Męskie oblicze Kościoła

W przeżywaniu wiary potrzebujemy zarówno wzorca męskiego, jak i żeńskiego. Niestety ten męski jest często niedoceniany

W przeżywaniu wiary potrzebujemy zarówno wzorca męskiego, jak i żeńskiego. W takiej właśnie damsko-męskiej integralności wychował się też Jezus.

W parafiach co roku, jesienią, przeprowadza się liczenie uczestników niedzielnych Mszy św. oraz przystępujących do Komunii św. Statystyki dają pierwszeństwo kobietom, choć i bez liczenia widać w kościołach liczebną przewagę pań. Żartobliwie możemy powiedzieć, że mamy Kościół żeńskokatolicki. Przyczyn takiego stanu rzeczy jest wiele. Kobiety żyją dłużej, stąd jest ich w społeczeństwie więcej. A co do udziału w liturgii, to ważniejszy jest fakt, że zazwyczaj one są bardziej pobożne, zatem częściej niż mężczyźni chodzą do kościoła. Mają też dominujący wpływ na przekaz wiary kolejnym pokoleniom.

Aby podkreślić rolę ojca w rodzinie, podczas tegorocznych wizyt duszpasterskich podawałem do pocałowania krzyż — jak to jest zwyczajem w mojej diecezji — wpierw matce, a potem ojcu. Następnie prosiłem panów, aby oni podawali krzyż dzieciom. Zaobserwowałem u wielu z nich wzruszenie. Była to okazja do krótkiej rozmowy o roli ojca w przekazie wiary dzieciom oraz o znaczeniu rodzicielskiego błogosławieństwa. Dodawałem, że — z całym szacunkiem dla matek i żon — zazwyczaj jak kobieta się nawraca, to nawraca się tylko kobieta, a jak mężczyzna się nawraca, to cała rodzina się nawraca. W tym uproszczeniu jest sporo racji. Stąd pozytywnym znakiem naszych czasów jest większa aktywność mężczyzn w Kościele. Widać to dzięki rozwojowi typowo męskich wspólnot i grup formacyjnych, modlitewnych i ewangelizacyjnych, takich jak: Rycerze Kolumba, Mężczyźni św. Józefa, Przymierze Wojowników, Męskie Plutony Różańcowe, TARCZA (modlitwa różańcowa mężów za żony) czy Wojownicy Maryi. Warto w tym kontekście wspomnieć także Różaniec mężczyzn na ulicach miast. Te formy duszpasterskiego zaangażowana są szansą nie tylko dla mężczyzn, ale dla całych rodzin. Byłem świadkiem, jak kilkunastoletni syn zwrócił się do ojca po zakończonym spływie kajakowym zorganizowanym przez Rycerzy Kolumba: „Tata, zapisz się do tych Rycerzy”.

Co do samego błogosławieństwa rodziców, to ma ono wielką moc. W języku łacińskim czasownik „błogosławić” (benedicere) to dobrze mówić (bene — dobrze, dicere — mówić). Od ludzkich — a co dopiero Bożych! — słów — tak wiele w naszym życiu zależy. Sami rodzice bywają zaskoczeni zachętą, aby błogosławili siebie wzajemnie oraz wspólnie błogosławili dzieci. Wielu myśli, że ten rodzicielski akt jest zarezerwowany na wyjątkowe okazje — chrzest, Pierwszą Komunię św., sakrament małżeństwa czy kapłańskie prymicje. A przecież tak nie jest. Błogosławieństwo rodziców zawsze jest wskazane. W chojnickiej parafii jako kapłani udzielamy indywidualnego błogosławieństwa dzieciom, które nie przystępują jeszcze do Stołu Eucharystycznego. Do chwili ograniczeń związanych z epidemią czyniliśmy to po zakończeniu Mszy św. z ich udziałem. Wiem, że w niektórych parafiach księża błogosławią dzieci, niesione na rękach przez rodziców, którzy przystępują do Komunii św. Wydaje się, że to niezbyt dobra praktyka. I to z dwóch powodów. Po pierwsze — na palcach kapłana mogą być partykuły (cząstki) Komunii św., po drugie — pozbawia się możliwości przyjęcia tego błogosławieństwa przez dzieci, których rodzice z jakiegoś powodu nie mogą przystępować do Eucharystii.

W przeżywaniu wiary potrzebujemy zarówno wzorca męskiego, charakteryzującego się zazwyczaj racjonalnością i nastawieniem na zewnętrzne działanie, jak i żeńskiego, cechującego się emocjonalnością, a więc przeżywaniem wewnętrznym. Jezus wychował się w takiej właśnie integralności damsko-męskiej. Inne relacje wiązały Go z Maryją, a inne ze św. Józefem. Nad tymi pierwszymi w modlitwie różańcowej i innych pobożnych praktykach często się pochylamy. Te drugie wciąż oczekują na pogłębioną refleksję.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama