Pytanie o antychrysta

Z cyklu "Poszukiwania w wierze"

Praktycznie nie porusza się w Kościele problemu antychrysta, a przecież postawiony jest on wyraźnie w dwóch pierwszych listach Apostoła Jana. Z dzieciństwa pozostały mi na ten temat dwa wspomnienia. Kiedy moja babcia opowiadała o okropnościach wojny, to hitlerowców nigdy nie nazywała inaczej, jak tylko antychrystami. Ponadto kiedyś w gronie rówieśników zażądano ode mnie przysięgi, że to, co mówię, jest prawdą. Jeden z kolegów uprzedził mnie wówczas — pamiętam, że bardzo się tym wtedy przejąłem — że jeśli skłamię, to będę antychrystem. Podaję te szczegóły, bo świadczą one o tym, że gdzieś tam w naszej podświadomości zbiorowej problematyka antychrysta wciąż istnieje. Przestała jednak być przedmiotem świadomej refleksji, toteż nieuchronnie ulega zanikowi, a przedtem oczywiście zwyrodnieniu. Stąd moja wielka prośba o poruszenie tego tematu w rubryce „Szukającym drogi”. Zwłaszcza że jego istnienie wciąż przypominają nam świadkowie Jehowy i chyba jeszcze jacyś inni sekciarze, którzy twierdzą, że antychrystem jest papież.

Kiedy stajemy przed jakimś trudnym do rozwikłania lub obrosłym w różne zaciemniające interpretacje problemem biblijnym, dobrze jest najpierw ustalić konkretny kontekst historyczny danej wypowiedzi biblijnej oraz ten jej sens, który owym kontekstem jest uwarunkowany. Zabezpieczy to nas dość dobrze przed bezwiednym widzimisię, kiedy zastanawiamy się nad tym, jakie przesłanie Boże wynika dla nas dzisiaj z tego natchnionego tekstu.

Otóż poruszony przez Pana problem pojawia się w Nowym Testamencie w czterech różnych kontekstach. Najpierw w mowie eschatologicznej Pana Jezusa: „Strzeżcie się, żeby was kto nie zwiódł. Wielu bowiem przyjdzie pod moim imieniem i będą mówić: Ja jestem Mesjaszem. I wielu w błąd wprowadzą. (...) Wtedy jeśliby wam kto powiedział: Oto tu jest Mesjasz!, albo: Tam! — nie wierzcie. Powstaną bowiem fałszywi mesjasze i fałszywi prorocy i działać będą wielkie znaki i cuda, by w błąd wprowadzić, jeśli to możliwe, także wybranych” (Mt 24,4n.23n).

Doraźnie wypowiedź ta stanowi przestrogę pod adresem pierwszych chrześcijan, aby byli odporni na nastroje mesjańskie, które w społeczności żydowskiej były bardzo żywe aż do upadku powstania Bar Kochby (135 r.). Późniejsi zaś chrześcijanie spontanicznie przypominali sobie te słowa Pana Jezusa, ilekroć spotykali się z roszczeniem, iż jakaś nauka dopełnia objawienie ewangeliczne albo że jakiś prorok przyszedł zająć miejsce Chrystusa. Nie było chyba stulecia — wieku XX nie wyłączając — w którym by nie pojawili się jacyś pretendenci do godności Chrystusa, którym udawało się zwieść większą lub mniejszą grupę osób.

Tym, co wyróżnia wiek XX, jest pojawienie się mesjanizmów świeckich. Hitleryzm na przykład miał klasyczną wręcz strukturę idei mesjańskiej, skrajnie bezbożnej, a zarazem całkowicie świeckiej. Führer zajął w nim miejsce Chrystusa, idea wybrania przybrała postać doktryny rasistowskiej, idea łaski wypaczyła się w pojęcie nadczłowieka, zaś obietnica zbawienia w perspektywę tysiącletniej Rzeszy.

Po raz drugi temat antychrysta pojawia się w Nowym Testamencie w takim kontekście, w którym doraźnie chodzi o przeciwstawienie się doketyzmowi. Dokeci kwestionowali tajemnicę Wcielenia — głosili, jakoby Jezus Chrystus był człowiekiem tylko pozornie. Krótko mówiąc, przyznawali się do chrześcijaństwa, przeinaczając je jednak dogłębnie, pozbawiając wiarę chrześcijańską samej jej istoty. „Każdy duch — powiada Apostoł Jan — który uznaje, że Jezus Chrystus przyszedł w ciele, jest z Boga. Każdy zaś duch, który nie uznaje Jezusa, nie jest z Boga i to jest duch Antychrysta, który, jak słyszeliście, nadchodzi i już teraz przebywa na świecie” (1 J 4,2n; por. 2,22; 2 J 7). Nawiasem mówiąc, termin „antychryst” występuje wyłącznie w tym drugim zespole tematycznym i tylko w listach Apostoła Jana, a wyjaśnijmy od razu, że grecki wyraz anti oznacza zarówno „przeciw”, jak „zamiast”.

Tu nasuwają się dwa spostrzeżenia. O antychryście Apostoł Jan mówi w taki sposób, że jest on jednocześnie kimś pojedynczym i wieloosobowym: „Dzieci, jest już ostatnia godzina, i tak, jak słyszeliście, Antychryst nadchodzi, bo oto teraz właśnie pojawiło się wielu antychrystów” (1 J 2,18). Po wtóre, obecność antychrysta jest znakiem „ostatniej godziny”, a przecież on „już teraz przebywa na świecie” (4,3). Niżej spróbujemy jeszcze spostrzeżenia te skomentować.

Po raz trzeci sięga po ideę antychrysta Apostoł Paweł, a to w celu naprostowania w swoich podopiecznych postawy eschatologicznej. Owszem — wyjaśnia Paweł Tesaloniczanom — żyjemy w czasach ostatecznych, ale należy zaniechać podniecania się konkretnymi zapowiedziami, jakoby przyjście Pańskie miało nastąpić tuż tuż. „Najpierw przyjdzie odstępstwo i objawi się człowiek nie liczący się z prawem Bożym, syn zatracenia, który się sprzeciwia i wynosi nad wszystko, co nosi imię Boga lub co odbiera Boską cześć, aż zasiądzie w świątyni Bożej, podając się za Boga” (2 Tes 2,3n).

Byłoby kompletnym nieporozumieniem, gdybyśmy wypowiedź tę zrozumieli jedynie jako próbę zamrożenia, odsunięcia na następne pokolenia postawy ekscytowania się zapowiedziami rychłej Paruzji. Apostołowi z pewnością nie chodziło też o rozładowanie atmosfery eschatologicznej wśród współczesnych sobie chrześcijan, z pewnością nie chciał powiedzieć, że wprawdzie żyjemy już w czasach ostatecznych, ale jeszcze nie tak zupełnie, bo przecież nie przyszedł jeszcze „syn zatracenia”.

Duch słowa Bożego jest inny. Jego celem nie jest sprzyjanie atmosferze sensacji czy arbitralnych podejrzeń i potępień, ale budowanie atmosfery nawrócenia. Apostoł powiada mniej więcej tak: Oczekiwanie na przyjście Pana nie na tym ma polegać, że nadstawiacie ucha na szalbiercze proroctwa, „jakoby już nastawał dzień Pański” (2 Tes 2,2). Raczej starajcie się przeciwstawić temu odstępstwu, które zauważacie teraz lub zauważycie w przyszłości, również temu, które być może dokonuje się w was samych. Przezwyciężaj w sobie, chrześcijaninie, tego starego niegodziwca, który nie chce się liczyć z prawem Bożym. To przecież pozbawia twoje życie sensu i czyni cię synem zatracenia. W świątyni twego serca ten nicpoń — twoje bezbożne ego — chciałby bowiem zająć miejsce należne samemu tylko Bogu. Dlatego ubiegaj się o to, aby Pan Jezus coraz pełniej zamieszkał w tobie, bo On nawet nie musi walczyć z tym niegodziwcem, On przez samo swoje przyjście do twego wnętrza „zgładzi go tchnieniem ust swoich i zatraci objawieniem swego przyjścia” (2 Tes 2,8).

Błędem byłoby, oczywiście, redukować problematykę antychrysta tylko do wymiaru naszego wnętrza, ale z kolei tego wymiaru nie uwzględniać, to znaczy sprowadzać ją nieuchronnie na manowce. Antychryst przemienia się wówczas w tajemniczą postać mitologiczną, którą raz po raz ktoś będzie usiłował zidentyfikować z jakąś konkretną osobą lub społecznością. A to musi prowadzić do uzurpujących prerogatywy sądu Bożego potępień oraz do autokanonizacji samego siebie oraz swojej grupy religijnej. (Warte to może zauważenia, że te grupy chrześcijańskie, które czynnie zwalczają kult świętych, rzadko potrafią się ustrzec pokusy autokanonizacji). W ten sposób poprzez błędnie rozumianą ideę antychrysta wchodzi w myślenie chrześcijańskie zupełnie chrześcijaństwu obcy manicheizm, wyobrażanie sobie, jakoby świat był miejscem zmagania się Boga z jakimś Antybogiem, Chrystusa z jakimś Antychrystem.

Owszem, obraz walki dość często pojawia się na kartach Nowego Testamentu, ale najważniejszym jej miejscem są ludzkie wnętrza. Bo nie jest niestety tak, że ja — chociaż ochrzczony, chociaż spożywający Ciało Pańskie — już cały bez reszty należę do Boga i do Chrystusa. Co więcej, może się zdarzyć, że zło we mnie zwycięża i króluje, a ja staję się wówczas siewcą zła na zewnątrz.

To prawda, również świat zewnętrzny jest miejscem walki ostatecznej. Bo ciemności, emanujące z naszych wnętrz, mają niestety moc przemieniania różnych miejsc, w których przychodzi przebywać człowiekowi, w przedsionek piekła. Ale Chrystus nie jest stroną w tej walce. Najpełniej ujawniło się to na krzyżu. Kto tego nie rozumie, nowotestamentalne obrazy walki będzie odczytywał bezbożnie, będzie tylko nimi karmił swój manicheizm.

Czy Chrystus na krzyżu z kimś walczył? Na pewno siły zła z szatanem na czele przypuściły na Niego potężny atak. Ale czy On walczył? On po prostu był sobą. Bardzo wiele to Go kosztowało, ale siłom zła nie udało się nawet o odrobinę osłabić w Nim miłości, jaką był przepełniony. I okazało się, że jest z nimi podobnie jak z ciemnością, która jest mocna tylko tam, gdzie nie ma światła. Podobnie siły zła są mocne tylko tam, gdzie nie ma tej miłości, która jest mocniejsza niż śmierć, czyli tej miłości, której źródłem jest Chrystus. Walka Chrystusa z siłami Mu przeciwnymi polega po prostu na tym, że gdzie On naprawdę się pojawi — czy to w moim wnętrzu, czy to w różnych przedsionkach piekła — tam nikną one pod samym tchnieniem ust Jego i na samo objawienie Jego przyjścia (por. 2 Tes 2,8). Nie wyobrażam sobie, żeby można było inaczej rozumieć opisy walki ostatecznej, które znajdują się zwłaszcza na kartach Apokalipsy. Opisy te stanowią czwarty kontekst, w którym pojawia się temat antychrysta — temat ten jest obecny zwłaszcza w obrazach Bestii i Fałszywego Proroka (Ap l3nn).

Sądzę, że po naszkicowaniu biblijnych źródeł naszego tematu mamy już jakiś jego ogólny obraz. Otóż wydaje się, że temat ten warto drążyć w trzech kierunkach. Po pierwsze, antychrysta należy szukać tam, gdzie głosi się jakąś konkurencyjną wobec Chrystusa ideę zbawienia lub osobę zbawcy. Po wtóre, duch antychrysta działa wszędzie tam, gdzie istotnie zniekształca się prawdę o Chrystusie lub wyznaje moralność istotnie niezgodną z Jego nauką. Wreszcie po trzecie, przejawem obecności antychrysta jest każda sytuacja, w której zło króluje nad dobrem, zwłaszcza jeśli zło jest w stanie ekspansji.

Wielkie wrażenie zrobiła na mnie niedawno nowela Lagerkvista pt. Kat. Jest to najgłębszy chyba utwór o antychryście, jaki w życiu zdarzyło mi się przeczytać. Pisarz wychodzi od starego ludowego przeświadczenia o leczniczej jakoby sile zła: przy sporządzaniu rozmaitych maści i leków składnikiem przez farmaceutykę przednaukową ogromnie cenionym były różne rzeczy związane z czyjąś egzekucją lub samobójstwem. Otóż to obłąkane przeświadczenie — rozwija swą myśl Lagerkvist — towarzyszy całym dziejom ludzkim. Począwszy od śmierci, jaką Kain zadał Ablowi, działa wśród ludzi Kat, który walczy o ustanowienie dobra na naszej ziemi poprzez zadawanie zła. Jego zdaniem, Chrystus był naiwnym marzycielem, nie zdającym sobie sprawy z tego, że bez uciekania się do zła dobro nigdy nie zwycięży. Prawdziwym waszym Chrystusem — powiada w pewnym momencie — jestem ja, Kat.

I jeszcze dwa groźne spostrzeżenia formułuje Lagerkvist na temat tego antychrysta. Mianowicie ten Kat zamknięty jest w więzieniu naszych wnętrz. Tam również uwięziona jest kobieta Kata, która stara się podtrzymać go na duchu i obdarzyć poczuciem, że jest kochany i potrzebny. Bez niej Kat obrzydłby samemu sobie i utraciłby wiarę w sens swojej katowskiej roboty. Moim zdaniem, genialna to intuicja, że ducha antychrysta, który sam w sobie jest przecież jawnie wstrętny, staramy się dopieścić i za pomocą różnych sztuczek ukryć jego brzydotę.

Skoro już sięgnąłem do literatury, warto tu może przypomnieć postać Kiriłłowa z Biesów Dostojewskiego, która, zdaniem Ryszarda Przybylskiego, jest właśnie antychrystem. Przesłanie Kiriłłowa, choć sformułowane inaczej niż przez antychrysta—Kata, jest w gruncie rzeczy to samo: ludzie osiągną zbawienie, jeśli zdołają stanąć ponad dobrem i złem, jeśli uda im się zrozumieć, że świat nie ma celu, a poczucie grzechu jest nonsensem, z którego należy się wyzwolić. Perspektywą, jaką ma ludziom do zaproponowania ten antychryst, jest, oczywiście, unicestwienie. W tym względzie Kiriłłow w pełni zgadza się z Katem Lagerkvista.

Pod jednym względem obraz antychrysta, nakreślony przez Dostojewskiego w postaci Kiriłłowa, odbiega jednak, jak sądzę, od antychrysta rzeczywistego: Kiriłłow nie ma w sobie nic uwodzicielskiego, jego nihilizm jest jawny, odpychający. Rzeczywisty antychryst jest takim dopiero w momencie, kiedy już pożera człowieka, kiedy człowiek utracił już nadzieję, że z jego łap może się jeszcze wyrwać.

Za to odurzające uroki uwodzicielskie roztacza wokół siebie antychryst z opowieści Włodzimierza Sołowjowa (znajduje się ona m.in. w wydanym przez nasze Wydawnictwo Wyborze pism, t. 2). Nie tylko głosi on powszechny pokój, dobrobyt i zgodę, ale potrafi je rzeczywiście wprowadzić. Swoją przewrotność skupił na jednym jedynym: nie wierzy, że Chrystus jest Synem Bożym, który zmartwychwstał. Krótko mówiąc, nie wierzy w życie wieczne, nadzieję i wartości człowieka chce zamknąć bez reszty w tym świecie doczesnym. I w tym utożsamia się on zarówno z Katem, jak z Kiriłłowem: ostateczną perspektywą, jaką jest on w stanie roztoczyć przed ludźmi, jest śmierć. Właśnie dlatego jest on antychrystem: Chrystus jest przecież Życiem i Drogą do wiecznej pełni.

Bardzo zależało mi na tym, żeby przedstawiając problem, wyeksponować tego antychrysta, który może siedzieć w każdym z nas i zwalczać — zarówno w nas samych, jak na zewnątrz — to, co Boże i Chrystusowe. Apostoł Jan mówi jednak również o jakimś jednym Antychryście. Osobiście nie wydaje mi się, żeby tu chodziło o jakąś konkretną osobę. Chodzi tu raczej o to, że siły zła potrafią się niekiedy ukształtować w jakiś przerażający organizm moralny, ziejący nienawiścią do wszystkiego, co szlachetne i co prowadzi do zbawienia wiecznego. Przejmującym przykładem tych strasznych zdolności zła jest hitleryzm.

Zapewne z tego względu temat antychrysta skojarzony jest — zwłaszcza w Ewangelii Mateusza oraz w Apokalipsie — z uciskiem czasów ostatecznych. Pod żadnym pozorem nie wolno nam tylko zapomnieć o tym, że o ucisku czasów ostatecznych mówi Nowy Testament nie w duchu katastrofizmu czy cierpiętnictwa, ale w duchu serdecznej i radosnej nadziei, iż w obliczu Chrystusa żaden antychryst — choćby najpotężniejszy, choćby najbardziej uwodzicielski — nie ma żadnych szans.

Co do tego zaś, że ktoś nazywa antychrystem następcę Piotra, pozwolę sobie tylko przypomnieć słowa Pana Jezusa: „Uczeń nie przewyższa nauczyciela ani sługa swego pana. Wystarczy, jeśli uczeń będzie jak jego nauczyciel, a sługa jak pan jego. Jeśli pana domu przezwali Belzebubem, o ileż bardziej jego domowników tak nazwą” (Mt 10,24n).

opr. aw/aw

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama