalnych upodobań. Nie należy szukać zadowolenia, przypatrywać się sobie w swej miłości do ubóstwa. Przede wszystkim powinniśmy być ubodzy w tym, co stanowi nasze "ja", w naszej wyobraźni, pamięci, przeszłości i przyszłości. Trzeba w tym celu zagłębić się w wymiarze chwili obecnej, jak Maryja w Zwiastowaniu; oto wzór prawdziwego ubóstwa.

"Błogosławieni cisi"

Istnieje sporo ludzi, którzy w sposób naturalny kochają ubóstwo. Inni z kolei nie cierpią przemocy, są pacyfistami, i Duch Święty może ich poruszyć właśnie tymi słowami: "Błogosławieni cisi". Błogosławieństwo ubóstwa wymagało przede wszystkim wiary, tego, by na płaszczyźnie intelektu i pamięci do niczego się nie przywiązywać, byśmy umieli ogołocić nasze "ja" stale spragnione rozumienia i posiadania. Błogosławieństwo cichości sprzeciwia się naszemu "ja", które chce dominować i, jak pokazuje św. Franciszek Salezy, ma trzy wymiary: stosunek do Boga, stosunek do siebie i stosunek do innych.

Trzeba przywiązywać szczególną uwagę do tego błogosławieństwa, ponieważ Jezus mówi jedyny raz: "Uczcie się ode Mnie" właśnie w odniesieniu do cichości i pokory serca, w ścisłym powiązaniu z miłością. Prośmy Go, by dał nam tę cichość serca i tę radykalną pokorę: tego bowiem wszyscy najbardziej potrzebujemy. W sumie nasze serce dlatego nie jest stale przepełnione Bogiem, że bardzo często istniejącą w nim przeszkodą jest pycha. Pycha przybiera zupełnie inny kształt u mężczyzny i u kobiety: jest pycha, która chce dominować i pycha, która chce uwodzić. Zawsze jednak pycha stawia nas w centrum, tak że wszystko widzimy pod kątem siebie; jest przeciwieństwem bezinteresownej miłości, która sprawia, że nie patrzymy na siebie, tak jak wzór tego widzimy w Maryi: miłość cichą i pokorną, Jezusową.

"Błogosławieni, którzy płaczą"

Niektóre osoby mają bardzo czułe serca: wystarczy im powiedzieć coś poruszającego i od razu płaczą! Te osoby mogą stać się błogosławione nie dlatego, że płaczą, ale ponieważ "zostaną pocieszone". Łzy mogą posłużyć uświadomieniu, że potrzebują pocieszyciela, ale że tym pocieszycielem jest sam Duch Święty w osobie, a nikt inny. Czasami usłyszą: Najpierw trzeba zlikwidować powód twoich łez, ciągle płaczesz i płaczesz, coś jest nie w porządku; zacznij nad sobą panować, znajdź powód płaczu, zaradź mu i skończ z tym". Znaleźć powód łez to nie takie łatwe jak się wydaje. Ale Jezus, tak cichy i miłosierny, mówi im: "Posłuż się tymi łzami, by zbliżyć się do Mnie. Za każdym razem, gdy czujesz, że napływają ci do oczy łzy, potraktuj to jako znak, że potrzebujesz pocieszyciela i przypomnij sobie, że jestem twoim Zbawicielem, a Duch Święty nie na darmo nosi imię Pocieszyciel...". Wszyscy wiecie, co to znaczy szukać wkoło siebie pocieszyciela i nie znajdować: pukacie do jednych drzwi, potem do innych... i za każdym razem jesteście rozczarowani. Próbujecie opowiedzieć o swojej nędzy komuś, ale nie wygląda na to, że on was rozumie ani że wam współczuje... Raczej macie wrażenie, że go zanudzacie. Ale gdy mówicie to samo Duchowi Świętemu, On nigdy nie będzie się nudził słuchając o waszych cierpieniach i łzach... On jeden prawdziwie potrafi was pocieszyć, On jeden zasługuje na boskie imię Pocieszyciela.

Te trzy pierwsze błogosławieństwa ukazują nam zasadniczą postawę, w jakiej powinien trwać nasz duch: szukać już jedynie królestwa Bożego. "Błogosławieni ubodzy w duchu, ponieważ do nich należy królestwo niebieskie": to nie ubóstwo sprawia, że stajemy się szczęśliwi, tylko królestwo Boże. Nigdy nie należy zamykać się w swym ubóstwie. Prawdziwe ubóstwo to takie, które otwiera nas na królestwo Boże. "Błogosławieni cisi, albowiem oni na własność posiądą ziemię": ziemię obiecaną... I wreszcie "Błogosławieni, którzy płaczą", ponieważ sam Duch Święty będzie ich Pocieszycielem.

"Błogosławieni, którzy łakną i pragną sprawiedliwości"

Kiedy jest się młodym i silnym, jest się często głodnym i spragnionym, ma się apetyt. Jest się głodnym i spragnionym nie tylko pokarmu ziemskiego, ale również wiedzy, chce się podbić świat, podróżować... "Błogosławieni, którzy łakną i pragną sprawiedliwości", mówi Jezus; głód i pragnienie sprawiedliwości Bożej, to znaczy sprawiedliwości miłości, głód i pragnienie zbawienia i świętości. Jezus nie zaczyna od mówienie nam, że wszystkie nasze inne głody i pragnienia są iluzją: ogarnia nas tam, gdzie jesteśmy, a Duch Święty jest tak inteligentny jest mistrzem inteligencji serca i zna nas tak dobrze wszak nas stworzył że jest zdolny napełnić nas przekraczając wszystkie głody i wszystkie pragnienia, które w nas są. Powiedziałbym, że błogosławieństwo głodu i pragnienia to jest błogosławieństwo życia. Żeby dobrze żyć, trzeba mieć na to ochotę, apetyt na życie. W starości Bóg odbiera chęć życia, nie chce się jeść, nie chce się pić, ale może się to stać łaską, jeśli starsza osoba bez przerwy prosi Jezusa o głód i pragnienie Jego miłości, Jego sprawiedliwości, Eucharystii: wówczas żyje błogosławieństwem.

"Błogosławieni miłosierni".

"Błogosławieni pokój czyniący"

Dwa kolejne błogosławieństwa są jedynymi dotyczącymi działania. Jezus nie powiedział: "Błogosławieni, którzy wprowadzają sprawiedliwość", ale powiedział: "Błogosławieni miłosierni" i "pokój czyniący", czyli ci, którzy za każdym razem, gdy muszą coś zrobić starają się czynić to w duchu miłosierdzia, współczucia, pojednania i pokoju. Wyczucie sprawiedliwości nie wystarcza, gdyż sprawiedliwość dostępna ludziom nie jest błogosławieństwem ewangelicznym, ale cnotą moralną. Miłosierdzie idzie dalej niż sprawiedliwość, pokój również, ponieważ chodzi tu przede wszystkim o ten pokój, który pochodzi od Jezusa.

"Błogosławieni czystego serca"

Siódme błogosławieństwo jest tym, którego zrozumienie wymaga w największym stopniu światła Ducha Świętego. Błogosławieństwo ubóstwa wzywa byśmy byli oderwani od wszystkiego co jest sztuczne, ale nie należy stąd wyciągać wniosku, że serce czyste jest sercem pustym. Niektórzy ludzie nie chcąc mieć przykrości, wolą nie mieć przyjaciół: trudno jest mieć przyjaciół, gdyż gdy oni cierpią, my też cierpimy. Trudno też zawsze otwierać serce, gdy Jezus chce nam dać nowego przyjaciela, ponieważ przyjdzie taki dzień, gdy ten przyjaciel będzie nieszczęśliwy i prawdopodobnie właśnie wtedy przyjdzie się z nami zobaczyć! Często, być może nie w sposób świadomy, odrzucamy prawdziwe przyjaźnie, nie wchodzimy w więzy naprawdę głębokie, ponieważ nie chcemy, by ktokolwiek burzył nasz spokój. Serce czyste jest sercem gorącym z miłości, inaczej nie mogłoby być czyste. Oczyszczone zostało przez ogień Ducha Świętego.

"Błogosławieni prześladowani"

Ostatnie błogosławieństwo mówi o "prześladowaniu". Musimy bardzo prosić Ducha Świętego, by pomógł nam je zrozumieć... Lepiej je rozumiemy medytując tajemnice bolesne różańca. "Błogosławieni prześladowani": nie wierzymy w to dosyć, gdyż największym prześladowcą jest diabeł, a gdy on nas kusi, bardzo często traktujemy to jako nieszczęście. A jednak widzimy, patrząc na życie świętych, że byli kuszeni i prześladowani przez diabła na wszystkie możliwe sposoby. Ojciec Dehau mówił, że diabeł nie działa w świecie w sposób bezpośredni: tak wiele spektakli, płyt czy filmów robi to za niego. Natomiast osobiście działa w Karmelach, klasztorach i wszystkich nowych wspólnotach, które chcą żyć według Ducha Świętego i stają się przez to celem jego ataków.

Dlatego bardzo polecam wam pewien rodzaj modlitwy: proście Boga, by nie być nigdy, w taki czy inny sposób, wspólnikami diabła. Jezus, normalnie tak miłosierny, jest bardzo surowy, gdy chodzi o zgorszenie. Trzeba stale prosić Boga, by nie stać się przyczyną zgorszenia, które powoduje upadek "tych małych". Trzeba być w tym celu bardzo cichym i bardzo cierpliwym. Jeśli robimy uczciwie rachunek sumienia, zobaczymy, że wielokrotnie zdarza nam się zrobić lub powiedzieć coś, z czego Bóg nie może być zadowolony. Zwracajmy uwagę na "szemranie", które może tak bardzo zaszkodzić wspólnocie. Im bardziej Duch Święty działa, tym bardziej wspólnota staje się czuła i wówczas nawet jedno słowo czy gest mogą zadać jej ból. Gdy czujemy, że zbliża się diabeł, natychmiast szukajmy pomocy u Ducha Świętego. Im bardziej wzrastamy w życiu wewnętrznym, im bardziej dar mądrości i cnoty teologalne będą żywe w naszym sercu, tym bardziej przyjdzie nam żyć błogosławieństwem prześladowania, które oczyszcza do głębi.


opr. mg/mg




Mądrość różańca: Ewangeliczne błogosławieństwa
Copyright © by Wydawnictwo "m"

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama