Kościół jest jak siłownia!

Kościół jest jak siłownia - od samego stania i siedzenia nic się w nas nie zmieni

Kończy się Rok Miłosierdzia, ale nie Boże miłosierdzie. Wielkie wydarzenia, które nam towarzyszyły w minionych miesiącach, słowa, jakie padły, a przede wszystkim poruszenia serca - w żaden sposób statystycznie nieweryfikowalne - to z jednej strony owoce „czasu łaski”, z drugiej: zaproszenie do podążania dalej wyznaczoną ścieżką. Mamy dużo do zrobienia.

Ogłaszając Rok Miłosierdzia, Ojciec Święty tak naprawdę nie powiedział niczego nowego. Z całą pewnością wydarzenie trudno zestawić ze słynnym Archimedesowym okrzykiem „Eureka”! - choć śledząc niektóre doniesienia medialne, czasem można było odnieść takie wrażenie. Prawda o Bogu miłosiernym od początku była bowiem filarem, na którym zostało oparte objawienie. Przypomniał o tym papież Franciszek w bulli „Misericordiae vultus” wprowadzającej w jubileusz: „Cierpliwy i Miłosierny” to często spotykane w Starym Testamencie określenie, w sposób niezwykle precyzyjny opisujące naturę Boga. To Jego bycie miłosiernym znajduje swe potwierdzenie w wielorakich dziełach historii zbawienia - wyjaśniał papież - gdzie dobroć Boga zwycięża nad chęcią kary i zniszczenia [...]. Pan uwalnia jeńców, Pan przywraca wzrok niewidomym, Pan podnosi pochylonych, Pan miłuje sprawiedliwych. Pan strzeże przychodniów, chroni sierotę i wdowę, lecz na bezdroża kieruje występnych [...]. On leczy złamanych na duchu i przewiązuje ich rany [...]. Pan dźwiga pokornych, a poniża występnych aż do ziemi. Miłosierdzie Boga nie jest więc jakąś abstrakcyjną ideą, ale konkretnym faktem, dzięki któremu On objawia swoją miłość ojcowską i matczyną, która wypływa z wnętrzności i zwraca się do syna” (MV.7).

Kościół jest jak siłownia!

Warto zwrócić uwagę szczególnie na ostatnie zdanie papieskiej wypowiedzi. Ogłaszający wielki Jubileusz Miłosierdzia Franciszek zaproponował wejście na duchową ścieżkę: - Spróbujcie odkryć, iż Boże miłosierdzie jest nie tyle abstrakcyjną, teologicznie kompletnie opisaną, piękną ideą, co przekłada się na realne sytuacje życiowe! On żyje, działa, chce dotykać naszej codzienności w sposób realny i konkretny! W tym kontekście kolejne decyzje o ustanowieniu „konfesjonałów” czy „bram miłosierdzia”, posłaniu do świata „misjonarzy miłosierdzia”, specjalnych przywilejów dla spowiedników czy odpustów itd. miały pomóc odkryć konkretność Bożego działania! Dostrzec, że nie o słowa tu chodzi, lecz o ruch, działanie, a przede wszystkim o nawrócenie, które zawsze jest zdecydowanym ruchem w stronę miłującego Ojca. Miłosierdzie Boga trudno bowiem porównać do automatu. Jest darmowe, bo taki charakter ma łaska zbawienia, ale też nie może On niczego zdziałać, jeśli Mu na to nie pozwolimy. W przypowieści o synu marnotrawnym ojciec czeka na syna - to w nim najpierw musiała zrodzić się decyzja o powrocie, musiał porzucić chore ambicje i próżną miłość siebie, by dokonała się wewnętrzna przemiana, która zaowocowała powrotem.

Podobała mi się treść internetowego mema: „Kościół jest jak siłownia - od samego stania i siedzenia nic się w nas nie zmieni”. Prawda! Nie wystarczy dziś już tylko być, deklarować przywiązanie do tradycji, „odhaczać” kolejne jurydyczne zobowiązania. Wiara to nie zbiór ogólnych frazesów - taka zawsze będzie odstraszać, bo świat jest do bólu konkretny! Ona też musi się taką stać! Wypełnić codzienność. Ludzie młodzi - jak pokazały to Światowe Dni Młodzieży - nie boją się trudów, „potu i krwi”. Pokazali, że wtedy przylgną do Chrystusa, gdy będą mieli okazję do głębokiego przeżycia relacji z Nim, do odkrycia w Bogu kochającego i miłosiernego Ojca! Same słowa już dziś nie wystarczą - potrzebne jest świadectwo życia. Człowiek staje się prawdziwie miłosiernym - jak wiele razy przypominał Franciszek - tylko wtedy, gdy sam tego miłosierdzia doświadczył, podjął trud duchowych zmagań, porzucił postawę czekania, obojętności. Duchowa tężyzna, o ile można użyć takiego słowa, to Boże dzieło. „Moc w słabości się doskonali” pisał św. Paweł (2 Kor 12,8). Najpierw trzeba tę słabość poczuć w sobie, nazwać, przyznać się do niej. A potem oddać ją Ojcu.

Jaką miarą mierzyć kończący się Rok Miłosierdzia?

Ilością zrealizowanych dzieł charytatywnych, zbudowanych na tę okoliczność „bram miłosierdzia”, zorganizowanych wielkich uroczystości religijnych? A może statystyką podsumowującą wzrost ilości spowiedzi, sumę wygłoszonych kazań nt. Bożego miłosierdzia, napisanych książek bądź artykułów prasowych? Można i tak. Takie zestawienia też zapewne powstaną i też coś nam o nas, o naszej wierze powiedzą. Wydaje się jednak, że owoce Roku Miłosierdzia są niemierzalne żadną miarą ludzką - tak, jak niemierzalne są miłość i miłosierdzie. Nie da się zliczyć poruszeń serca, które dokonały się w intymnej przestrzeni spotkania Boga i człowieka. Nie da się zrachować łez szczerej skruchy i radości, które rozbrzmiały w wypalonym jak popiół sumieniu, które - dzięki spotkaniu z Miłosiernym - zamieniły się w kwitnący ogród...

Może dla wielu to był dopiero czas siewu? Zakiełkowała myśl o powrocie, pojednaniu, zakłuła tęsknotą za światem poukładanym i wypełnionym pokojem? Cichutko zabrzmiały słowa, którymi każdego dnia rozpoczyna się kapłańska modlitwa brewiarzowa: „Boże, wejrzyj ku wspomożeniu memu, Panie, pośpiesz ku ratunkowi memu”?. Jak napisał papież Franciszek w bulli „Misericordiae vultus”, „pomoc, której wzywamy, jest już pierwszym krokiem miłosierdzia Bożego, uczynionym w naszą stronę”.

Ojciec Święty, ogłaszając nadzwyczajny Jubileusz Miłosierdzia, nazwał go też czasem łaski dla Kościoła, danym po to, „by uczynić świadectwo wierzących jeszcze mocniejszym i skuteczniejszym”. Czy zrozumieliśmy, że nie słowa i deklaracje pomogą zapełnić na nowo pustoszejące świątynie - przekonać młodych, że Kościół jest piękny, że to Oblubienica Baranka - a świadectwo wiary? I że będzie ono skuteczne dopiero wtedy, gdy zostanie potwierdzone czynami? Obawiam się, że z realizacją tego papieskiego życzenia będzie najtrudniej.

Nie bez powodu Franciszek, zwracając się do młodych podczas ŚDM, mówił o „filozofii wygodnej kanapy”. To ona prowadzi do cichego paraliżu. Sprawia, iż „stajemy się ospali, ogłupiali, otumanieni, podczas gdy inni - może bardziej żywi, ale nie lepsi - decydują o naszej przyszłości”. Pokusa jest silna, a jest też ktoś, komu bardzo zależy, by ów miraż podtrzymać w nas jak najdłużej. I tutaj trzeba głębokiej modlitwy, powiewu Ducha Świętego, aby „obudzić olbrzyma”, tzn. odkryć na nowo wartość parafii, sprawić, aby zatętniły życiem, wzmocniły się świadectwem miłosiernej miłości wiernych!

Co za nami, ile przed nami?

W Roku Miłosierdzia nie ustały wojny - dalej zbierają swoje potworne żniwo. Spadają bomby na syryjskie Aleppo, huczą działa w Donbasie, dowiadujemy się o kolejnych atakach terrorystycznych, mordowani są chrześcijanie. Kwintesencją antymiłosierdzia stały się w naszej ojczyźnie październikowe „czarne marsze” i sprytnie podsycona proaborcyjna histeria. Mieliśmy do czynienia (i zapewne jeszcze niejednokrotnie tak będzie) z demoniczną manifestacją, stanowiącą dokładną odwrotność orędzia głoszonego w Kościele podczas Jubileuszu Miłosierdzia! Oto bowiem tysiące ludzi wyszło na ulice domagać się zgody na śmierć niepotrzebnych, chorych dzieci - najbardziej bezbronnych istot pod słońcem. Szatan triumfował! Ilu wśród protestujących było chrześcijan, którzy niczego nie zrozumieli z Roku Miłosierdzia? Ile matek martwych, zabitych w swoich łonach dzieci, które krzykiem pragnęły zagłuszyć wołanie własnego sumienia - ile z tych osób potrzebuje uleczenia wewnętrznych ran i przebaczenia najpierw sobie samemu? Bóg to jeden raczy wiedzieć... Dla nich też jest ratunek. Muszą tylko zrozumieć, że bez Miłosiernego Ojca zawsze będzie im towarzyszył ból, na który tu, na ziemi nie znajdą lekarstwa. My im możemy w tym pomóc - nie krzykiem, wejściem w retorykę medialnej histerii, ale modlitwą, cierpliwością i miłosierną miłością.

Wiele przed nami. Szczególny czas jubileuszu ma się ku końcowi, ale nie Boże miłosierdzie. Ono nigdy się skończy. „Potrzebujemy nieustannie kontemplować tajemnicę miłosierdzia. Jest ona dla nas źródłem radości, ukojenia i pokoju” - pisał papież Franciszek w bulli rozpoczynającej Rok Miłosierdzia. „Jest warunkiem naszego zbawienia. Miłosierdzie: to jest słowo, które objawia Przenajświętszą Trójcę. Miłosierdzie: to najwyższy i ostateczny akt, w którym Bóg wychodzi nam na spotkanie. Miłosierdzie: jest podstawowym prawem, które mieszka w sercu każdego człowieka, gdy patrzy on szczerymi oczami na swojego brata, którego spotyka na drodze życia. Miłosierdzie: to droga, która łączy Boga z człowiekiem, ponieważ otwiera serce na nadzieję bycia kochanym na zawsze, pomimo ograniczeń naszego grzechu”.

Echo Katolickie 45/2016


opr. ab/ab



« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama