Smutny upadek kina

Czy jedynym sensem współczesnego kina ma być przekraczanie granic? Czy przypadkiem prezentacja zła i nienormalności nie stała się celem samym w sobie?

Na początku marca odbyła się kolejna wystrzałowa gala wręczenia Oskarów. Cały świat zachwycał się wspaniałymi rolami, wyczynami reżyserów oraz kreacjami, jakie gwiazdy nałożyły na ten wspaniały wieczór. W 2013 roku powstało wiele filmów, zasługujących na uwagę krytyków oraz widzów. Jedna z produkcji, szczęśliwie nie nominowana do nagród amerykańskiej Akademii Filmowej wzbudziła jednak szczególne zainteresowanie, na długo przed tym za nim powstała. Mowa o „Nimfomance” w reżyserii Larsa von Triera. Od pierwszych dni zdjęciowych, wiadomym było, iż film będzie szokować obecnością licznych scen erotycznych. Co zatem pokazano w filmie „Nimfomanka”? Czy ukazano wyłącznie nagość? Przede wszystkim udowodniono, że zło przebrane oraz rozebrane dalej pozostaje złem.

Szok, czyli norma

Kilka miesięcy przed grudniową premierą kolejne serwisy, tygodniki oraz portale donosiły, iż wspomniany duński reżyser zamierza przekroczyć wszelkie znane filmowcom granice. Choć, co oczywiste elementarne normy przyzwoitości naruszone zostały przez rozwój kina pornograficznego, w tym miejscu wskazywano, iż nie będziemy mieć do czynienia z niskobudżetowym filmem dla dorosłych. Podkreślano, że będzie to „nurtujące oraz pytające”, dobre kino skandynawskie. Warto w tym miejscu wspomnieć, iż każda próba wskazania, że podobne działanie będzie promocją nieco droższej pornografii spotykała się z napiętnowaniem- wskazywano, iż każda taka sugestia jest nieuprawniona dopóki komentujący nie ujrzy obrazu na własne oczy. Cóż zatem można ujrzeć?

Komentarze prasowe po premierze wskazywały z jednej strony na odwagę reżysera, z drugiej perspektywy podkreślano, że film jest niesmaczny, wulgarny oraz obrzydliwy. Prawdą jest, iż zapowiedź omawianej produkcji, tzw. zwiastun pełen jest nie tylko nagości, ale przede wszystkim scen ukazujących zachowania sadystyczne oraz masochistyczne. Wspomniana nagość wręcz razi. Jedyne skojarzenie występujące po zapoznaniu się z wspomnianą - promowaną niestety przez kolejne portale - zapowiedzią jest następujące: Kobieta w filmie von Triera jest przedmiotem.

Idzie nowe?

Tak, jak wspomniano film miał być przedstawiony widzom nieco wcześniej. Problemy pojawiły się jednak na końcowym, montażowym etapie prac. W czym tkwił problem?

W filmie von Triera występują dwie grupy aktorów: zaproszeni przez niego profesjonaliści, pojawiający się częstokroć w jego wcześniejszych produkcjach oraz - co nowe w światowej kinematografii - aktorzy filmów erotycznych. Co ciekawe, Lars ton Trier wcale nie ukrywał przed swoimi aktorami, iż kręci film pornograficzny, w którym sceny erotyczne nie będą markowane. Jak podnoszono "seks nie będzie udawany". Część artystów nie zgodziła się jednak na podobne rozwiązania, w związku z czym zatrudniono "profesjonalistów" od scen erotycznych nie mających zahamowań przed podobnymi propozycjami. Przed premierą technicy musieli połączyć sceny udawane oraz nagrane akty seksualne. Jak się jednak okazało zachwalany przez wielu von Trier doprowadził do sytuacji, w której np. grająca główną rolę Charlotte Gainsbourg, w tzw. udawanych scenach sadystycznych czuła się upokorzona, o czym jak sama twierdzi nie powiedziała jednak reżyserowi. Podobna refleksja jest całkiem zrozumiała. Film ten jest bowiem przykładem promowania zachowań dewiacyjnych. Twórcy filmu mają tego jak się wydaje świadomość. Dewiacja ma być tutaj społecznym zjawiskiem, nad którym warto rozmawiać.

Chory obraz

Pojawienie się podobnych produkcji wydaje się mieć dwa podstawowe cele. Po pierwsze w czasach dzisiejszych na skandalu najłatwiej zarobić. Gdy dołoży się no niego element seksu stwierdzić można jedno - finansowy sukces jest murowany Wydaje się jednak, iż cel von Triera jest znacznie głębszy. Reżyser ewidentnie chce przedefiniować filmową rzeczywistość. Zło staje się tutaj elementem do dyskusji, ludzka cielesność, to tylko wulgarna dewiacja, a aktor filmowy oraz aktor porno to jedno i to samo. Więcej, w podobnych produkcjach teza jest jedna: patologia może być normą, wystarczy że ją zaprezentujemy oraz o niej porozmawiamy. Reżyser bawi się złem produkując obrazy, które jak wskazują badacze zjawiska seksoholizmu zapamiętywane są przez ludzki mózg, który z czasem przyzwyczaja się do nich i... pragnie „więcej i mocniej”.

Oczywiście podobne analizy spotkać się mogą z krytyką liberalnej części widzów, którzy uznają, iż konserwatyści najchętniej zakazaliby prezentowania w filmach udawanych aktów seksualnych. Problem jednak polega na tym, iż pojęcie „filmowej sceny intymnej” w ciągu zaledwie 40 lat uległo niepojętej wręcz zmianie. Amerykańska badaczka, dr Meg Meeker, w swej książce „Mocni ojcowie, mocne córki” zwróciła uwagę, iż od ponad trzydziestu lat obserwujemy w telewizji dynamiczne przesuwanie granic przyzwoitości. W latach 70-tych za erotyczne uznawano ukazanie kobiecej łydki, dekadę później wskazywano, że charakter taki mają intymne pocałunki. Dzisiaj, także w godzinach dostępu dzieci i młodzieży do telewizji przedstawiane są programy o jednoznacznej treści erotycznej. Wydaje się, iż „ze świecą w ręku” szukać należy promowanych w kinach produkcji, które nie zawierałyby w sobie scen o podobnym charakterze.

Z całą pewnością nie oznacza to, iż wszelkie sceny ukazujące intymne spotkanie kobiety i mężczyzn uznać należy za pornografię. W historii kina spotykamy produkcje, w których to przedstawiono zbliżenie damsko-męskie w sposób subtelny oraz piękny. Pokazano wiele bez wulgarnego obnażania aktu miłosnego. W tym miejscu nie można jednak zapomnieć, że podobne obrazy zawsze ukazują szczególne spotkanie kobiety i mężczyzny, spotkanie, którego fundamentalnym elementem jest bliskość oraz intymność. Czy zatem warto proponować film, który nie tylko wyśmiewa, ale wręcz stara się zniszczyć piękno ludzkiego ciała, który drwi z ludzkiej intymności? Nie warto nie tylko go oglądać, ale również cokolwiek więcej o nim pisać.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama