reklama

Lewica „na twardo”, czyli propozycje edukacyjne minister Nowackiej

„Lewica, która w czasie rządów Przemysława Czarnka co rusz oburzała się na brak konsultacji społecznych – tym razem na słuchanie jakichkolwiek opinii najbardziej zainteresowanych, czyli katechetów, nie ma ochoty. Co więcej, pani minister wydaje się wręcz napawać pozą „twardziela” (twardzielki?), która nie będzie niczego z nikim ustalała” – pisze felietonista Opoki, Piotr Semka.

Piotr Semka

dodane 03.06.2024 20:10

Dawno, dawno temu, gdy Polska lewica miała twarz Leszka Millera, Włodzimierza Czarzastego czy Marka Belki zdarzało mi się czytać teksty publicystów sarkających na to, że obóz lewicowy zdominowany jest przez komunistów. W artykułach zadawano pytania, kiedy skończy się dominacja byłych towarzyszy z dawnego PZPR i kiedy w Polsce pojawi się generacja młodej lewicy? W tym kontekście bardzo często wymieniana bywała Barbara Nowacka jako wielka nadzieja na odmłodzenie obozu polskich postępowców.

Przypominano, że była córką byłej wicepremier Izabeli Jarugi-Nowackiej, co w opinii publicystów z racji faktu, że matka Barbary Nowackiej zginęła w Smoleńsku, miało dawać jej szansę na porozumienie nie tylko z centrum, ale i z prawicą.

Pamiętam, że czytałem te pełne optymizmu relacje z pewnym sceptycyzmem. Nie potrafiłem zapomnieć, że Barbara Nowacka bardzo długo trzymała się obozu politycznego Janusza Palikota. Ale w końcu Palikot znudził się polityką, a może polityka odwróciła się od niego. Zniknął z sejmu i zajął się tym, na czym znał się najlepiej – produkcją alkoholi. Pozbawiona politycznego patrona Barbara Nowacka przesunęła się w okolice partii Razem i w ramach politycznej koalicji weszła do rządu Donalda Tuska jako minister edukacji. I oto mamy potwierdzenie, że czas spędzony z Januszem Palikotem nie był przypadkiem. „Wprowadzimy możliwość łączenia grup na lekcjach religii, przesądzone jest też niewliczanie ocen z religii i etyki do średniej” – ogłosiła niedawno minister Nowacka. Zapytana przez dziennikarzy o sformułowany również niedawno przez dyrektorów wydziałów katechetycznych diecezji katolickich „stanowczy sprzeciw” wobec działań MEN dotyczących lekcji religii – pani minister nie podjęła tematu. Uchyliła się też od komentowania opinii dyrektorów, którzy uznali planowane zmiany za „jawną dyskryminację dzieci i młodzieży uczestniczących w lekcjach religii, ich rodziców oraz nauczycieli”.

Pani minister powtórzyła jedynie, że ministerstwo planuje i przeprowadzi to, co już zapowiadało, czyli możliwość łączenia grup. Reklamowała to rozwiązanie jako dobrodziejstwo dla dzieci. Jak stwierdziła: „W momencie kiedy będzie możliwość łączenia grup w lekcjach religii, to znacznie ułatwi ich zorganizowanie. Przecież wszystkim powinno zależeć na tym, żeby dzieci w szkole przebywały jak najbardziej efektywnie, a nie czekały czasem kilka godzin” – powiedziała Barbara Nowacka. W równie stanowczy sposób pani minister ogłosiła, że kwestia wliczania ocen z religii i etyki jest już tematem absolutnie przesądzonym. Jak stwierdziła: „Nie ma powodu, żeby przedmioty, które są nieobowiązkowe, były wliczane do średniej, bo zwyczajnie zaburzają średnie” – ogłosiła szefowa MEN.

Jak się więc okazuje, lewica, która w czasie rządów Przemysława Czarnka co rusz oburzała się na brak konsultacji społecznych – tym razem na słuchanie jakichkolwiek opinii najbardziej zainteresowanych, czyli katechetów, nie ma ochoty. Co więcej, pani minister wydaje się wręcz napawać pozą „twardziela” (twardzielki?), która nie będzie niczego z nikim ustalała.

Każdy wychowawca, szczególnie uczący w szkole podstawowej wie, że zgromadzenie w jednej sali uczniów od pierwszej do czwartej klasy uniemożliwia jakikolwiek spójny przekaz. Dzieci w tym okresie bardzo różnią się. A jest to jeszcze bardziej trudne, jeśli chodzi o tak skomplikowany przekaz jak nauka religii. Inna jest skala pojęciowa siedmiolatka, a inna dwunastolatka. Zarządzanie takich zbiorczych lekcji to wręcz zachęta dla klasowych rozrabiaczy, aby zdominować zajęcia, korzystając z bezradności katechety. Trudno odpędzić od siebie myśl, że ktoś z wysokich urzędników ministerstwa wręcz ubawił się wizją chaosu na nielubianych przez postępowców lekcjach religii.

Można też sobie wyobrazić niechętnych zajęciom z religii dyrektorów, którzy z uśmiechem będą pouczać nauczycieli religii: „no na pewno kolego dacie sobie jakoś radę na wspólnych zajęciach uczniów czwartej i ósmej klasy – wystarczy tylko się postarać”. Nie mam złudzeń. Iluś nauczycieli postawionych w takiej roli pariasów w nauczycielskim gronie odejdzie. Zwolenników świeckiej szkoły to nie zmartwi. Tym chętniej będą narzekać na jakość lekcji religii i pseudo-dobrodusznym tonem radzić: „Sami widzicie, że lepiej wyprowadzić zajęcia z religii do salek parafialnych”. A wszystkiemu temu patronować będzie pani minister Barbara, niegdysiejsza depozytariuszka nadziei na lewicę będącą bliżej zwykłego człowieka.

 

1 / 1
oceń artykuł Pobieranie..

reklama