Miasta i wsie w wodzie

Południe Polski utonęło za sprawą trwających przez wiele dni ulewnych deszczy

Południe Polski utonęło za sprawą trwających przez wiele dni ulewnych deszczy. To inna powódź niż ta z 1997 r., ale możliwe, że przyniesie równie olbrzymie straty. Burzom, oberwaniom chmur i ulewom towarzyszą gradobicia i trąby powietrzne. Te nieznane nam dotąd żywioły atakują Polskę od kilku lat, a według synoptyków powinniśmy się do nich przyzwyczajać, bo efekt ocieplenia klimatu tak właśnie objawia się w naszej części Europy. Zapewne małe to pocieszenie dla ludzi, którym woda zabrała dorobek całego życia. Gdy kobieta w przemoczonym swetrze mówi: — Jestem na zero... — w jej głosie brzmi niemal niedowierzanie. Za jej plecami widać stojące w żółtej wodzie zabudowania i dom niebezpiecznie przechylony na bok. Jakby go ktoś przetrącił.

Jeśli nie spadnie deszcz, zaczniemy liczyć straty i zmobilizujemy siły do pomocy dla powodzian. A będzie co robić, bo w wielu wsiach i miasteczkach trzeba odbudować przedszkola, szkoły i domy, zaopatrzyć dzieci w wyprawki, załatać drogi i udrożnić rzeki. — I kto by pomyślał, że tyle szkody może zrobić zwykły deszcz... — mówi mężczyzna, któremu woda dosłownie zabrała świeżo wyremontowany dom. Wrocławianie z obawą patrzą w niebo. Pamiętają 1997 r. i za nic nie chcą powtórki. Na internetowych forach paniczne ostrzeżenia: „Popatrzcie na te burzowe chmury na niebie...”. W Nysie też pamiętają 1997 r. i dlatego całą noc tkwią na wałach przeciwpowodziowych. Zbiorniki retencyjne pełne, w rzekach za dużo wody. Lokalne podtopienia, choć brzmi to niewinnie, niszczą z niewiarygodną siłą cokolwiek spotkają na drodze. W każdą mokrą noc przez ostatnie tygodnie strażacy prosili, by ludzie nie ryzykowali pozostawania w domach, by pozwolili się ewakuować. Mieszkańcy boją się jednak o swój dobytek. Kilka razy niewiele brakowało, a doszłoby do tragedii. 2-letniego chłopczyka fala zmyła z podestu, rodzice w ostatniej chwili wyciągnęli malca z wody. Jednak ofiary śmiertelne są — jak 27-latek z Podlasia. Żywioł nie wybiera. Zniszczone wsie i miasteczka w całej Kotlinie Kłodzkiej, podtopiona Opolszczyzna, Małopolska, Śląsk, Podkarpacie. Wichury zrywają linie wysokiego napięcia na Podhalu, kładą drzewa na drogach. W Myślenicach woda wdarła się nawet do szpitala. Opole w ciągu jednej ulewy staje się miastem pływającym. Warszawa przeżywa chwile grozy. W 10 minut ulewa paraliżuje Trójmiasto, w Poznaniu potężny grad sieka ulice. W Białymstoku wszędzie około metr wody. W wielu miejscach na metr kwadratowy w ciągu nocy spada 60 litrów wody. Rzeki, jedna po drugiej, występują z brzegów.
Cała Polska ogląda twarze powodzian — rozpacz, bezradność i niedowierzanie, że w tak krótkim czasie, w ciągu jednej nocy, w jednej chwili można stracić wszystko.
Na pomoc rusza wojsko. Władze przyznają, że są bezradne wobec żywiołu. — Cóż można poradzić na padający nieustannie deszcz — mówią. Powodzianie jednak wypominają, jak niewiele, zgoła nic nie zrobiono od czasu wielkiej wody z 1997 r. Niektóre miasteczka i wsie na południu są regularnie podtapiane przy okazji corocznych roztopów. Specjaliści przyznają, że na niektórych terenach nie wolno było w ogóle budować czegokolwiek, bo teren jest niebezpieczny hydrologicznie. Gdy zdarza się tragedia i ludzie tracą całe swe mienie, powraca temat konieczności budowy wałów przeciwpowodziowych, zbiorników retencyjnych, regulacji rzek. Na gadaniu jednak zazwyczaj się kończy.
Rozmiar szkód widać dopiero, gdy woda odchodzi. Tylko na Dolnym Śląsku woda zerwała 41 mostów, ok. 30 km lokalnych dróg przestało istnieć. Nie nadaje się do użytku wiele gminnych przedszkoli i szkół. W niektórych wsiach i miasteczkach konieczna jest odbudowa wszystkich domów. Rząd zaoferował pomoc — już wypłacane są pierwsze odszkodowania w wysokości do 6 tys. zł. Premier Tusk publicznie obiecał wyprawki szkolne dla dzieci powodzian. Będziemy pilnie przyglądać się realizacji tej obietnicy. Pracownicy pomocy społecznej sporządzają w ekspresowym tempie listę zniszczeń. Dopiero wtedy tak naprawdę będziemy wiedzieć, ile i jakiego rodzaju pomoc będzie potrzebna.
Rzecz jednak nie tylko w odbudowie domostw. W wodzie po kolana stoją pola uprawne, najczęściej nieubezpieczone. Oznacza to wielomilionowe straty dla państwa, a nade wszystko dla rolników. Z tych pól nie zbierze się w tym roku ani zbóż, ani ziemniaków — niczego. Rolnicy, którzy otrzymali dotacje unijne, mieli obowiązek ubezpieczyć zasiewy. Termin mijał 1 lipca... Większość czekała do ostatniej chwili, bo stawki ubezpieczeń są zaporowe, szczególnie tam, gdzie często pojawia się woda. Obok szybkiej pomocy interwencyjnej, owego pospolitego ruszenia ludzi dobrej woli, konieczne jest myślenie długofalowe. Równocześnie z niwelowaniem zniszczeń trzeba pomyśleć, jak ustrzec ludzi przed kolejnymi powodziami. Wiadomo, że żywioł jest nieobliczalny, ale można minimalizować skutki jego siły. Czy tym razem będziemy mądrzejsi przed szkodą niż — tradycyjnie — po niej?
Kościół już organizuje pomoc. 12 lipca Caritas Polska będzie w kościołach w całej Polsce zbierać pieniądze dla powodzian. Najpilniejszy jest zakup pitnej wody i niepsującej się żywności. Kolejny krok to wsparcie w odbudowie.
Powodzianom można pomóc, wpłacając dowolną sumę na konto: Caritas Polska, ul. Skwer Kard. Wyszyńskiego 9, 01-015 Warszawa, Bank PKO BP S.A. 70 1020 1013 0000 0102 0002 6526, z dopiskiem: „Powódź Południe”.
Można również pomóc, wysyłając SMS-a o treści „Pomagam” pod numer 72902 (koszt — 2,44 z VAT-em). Jeśli przestanie padać, sytuacja wydaje się opanowana. Jeśli nie, będziemy świadkami kolejnego aktu dramatu.

opr. aw/aw

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama