Orzech był nie tylko duży, był wielki

Ks. Stanisław Orzechowski, legendarny wrocławski duszpasterz akademicki, zwany „Orzechem” potrafił być naprawdę twardy. Jego radykalizm nie odpychał jednak, ale przyciągał wielu do wiary i Kościoła

Nigdy wam tego nie mówiłem, ale wymyśliłem legendę o swoim powołaniu. Maryja rozmawia z Panem Jezusem i prosi, żebym został księdzem. On odpowiada: „Matko, to jest zły pomysł”. Ale ona tak naciska, że w końcu Syn ustępuje. I staje za mną, żebym dał radę. Byłem maryjny najpełniej, jak umiałem...

Słowa, które zacytowałem powyżej powiedział ks. Stanisław Orzechowski 15 lat temu. Urodzony 7 listopada 1939 roku w Kobylinie kapłan, zmarł 19 maja 2021 roku. Na pogrzebie niektórzy mówili o nim ks. prałat Stanisław Orzechowski. Ale tylko niektórzy. Znakomita większość zapamięta go po prostu jako „Orzecha”, bo tak zwracali się do niego wszyscy studenci. No może oprócz tych, którzy jednak się nie odważyli, bo Orzech bynajmniej nie był takim simpaticone jak choćby hiper popularny dzisiaj dominikanin Adam Szustak.

Zaczęło się od pielgrzymki

Nie zamierzam pisać notki biograficznej zmarłego kapłana, podzielę się jedynie tym, co sam z Orzechem przeżyłem, albo od niego usłyszałem. Mój pierwszy kontakt miał miejsce oczywiście podczas wrocławskiej pieszej pielgrzymki na Jasną Górę, którą Orzech organizował od 1981 roku. Byłem wówczas chyba jeszcze w podstawówce i poważnie się zastanawiałem, co dalej z moim życiem i czy złożone kilka lat wcześniej deklaracje, że będę księdzem miały coś wspólnego z planami Pana Boga, czy były tylko szczeniacką gadaniną zakompleksionego chłopca, który w byciu księdzem mógł dostrzec jakieś remedium na swoje dylematy. Co ciekawe, do pielgrzymki, jako do świetnej przygody, przekonywali mnie koledzy znacznie mniej ode mnie pobożni. Trzeba jeszcze było przekonać rodziców, którzy dopiero za drugim podejściem wyrazili zgodę i wyszedłem na trasę po raz pierwszy bodaj w 1983 roku. Mieliśmy szczęście, bo dzięki naszemu wikariuszowi, w pewnym sensie wychowankowi Orzecha, grupa z naszego miasteczka została przyłączona do „siedemnastki”, czyli grupy macierzystej duszpasterstwa akademickiego Wawrzyny, a to oznaczało, że Orzech, który był duszpasterzem Wawrzynów, bywał u nas znacznie częściej niż w innych grupach. I powiem wam, że wówczas raczej nie wzbudzał wielkiej sympatii. Nie patyczkował się z nikim, nie miał w sobie tego tak dzisiaj popularnego psychologizowania i ulegania uczuciom. Wręcz przeciwnie. Ponieważ jako młodzi ludzie, na pielgrzymce oprócz modlitwy szukaliśmy też trochę rozrywki, niejednokrotnie jak pojawiał się Orzech, mieliśmy problemy. Orzech na przykład nie lubił, jak po nocach siedziało się gdzieś w kółeczku i śpiewało z dziewczynami romantyczne ballady przy gitarze, co akurat my lubiliśmy najbardziej. Gonił nas zawsze do spania i rygorystycznie przestrzegał, żeby komuś „nie pomylił się” namiot: swój z tym, w którym spały dziewczyny. Kiedy był czas na pogodny wieczór i dłuższe wspólne śpiewanie i zabawę, to oczywiście Orzech sam brał w nim udział, w inne wieczory trzeba było iść spać, bo pobudki były nawet o 4.00 rano. I nawet jak nam się nie chciało spać, to innym nie wolno było przeszkadzać.

Ale było w Orzechu coś, co spodobało mi się od razu: jego konferencje. Zawsze kiedy wiedziałem, że będzie konferencja Orzecha zgłaszałem się do niesienia tuby, do której przymocowany był wzmacniacz i kablem podłączony był mikrofon. Nie chciałem uronić ani jednego słowa i to było najlepsze miejsce. Nie był ważny temat konferencji, było pewne, że Orzech poruszy go w taki sposób, że albo nam pójdzie w pięty, albo w serce. Nie było szans na obojętność. Od tamtego razu dopóki tylko mogłem, nigdy nie opuściłem pieszej pielgrzymki, a każdy plan wakacyjny kręcił się wokół niej. Mogę powiedzieć, że podczas pielgrzymek dojrzało moje powołanie, zrozumiałem, że dobrze mi jest w „sprawach Bożych” i pośród ludzi, którzy idą ze mną drogą wiary i Orzech miał w tym niebagatelny udział. Nie ma innego księdza, od którego nauczyłbym się więcej niż od niego. Powiem szczerze, że bardzo chciałem być takim księdzem, jak on.

Zasłyszane od  Orzecha

Po moim wstąpieniu do seminarium dowiedziałem się, że Orzech jest jednym z księży, którzy w każdą środę przychodzą, aby spowiadać kleryków, więc nie miałem najmniejszych wątpliwości, kto będzie moim stałym spowiednikiem. I był nim Orzech do końca mojego pobytu we wrocławskim seminarium, czyli przez niemal pięć lat, za co jestem mu niezmiernie wdzięczny, ponieważ nie zawsze mogłem liczyć na właściwe towarzyszenie ze strony swoich ojców duchownych (z przyczyn, których tutaj nie będę wspominał), i to właśnie on przeprowadził mnie przez wszystkie mielizny mojej drogi do kapłaństwa. On również utwierdził mnie w przekonaniu, że mam prawdziwe powołanie, kiedy przełożeni w seminarium zawyrokowali coś dokładnie odwrotnego. To wtedy też, niestety, rozeszły się nasze drogi, ponieważ musiałem znaleźć inną diecezję, aby dokończyć moją formację i nie mogłem dalej spowiadać się u niego.

Ale przez te lata było mnóstwo spotkań, konferencji, rekolekcji i rozmów, z których teraz chcę co nieco przypomnieć, aby kto go nie znał mógł lepiej zrozumieć, jakim fenomenem był Orzech.

Może dwie sytuacje, nieco odmienne, ale odzwierciedlające jego charakter. Orzech nie mógł nie spotkać na swojej drodze ks. Franciszka Blachnickiego i oczywiście jeździł do Krościenka. Jednak miał miejsce pewien incydent, który sprawił, że rozstali się w niezbyt miłej atmosferze. Podczas jednego ze spotkań, na którym dokonywało się podsumowanie dnia, wzięto „w obroty” trzy dziewczyny, które wybrały się na wyprawę w góry w krótkich spódniczkach, za co zostały skarcone przez moderatorów z ks. Blachnickim włącznie. Orzechowi zrobiło się żal dziewczyn i stwierdził, że nie ma nic nieprzyzwoitego w chodzeniu po górach w krótkich spódniczkach, ale moderatorzy upierali się, że to są rekolekcje, więc to jest nieprzyzwoite. Wówczas Orzech zirytowany zapytał: „To co? Będziemy z linijką chodzić i mierzyć długość spódnic i odległość od kolana?” Na co zdenerwowany Blachnicki odpowiedział, że właśnie tak, nawet z linijką. I po tym wydarzeniu ich drogi się trochę rozeszły.

Natomiast inną sytuację opowiadał Orzech już z czasów jego duszpasterzowania w Wawrzynach. Kiedy w Kościele katolickim pojawił się ruch charyzmatyczny, pewnego popołudnia pojawiły się u niego dziewczyny z duszpasterstwa, że one chcą „wprowadzić” Odnowę w Duchu Świętym. Orzech polecił im przyjść w kolejny dzień o 16.00. Kiedy rozentuzjazmowane studentki pojawiły się o wyznaczonej porze, zaprowadził je do... kantorka ze sprzętem do sprzątania, wręczył miotły i ścierki i polecił posprzątanie sali duszpasterstwa. Dziewczyny się obraziły, że one przecież z tak szczytną ideą wystąpiły, a on je chce zagonić do sprzątania. I sobie poszły. Wróciły po kilku miesiącach i zgłosiły gotowość do... sprzątania. Odnowa w Duchu Świętym oczywiście stała się częścią integralną duszpasterstwa. Orzech jako typowy Wielkopolanin (jednym z często przytaczanych powiedzeń Orzecha jest odpowiedź na pytanie, skąd się biorą wielcy Polacy? Z Wielko-Polski), sam mówił o sobie, że najpierw musi wszystko sprawdzić, zweryfikować, że jest jak Tomasz z Ewangelii. Jak nie widzi, to nie uwierzy. Ale jak się do czegoś przekonał, to czołgami się go nie odciągnęło (wymyślił kiedyś na przykład, żeby na Mszę dla przedszkolaków, dzieci przychodziły ze swoimi instrumentami i długo się tego trzymał). Orzech nie bardzo się przejmował tym, co dzisiaj podkreśla każdy ksiądz, że Jezus mówił: „jeśli chcesz”. Orzech patrzył na człowieka, na przykład na jakiegoś pół ateistę, którego ktoś „zaciągnął” na duszpasterstwo, bo jest „fajnie”, i nie pytał go o zdanie, tylko mówił: „Będziesz ministrantem!” Po czym się odwracał i zajmował się dalej tym, czym się miał zajmować.

A miał się czym zajmować! Ciągle szukał nowych pól aktywności duszpasterskiej i, takie mam wrażenie, nie chciał rozstawać się ze swoimi studentami. Nie tylko w sensie, że często wpadał do akademików nie tylko z kolędą (słynne jest też jego powiedzenie, że „gdyby grzech śmierdział, to obok Kredki i Ołówka (akademiki we Wrocławiu) nie dałoby się przejść”), ale że chciał im towarzyszyć również później. Stąd jego zaangażowanie w duszpasterstwo rodzin, kursy przedmałżeńskie, poradnie rodzinne, wspomniane Msze dla przedszkolaków, czy choćby „bale złomów” i wiele innych inicjatyw, w których do końca życia, mimo olbrzymich problemów ze zdrowiem, uczestniczył.

Ostatnie spotkanie

Tak naprawdę mam na myśli dwa spotkania. Pierwsze z nich miało miejsce kilka lat temu, kiedy Orzech był gościem pierwszoczwartkowego spotkania w bazylice św. Józefa w Kaliszu. Wraz z ks. Leszkiem Szkopkiem oczekiwałem na gościa na zewnątrz i kiedy się pojawił próbowałem mu siebie przypomnieć. Po nadmienianiu kilku faktów, włącznie z tym, że był moim spowiednikiem, w pewnym momencie w jego oczach pojawił się błysk zrozumienia.

- Aha! Teraz pamiętam! To wiesz co Andrzej, najpierw zaprowadź mnie do jakiejś toalety, bo za chwilę mocz mi wyjdzie oczami, a potem spełnisz dług wdzięczności — powiedział ze swoim zwyczajowym poczuciem humoru, ale ja nie miałem pojęcia, o co mu chodzi z tym długiem. Oczywiście zaprowadziłem go do toalety. Kiedy z niej wyszedł spojrzał na mnie i położył mi rękę na ramieniu.

- A teraz mnie wyspowiadasz — powiedział i przez chwilę pewnie poczułem się jak ten wspomniany wcześniej pół ateista, no ale z Orzechem się nie dyskutuje. Byłem mocno poruszony pokorą tego człowieka. Potem już się z nim więcej nie zobaczyłem.

Drugie ostatnie spotkanie to pogrzeb. Nigdy w życiu nie byłem na tak radosnym pogrzebie. Czułem się jak na pielgrzymce. Czułem się szczęśliwy i jak większość zgromadzonych płakałem. Ze szczęścia Orzecha, który na pewno jest w Niebie (i w testamencie prosił, aby jego pogrzeb był „w miarę radosny”), ze szczęścia swojego, że mogłem w ważnym okresie mojego życia być „w jego zasięgu rażenia”, ale chyba najbardziej wszyscy płakaliśmy za naszą młodością, która była tak niesamowita, bo przy Bogu, i w sporej mierze było tak dzięki niemu, dzięki Orzechowi, który „głosił prymat miłości nad studiami. Bo studia jakoś skończysz, a z miłością różnie bywa”. Tak naprawdę głosił prymat Miłości nad wszystkim.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama