Prawie… robi różnicę

Chrześcijaństwo rozmiękczone, niejednoznaczne nie jest w stanie przemienić człowieka i świata.

Od czasów reklamy znanej marki piwa wiadomo, że „«prawie» robi różnicę”. Starsi pamiętają czasy, gdy na koronie Stadionu Dziesięciolecia na polowych łóżkach leżały „prawie” oryginalne dżinsy, można były za dobrą cenę nabyć „prawie” oryginalny sprzęt elektroniczny przybyły z „prawie” Japonii albo „prawie” oryginalne płyty CD. Czasy minęły, ale podróbki mają się całkiem nieźle.

Na początek zasłyszany ongiś dialog.

- Jestem wegetarianinem! - powiedział pan T. Jego nagłe oświadczenie zdziwiło nieco małe grono znajomych. Spotkali się przy okazji kolejnej rocznicy matury. Niektórzy dawno się nie widzieli. Opowiadali o minionych latach, dorastających dzieciach.

- Oooo, to nowość! Pamiętam, że dawnymi laty nie stroniłeś od soczystych pieczeni! Ogniska, nocne imprezy! Cóż to były za czasy!... - żywo zareagował na deklarację kolegi z dzieciństwa S. - Dajesz radę? - zapytał z niedowierzaniem.

- No bez przesady! Wiesz, aż tak radykalny to nie jestem. Dwa, trzy razy w tygodniu jem mięso - odparł T. z rozbrajającą szarością.

- Jak to?! - w rozmowę włączyła się zdziwiona M. - Albo jesteś, albo nie jesteś wegetarianinem…

- Nie czepiajmy się szczegółów…. - przerwał T. z uśmiechem. - Jestem nowoczesnym wegetarianinem! Nie wolno mi?

- Wolno, ale nie mów, że jesteś wegetarianinem - usłyszał. - Tak się nie da. Albo jesteś nim, albo nie.

Zebrane towarzystwo nie podjęło tematu. Chyba byli myślami gdzie indziej, w czasach młodości, kiedy wszystko było inne: durne, jurne, szalone. A przede wszystkim, prostsze…

Prawie… robi różnicę

Od czasów reklamy znanej marki piwa wiadomo, że „«prawie» robi różnicę”. Starsi pamiętają czasy, gdy na koronie Stadionu Dziesięciolecia na polowych łóżkach leżały „prawie” oryginalne dżinsy, można były za dobrą cenę nabyć „prawie” oryginalny sprzęt elektroniczny przybyły z „prawie” Japonii albo „prawie” oryginalne płyty CD lub DVD z całkiem prawdziwą muzyką i filmami. Minęły dekady. Stadion - odbudowany w epoce powszechnej szczęśliwości, dobrodziejstwa grillowania i dostatku ciepłej wody z kranu - służy dziś temu, czemu służyć powinien. Czasy zmieniły się, ale podróbki pozostały. Jakoś, paradoksalnie, tak mocno wczepiły się - niczym rzep psiego ogona - w ludzką naturę, że nijak nie da się ich stamtąd wyrzucić! Rzecz w tym, że wszelkiej maści falsyfikaty powszechnie zaściełają dziś nie tyle polowe łóżka handlarzy, nie są sprzedawane „na nielegalu” na osiedlowych straganach, ale wypełniają ludzkie głowy. I serca. I świetnie imitują oryginały. Nawet takie, zdawać by się mogło, nie do podrobienia, jak miłość, rodzina, prawda, przyzwoitość, honor. Takich czasów żeśmy doczekali.

Po co ten przydługi wstęp? Bo, niestety, zaczyna dziś dominować w społeczeństwie typ „prawie” katolika i „prawie” obywatela, który, niczym pan T. - „niby” wegetarianin ze wstępu felietonu - anonsuje (nominalnie) określoną postawę, ale już na etapie realizacji deklaracji ma ją gdzieś.

Za, a nawet przeciw

Pisałem już wielokrotnie, że powoli (a może nawet nie powoli) musimy zaprzyjaźniać się z myślą, iż jako chrześcijanie wiedzący, „o co chodzi” w życiu na co dzień Ewangelią, będziemy stanowili mniejszość w społeczeństwie. To już się dzieje! - choć Polacy nadal masowo chrzczą dzieci, posyłają je do Pierwszej Komunii św., biorą śluby kościelne, wciąż bardziej wolą księdza niż mistrza ceremonii podczas pogrzebu. I tak powstaje dziwna pogańsko-chrześcijańska hybryda, w której łączy się rzeczy sprzeczne. Paradoks polega na tym, że ogół owej sprzeczności nie rejestruje - ba, traktuje ją jako wyraz odwagi, nowoczesności, otwartości. Oto kilka dni temu radni siedleccy - przy brawach środowisk liberalnych i lewicowych - odrzucili Samorządową Kartę Praw Rodziny wzmacniającą wartość i rolę rodziny, prawo rodziców do kształcenia i wychowania dzieci według zasad chrześcijańskich. Nie przeszkodziło to (jak podkreślił bp Kazimierz Gurda w specjalnym oświadczeniu) w podjęciu na tym samym posiedzeniu uchwały upamiętniającej św. Jana Pawła II w 100 rocznicę jego urodzin, skądinąd często nazywanego Papieżem Rodziny. Można? Można. Zjeść ciastko i mieć ciastko.

Kto korzysta z facebooka, zapewne zetknął się z komentarzami zamieszczanymi pod wpisami o poluzowaniu rygorów związanych z zagrożeniem epidemiologicznym, otwarciu m.in. kościołów i kaplic, jak też odwołaniu dyspensy od obowiązku niedzielnego uczestnictwa w Mszy św. Cóż tam można było znaleźć? Poza pojedynczymi głosami rozsądku - wulgarny ściek bluzgów, przekleństw, pomówień i obelg wypowiadanych przez anonimowe osoby, ale też wiadome z imienia i nazwiska. Młode i starsze. Także persony znane mi z niedzielnej obecności w kościele, otwierające drzwi mieszkań podczas kolędy (i jeszcze proponujące kawkę!), mające dzieci w szkole katolickiej, pięknie pozdrawiające księdza w urzędzie czy sklepie, całujące pierścień biskupi podczas oficjalnych spotkań. Koszmarny hejt! Oszczędzę Państwu szczegółów. Trudno normalnie myślącemu człowiekowi, kierującemu się zasadami logiki, to zrozumieć.

Krzyk!

Analizując fora internetowe, rodzi się smutna refleksja: jak głośno trzeba krzyczeć, aby powiązać w jedno sprzeczne postawy i deklaracje, zagłuszyć sumienia, zatrzeć kompleksy? Ile litrów nienawiści trzeba wylać, by przekonać siebie samego do słuszności własnych wyborów, poglądów na życie i uzasadnić apostazję, która - zapewne w zdecydowanej większości przypadków - dawno się już dokonała? Jak bardzo muszą kłuć zapaćkaną brudem grzechu duszę dzwony kościelne, jeśli co rusz wpływa skarga do odpowiednich instytucji, że biją zbyt głośno albo nie w czas? I w jak wielkim trzeba żyć zakłamaniu, by dalej mienić się chrześcijaninem, podążając drogą w zupełnie przeciwnym kierunku?

Wegetarianinem się jest albo się nie jest. Nie da się nim być, podjadając na boku średnio wysmażone steki i boczek z grilla - takiej herezji nie przebaczy żaden lewak czy „zielony”! Z chrześcijaństwem jest tak samo. Albo się jest uczniem Chrystusa, albo nie ma sobie co zawracać głowy „prawie” chrześcijaństwem, łudzić logicznymi słownymi koszmarkami typu: „jestem wierzący - niepraktykujący” itp. Każdy ma prawo być tym, kim chce. Ale, zapożyczając zwrot z terminologii współczesnej, nie wolno używać w odniesieniu do siebie brandu, którym się pogardza. Droga wolna - proszę bardzo. Nie warto grać kiepskiej komedii.

Rozprawić się ze stereotypem

„Co, jeśli najbliższe niedziele pokażą, że zniesienie dyspensy od uczestnictwa w Eucharystii nie przywoła z powrotem do kościołów części spośród tych, którzy z niej ochoczo skorzystali?” - pyta felietonista „Gościa Niedzielnego”. „Cóż, może trzeba się będzie wreszcie rozprawić ze stereotypem dobrego katolika - stereotypem, który funkcjonuje głównie w naszych katolickich głowach, bo przez ludzi odwracających się od Kościoła dawno już został pożegnany […]. Jeśli bowiem ktoś do kościołów nie powróci, albo z Kościoła odejdzie, to z pewnością nie ci, których wiara była silna, żywa, autentyczna. Lament nad tym, że z naszych świątyń fizycznie znikną ludzie, którzy wcześniej i tak byli w nich tylko ciałem, nie jest autentyczną troską o stan ich wiary, ale opłakiwaniem naszego własnego dobrego samopoczucia zepsutego przez zaniżone statystyki”.

Trudna prawda. Ale prawda. I trzeba ja przyjąć, nawet jeśli popsuje nam humor. Oddzielić plewy od ziarna. Zacząć budować nie na podróbkach, ale na Prawdzie. Ukrzyżowanej i zmartwychwstałej.

Ks. Paweł Siedlanowski

opr. nc/nc

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama