Prawo zaciśniętej pięści

Proces sądowy o byle co? Dla niektórych ludzi to niestety rzecz normalna


Monika Lipińska

Prawo zaciśniętej pięści

Jeśli dwaj bracia idą na udry przez kawałek gruntu, a koszty ciągania się po sądach dziesięciokrotnie przewyższają wartość przedmiotu sporu, to nie przez miłość do ziemi - bynajmniej.

Te niespełna 30 arów klinem wchodziło w ogród Mariana Z. I - Bogiem a prawdą - jemu powinno przypaść w udziale, bo dochowywał ojca, który całe pole przepisał sprawiedliwie, po połowie obydwu synom, poza tym kawałkiem, na którym siał trochę warzyw, a trawą i mleczem pasł króle. Ale jeszcze za jego życia starszy ze spadkobierców - Roman, ni stąd ni zowąd, bez rozmowy z bratem ani ojcem, rozpętał wojnę o ten wąski pasek ziemi, wciągając w spór całą niemal gminę. I waląc pięścią w pierś, przy sąsiadach wziętych na świadków, zakrzyknął: - Nie daruję! Mariana mało szlag nie trafił, gdy listonosz przyniósł polecony z sądu. - Mnie, brata rodzonego, do sądu? Chce wojny, to będzie ją miał! - postanowił. I słowa dotrzymał.

O majątek i o byle co

Nie da się ukryć: tak charakterystyczna dla wizerunku Polaka zawziętość, zaciśnięta pięść i chęć postawienia na swoim najczęściej dotyczy spraw majątkowych. Poróżnić ludzi może zarówno pokaźny spadek, jak też podział skromnego majątku dorobkowego. Często przedmiotem sporu pozostaje drobiazg pod względem wartości, ot choćby przysłowiowa miedza, stara meblościanka, bezużyteczna snopowiązałka. Akta wydziałów cywilnych naszych sądów pełne są tego typu spraw. Rzadko dochodzi do incydentów na sali rozpraw, ponieważ stronami są zwykle ludzie, którzy prawując się bez końca, obyli się z procedurą i z sądem. Jeśli już, to złość wyładowują po rozprawie, między sobą.

Ale pieniactwo przybiera także postać szczególnego upodobania do wnoszenia spraw - z byle powodu. Przeciętny Kowalski zrezygnuje z pewnych roszczeń dla świętego spokoju, pieniacz wychodzi z założenia, że każdy powód jest dobry, by uruchomić sądową machinę. I robi to ciągle na nowo, a rekordziści mają na swoim koncie po kilkadziesiąt spraw.

Piszę tę skargę...

Zdaniem prezesa Sądu Okręgowego w Siedlcach Krystyny Święcickiej takie oblicze pieniactwa, które polega na częstym wnoszeniu spraw, wypada i tak blado w porównaniu ze składaniem seryjnych skarg „na sąd”. Gdzie się da: do ministerstw, prokuratury, do prezydenta, sejmu. - Oczywiście, nikomu nie można odmówić prawa do zaskarżania sądu - zastrzega. - O ile nie są to osoby, które skargi składają nagminnie - dopowiada.

Procedura jest jasna: każde pismo zakwalifikowane jako skarga musi być rozpatrzone. Niezależnie od tego, do kogo jest adresowane. Nie ma też znaczenia rodzaj oraz waga zarzutu. Wymaga to czasu, którego polskim sądom i tak brakuje. K. Święcicka wskazuje na stos opasłych tomów na swoim biurku. Właśnie pracuje - ze względu na urlopy sędziów wizytatorów - nad udzieleniem odpowiedzi na skargi. - Muszę przejrzeć cztery sprawy, łącznie sześć tomów, i na piśmie zrelacjonować ministerstwu, jak toczy się postępowanie. A według mnie przebiega dość sprawnie - konkluduje bez emocji.

W 20 kopiach

W 2009 r. do Sądu Okręgowego w Siedlcach wpłynęło 100 skarg, z których zaledwie osiem uznano za zasadne. Jak mówi Katarzyna Cisłak z Oddziału Administracyjnego, główną przyczyną uciekania się interesantów do takiej formy jest niekorzystna dla ich autorów treść zapadłych przed sądem rozstrzygnięć bądź przekonanie o stronniczości. Skargi niezasadne wynikały głównie z wątpliwości co do właściwej oceny dowodów, dokonanych przez sąd oraz zgodności wydanych orzeczeń z prawem. Ale gdyby wgłębić się w szczegóły, okazałoby się, że obok niezgody na wyrok jest zarzut pod adresem pracowników sądu, od sędziego po protokolanta, bo spojrzał krzywo albo za głośno mówi... Czasem zarzuty postawione są tak, że na pierwszy rzut oka można „nadawcy” uwierzyć, a przy okazji przejąć się losem człowieka. Protokoły rozpraw zwykle rozwiewają ten obraz.

Sądzę, że sędzia sądzi źle

Pracę sądów najbardziej destabilizują skargi przeciwko sędziom, wnoszone w związku z tym, że w prowadzonych sprawach wydali decyzję nie po myśli autora skargi. - Sędziowie mówią, iż woleliby odpowiadać za wykroczenie niż brać udział w procesie obejmującym sprawy sędziowskie, nawet jeśli zarzuty są bezzasadne - tłumaczy prezes Święcicka, odżegnując się od uogólnionej choćby charakterystyki skarżących pieniaczy. Wiadomo jednak, że są to zwykle ludzie wykształceni, często prawnicy. Dają się sądom we znaki, składając do różnych organów fachowo sformułowane, jak też przekonujące pisma.

Zdaniem K. Święcickiej pieniactwem nie można nazwać przekonania strony, że sprawa toczy się mało sprawnie. Bo czasem skargę pisze osoba z głębokim poczuciem krzywdy. - Ma do tego prawo. O pieniactwie można mówić wtedy, gdy jedna osoba składa je nieustannie, ponadto są one niezasadne. Jest to dla sądu bardzo uciążliwe - podkreśla. A na pytanie, jak sądy radzą sobie z pieniaczami, odpowiada: - Trzeba przyjąć do wiadomości, że są... Zakończyć problem może jedynie sprawne rozstrzygnięcie sprawy. Nie zawsze; bywa bowiem, że sprawa jest zakończona, a skargi płyną dalej.

Ludzie listy piszą

Przy okazji rozmów o pieniactwie pojawia się kwestia seryjnej korespondencji, którą trudno zakwalifikować jako skargi. Ale jest równie uciążliwa. Autorzy to zwykle ludzie czujący się pokrzywdzeni, którzy np. nie mogą zrozumieć orzeczenia sądu albo tego, że wyrok jest niewykonalny. Ślą więc do sądu listy. - Za każdym razem wyjaśniamy w piśmie, jak przedstawia się sprawa, tłumacząc, że to nie nasza wina - mówi Katarzyna Cisłak. Czasami z tych nieporadnych pism wychodzi tylko żal, a tak naprawdę ze zlepku zdań trudno zrozumieć, o co piszącemu chodzi, co chce uzyskać. Na pisemna prośbę o sprecyzowanie, czego dotyczy pismo, przychodzi kolejne, takie samo. Listy dowodzą też braku wiedzy o funkcjonowaniu sądu, np. ktoś domaga się apelacji, chociaż wcale jej nie złożył. Nie brakuje też przesyłek pozwalających domyślać się, że spiskowa teoria dziejów, chorobliwa podejrzliwość, szczegółowo opisane zarzuty o zmowie świadczą o chorobowym podłożu zachowania autora.

Lepsza zła zgoda?

Jan Wojtasik w artykule „Kwerulant sądowy, czyli różne oblicza pieniactwa” określa pieniactwo jako chorobliwe poczucie niesprawiedliwości, wyrażające się m.in. w determinacji w przekonywaniu do własnych racji coraz to kolejnych adresatów i bogatej w formę roszczeniową korespondencji. I chociaż stwierdza, że zjawisko znane jest sądom na całym świecie, sugeruje, że Polacy mają je w genach.

„Nasi szlacheccy przodkowie dla zapewnienia sobie ciągłości procesowania, potrafili nawet za opłatą wynajmować przeciwników procesowych. Niekiedy tracili fortuny, ale ważniejsza była walka o racje. Znane jeszcze z czasów rzymskich powiedzenie, że lepsza jest zła zgoda niż dobry adwokat, do Polaków nie przemawiało i do dzisiaj raczej nie przemawia” - podsumowuje.

Pieniacz, krzykacz, patriota

Zdaniem historyka dr. Józefa Geresza pieniactwo jest wyrazem skrajnego indywidualizmu polskiego.

W słowniku

Słownikowa definicja pieniacza odnosi znaczenie tego słowa do osoby z zamiłowaniem do wytaczania spraw sądowych, najczęściej o błahe sprawy, lub mającej chorobliwą skłonność dochodzenia rzeczywistych lub urojonych krzywd. Samuel B. Linde w słowniku wydanym na początku XIX w., definicję słowa uzupełnił: „Pieniacze żyją pozwami”. We współczesnej polszczyźnie sporadycznie można spotkać nazwę czynności „pieniaczyć” lub „pieniać”, a jeszcze kilka wieków wcześniej była w powszechnym użyciu i znaczyła tyle, co procesować, prawować, zarzucać, wmawiać. „Pieniąc zuchwale, wygrał fortunę znaczną w trybunale” - pisał Ignacy Krasicki. Do charakterystyki znaczenia rodziny wyrazów można dołożyć zdanie przywoływane przez Lindego: „Pieniackie nakłady rzadko nagrodzi wygrana”, a poetyckie ujęcie jego sensu znajdziemy w utworze „Pieniacze” I. Krasickiego.

W kulturze

Jacek Komuda, w książce „Warchoły i pijanice”, twierdzi, że każdy dawny szlachcic, nawet ten najcnotliwszy, miał w sobie coś z warchoła. „Każdy chciał być wielki, hojny, wspaniały. Każdy musiał postawić na swoim. Dla dawnego pana brata z połowy XVII stulecia niczym było zasiec w karczmie natrętnego zawalidrogę, ubić rywala w pojedynku, czy zajechać dwór znienawidzonego sąsiada. Każdy starał się pokazać siebie jako prawdziwego Sarmatę - mężczyznę z krwi i kości, który potrafi stawić czoła nawet największemu niebezpieczeństwu. Pokazać się jako człowiek pełen fantazji i honoru, ceniący wolność i swobodę, lecz także staropolską fantazję.” Dlatego wśród licznych synonimów słowa pieniacz znajdujemy m.in.: kłótnik, awanturnik, pasjonat, piekielnik, furiat, impetyk, choleryk, nerwus, impertynent, pyskacz, krzykacz, krzykała, szczekacz, zadziora, kogut, arogant, hucpiarz, zacietrzewieniec, warchoł.

Historyczna spuścizna

Dr Józef Geresz przyznaje: pieniactwo jest elementem stereotypu Polaka, a jego źródeł szukać należałoby w historii szlacheckiego stanu. I odwołuje się do pisarstwa W. Łozińskiego, który - jak tłumaczy - zawsze stawał w obronie szlacheckiej braci, starając się pokazać pozytywy w nie zawsze przykładnej postawie i obyczajach. - Władysław Łoziński zaznaczał, że pieniactwo nie jest wcale tak niedorzecznym zachowaniem i nie wypływa z niskich pobudek, jak to się zwykło oceniać - mówi historyk. Pytany o charakterystykę pojęcia współczesnego pieniactwa, dr Geresz mówi, że zawiera ono w sobie w sobie skrajny indywidualizm oraz chęć udowodnienia swojej racji, potwierdzenia, że jest się silniejszym i ważniejszym. Chodzi więc bardziej o swoiście rozumiany „honor” i specyficzny sposób jego obrony (hałaśliwy, butny, uparty), niż przedmiot sporu. Dlatego łatkę „pieniacza” przykleja się dzisiaj każdemu, kto narazi się opinii publicznej. Nieważne, czy ma rację, czy nie.

opr. aw/aw



Echo Katolickie
Copyright © by Echo Katolickie

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama

reklama