Jezus Chrystus powraca

Fragmenty wywiadu z Benedyktem XVI pod tytułem "Światłość świata"

Jezus Chrystus powraca

Peter Seewald

Światłość świata


ISBN: 978-83-240-1504-7
wyd.: Wydawnictwo ZNAK 2010

Spis wybranych fragmentów
Wstęp
Papieże nie spadają z nieba
Skandal nadużyć seksualnych
W roli rybaka
Jezus Chrystus powraca
O rzeczach ostatnich

Jezus Chrystus powraca

Zapytano kiedyś filozofa Roberta Spaemanna, czy on, naukowiec o międzynarodowej renomie, rzeczywiście wierzy w to, że Jezus urodził się z Maryi Dziewicy i działał cuda, że zmartwychwstał i że z nim otrzymuje się życie wieczne. Według pytającego byłoby to prawdziwie dziecięcą wiarą. osiemdziesięciotrzyletni filozof odpowiedział: „Jeśli pan tak uważa, proszę bardzo. Wierzę mniej więcej w to samo, w co wierzyłem jako dziecko — tylko że tymczasem więcej nad tym myślałem. Myślenie zawsze mnie umacniało w wierze”.

Czy Papież wieży ciągle w to samo, w co wierzył, będąc dzieckiem?

Odpowiedziałbym tak samo. Ująłbym to tak: Proste jest prawdziwe — a prawdziwie jest proste. Nasza trudność polega na tym, że stojąc przed wielkim drzewem, nie zauważamy lasu; że wobec tak wielkiej wiedzy nie znajdujemy już mądrości. W tym sensie także Saint-Exupéry w Małym Księciu ironicznie przedstawił intelekt naszych czasów, pokazując, że przeoczono to, co istotne i Mały Książę, który nic wie o wszystkich „mądrościach”, w końcu widzi więcej i lepiej.

Od czego to zależy? Co jest właściwe? Co jest tym, co wszystko napędza? Chodzi o to, aby widzieć to, co proste. Dlaczego Bóg nie mógłby sprawić, aby dziewica urodziła? Dlaczego Chrystus miałby nie zmartwychwstać? Oczywiście, gdy to ja ustalam, co może być, a co nie, gdy to ja, i nikt inny, stawiam granice temu, co możliwe, to takie zjawiska są wykluczone.

Jest intelektualną arogancją, mówić: To zawiera w sobie sprzeczność, jest bezsensowne, i chociażby dlatego w ogóle nie jest możliwe. Nie jest jednak naszą sprawą rozstrzygać, ile możliwości zawiera w sobie kosmos i ile możliwości znajduje się ponad nim. Przez posłanie Chrystusa i Kościoła w sposób wiarygodny staje się nam bliska wiedza o Bogu. Bóg chciał wkroczyć w ten świat. Bóg chciał, abyśmy nie musieli go szukać po omacku poprzez fizykę i matematykę. Chciał się nam ukazać. A mógł zrobić to tak, jak nam o tym opowiadają ewangelie. Mógł On też w Zmartwychwstaniu stworzyć nowy wymiar egzystencji; mógł wykroczyć poza biosferę i poza noosferę, jak określa to Teilhard de Chardin, i ustanowić nową sferę, w której może dojść do zjednoczenia człowieka i świata z Bogiem.

Rzeczywistość jest tak stworzona, zapewnia fizyk jądrowy Werner Heisenberg, że zasadniczo do pomyślenia jest też to, co jest nieprawdopodobne. Laureat Nagrody Nobla podsumował: „Pierwszy łyk z kielicha nauk przyrodniczych czyni ateistą — ale na dnie kielicha czeka Bóg”.

Całkowicie bym się z nim zgodził. Tylko dopóty, dopóki zafascynowani jesteśmy poszczególnymi odkryciami, mówimy: nie ma nic więcej; wiemy już wszystko. Jednak w momencie, w którym rozpoznajemy niesłychaną wielkość całości, wzrok podąża dalej i pojawia się pytanie o Boga, od którego wszystko pochodzi.

Jednym z najbardziej znaczących wydarzeń dotychczasowego pontyfikatu jest ukazanie się pierwszego tomu książki o Jezusie autorstwa Waszej Świątobliwości. Ma ukazać się także tom drugi. Po raz pierwszy urzędujący papież przedstawia zdecydowane teologiczne studium o Jezusie Chrystusie. Na okładce autorem jest jednak Joseph Ratzinger.

To nie jest dzieło Urzędu Nauczycielskiego, nie napisałem go mocą papieskiej władzy — planowałem ją od dawna jako ostatnie wielkie opus i rozpocząłem już przed wyborem na papieża. Całkiem świadomie nie chciałem ustanawiać aktu Urzędu Nauczycielskiego, lecz wejść w spory teologiczne i spróbować przedstawić egzegezę, tłumaczenie Pisma, które nie podąża za pozytywistycznym historyzmem, lecz zawiera wiarę jako element wykładni. To naturalnie ogromne ryzyko w obecnym egzegetycznym krajobrazie. Jeśli jednak wykładnia Pisma chce być rzeczywiście teologią, to musi zawierać taki element. A jeśli wiara ma nam pomagać w rozumieniu, to nie można jej postrzegać jako przeszkody, lecz jako pomoc w przybliżaniu się do tekstów, które biorą swój początek z wiary i do wiary chcą prowadzić.

Papieża nie wybiera się po to, aby był autorem bestsellerów. Czy jednak nie wydaje się Waszej Świątobliwości szczęśliwym zrządzeniem, że Wasza Świątobliwość może zaprezentować książkę właśnie w tych okolicznościach, gdy po małej katedrze uniwersytetu do dyspozycji Waszej Świątobliwości jest Katedra Piotra, największa scena świata?

To zostawiam Dobremu Bogu. Chciałem napisać książkę, aby pomóc ludziom. Jeśli dzięki wyborowi na papieża mogę pomóc jeszcze większej liczbie ludzi, cieszę się oczywiście.

Książka Jezus z Nazaretu jest kwintesencją myśli człowieka, który całe życie zajmował się postacią Jezusa — jako ksiądz, teolog, biskup, kardynał i teraz jako papież. Co było dla Waszej Świątobliwości szczególnie ważne?

Właśnie to, że w tym człowieku Jezusie — jest On prawdziwym człowiekiem — więcej jest niż człowiek i że to, co boskie, nie zostało dodane dopiero w procesie mitologizacji. Nie, już u źródła tej postaci, w pierwszym opowiadaniu o niej i spotkaniu z nią, przejawia się coś, co przekracza wszelkie oczekiwania.

Przy jakiejś okazji powiedziałem, że na początku stoi coś szczególnego; uczniowie musieli to dopiero powoli przyswajać. Na początku stoi także krzyż. Uczniowie początkowo próbują rozumieć wydarzenia w kontekście tego, co jest im dostępne. Dopiero powoli otwiera się cała wielkość Jezusa i widzą coraz wyraźniej, co stało u źródła; widzą zatem źródłowość postaci Jezusa, o której my mówimy, wypowiadając w Credo: Jezus Chrystus, Jednorodzony Syn Ojca, poczęty z Ducha Świętego.

Czego Jezus chce od nas?

Pragnie, abyśmy w Niego wierzyli. Abyśmy Jemu dali się prowadzić. Abyśmy z Nim żyli. I tak stawali się coraz bardziej do Niego podobni i przez to prawdziwi.

Dzieło Waszej Świątobliwości to wydarzenie, które oznacza zmianę paradygmatu, zwrot w traktowaniu ksiąg Ewangelii i obchodzeniu się z nimi. Metoda historyczno-krytyczna miała swoje zasługi, ale wprowadziła także zgubne błędy. Wraz ze swoim „odmitologizowywaniem” doprowadziła nie tylko to ogromnego spłycenia i zaniku umiejętności dostrzegania głębszych treści i ukrytych przesłań Biblii. Dzisiaj musimy stwierdzić, że rzekome fakty sceptyków, którzy od dwustu lat relatywizowali w zasadzie wszystkie dane Biblii, wielokrotnie okazują się tylko hipotezami bez pokrycia.

Czy nie powinno się powiedzieć jeszcze wyraźniej niż dotychczas, że częściowo uprawiano pseudonaukę, która działała nie na sposób chrześcijański, lecz antychrześcijański, i miliony ludzi sprowadziła na manowce?

Nie oceniałbym tego tak ostro. Użycie metod historycznych do badania Biblii jako tekstu historycznego było drogą, którą trzeba było przejść. Jeśli wierzymy, że Chrystus jest rzeczywiście historią, a nie mitem, świadectwo o nim musi być dostępne także dla metod historycznych. Metody te wniosły także bardzo wiele. Jesteśmy znowu bliżej tekstu i jego źródłowości, widzimy dokładniej, jak on rósł, i jeszcze wiele więcej.

Metoda historyczno-krytyczna pozostanie zawsze jednym z wymiarów wykładni Pisma. Drugi Sobór Watykański ukazuje to wyraźnie, gdy z jednej strony istotne elementy metody historycznej przedstawia jako konieczny element podejścia do Biblii, ale z drugiej strony dodaje, że Biblia musi być czytana w tym duchu, w którym została napisana. Musi być czytana w swojej całości i jedności. Jest to możliwe tylko wtedy, gdy potraktuje się ją jako Księgę Ludu Bożego, która uprzedza Chrystusa i wskazuje na Niego.

Nie jest konieczne po prostu zerwanie podejściem historycznym, ale samokrytyka metody historycznej, samokrytyka historycznego rozumu, który dostrzega swoje ograniczenia i uznaje zgodność z poznaniem wypływającym z wiary; czyli: syntezę racjonalnej wykładni historycznej i tej prowadzonej przez wiarę. Obydwa elementy musimy połączyć ze sobą we właściwy sposób. Odzwierciedla to też zasadniczą relację pomiędzy wiarą i rozumem.

Jest jasne: Jezus jest poświadczony nie tylko przez pisma ewangelii, lecz dodatkowo także przez różne pozabiblijne źródła. Nie podają one w wątpliwość ani Jego historycznej egzystencji, ani otaczania go czcią jako od dawna oczekiwanego Mesjasza. Autorzy ewangelii precyzyjnie zbadali fakty oraz interesująco i prawdziwie je zapisali, nie ulegając pokusie, aby coś wygładzać czy gloryfikować. Szczegóły ich sprawozdań odpowiadają w pełni realiom historycznym.

Aby uchwycić to wyraźnie: Czy nie ma już żadnych wątpliwości co do tego, że Jezus historyczny i tak zwany Jezus wiary to absolutnie identyczne rzeczywistości?

To był, że tak powiem, główny punkt mojej książki — ukazanie, że Jezus wiary jest też Jezusem historycznym i że ta postać, ukazana przez ewangelie, jest o wiele bardziej realistyczna i wiarygodna niż wiele innych postaci Jezusa, które się nam przedstawia. Są one nie tylko pozbawione krwi i kości, lecz także nierealistyczne, gdyż nie można dzięki nim wytłumaczyć nagłego pojawienia się czegoś całkiem niewyobrażalnego, co przekracza wszystko to, co zwyczajne.

Oczywiście dotknął pan całego kłębowiska historycznych problemów. Byłbym ostrożniejszy i powiedziałbym, że badanie szczegółów jest nadal ważne i pożyteczne, także jeśli nadmiar hipotez stopniowo prowadzi do absurdu. Jest jasne, że ewangelie zależą także od konkretnej sytuacji tego, kto niesie przekaz, i że natychmiast same stają się częścią wiary. Nie możemy teraz jednak wchodzić w te detale. Ważne jest, że realistyczny i historyczny jest tylko ten Chrystus, w którego wierzą ewangelie, a nie ten, który został na nowo wydestylowany w procesie wielu badań.

Powstanie ewangelii nie jest tak oddalone w czasie od relacjonowanych przez nie wydarzeń, jak to długo sobie wyobrażano, ale wprost przeciwnie — są one bardzo blisko tych faktów. Poza tym pisma te zostały przekazane z niesłychaną wiernością. Według analizy historyka tekstów Ulricha Victora ten, kto dzisiaj czyta Nowy Testament, czyta dokładnie to, co zostało napisane dwa tysiące lat temu, pomijając niepewność co do tłumaczenia poszczególnych słów czy kwestii stylistycznych.

Czy oznacza to, że nigdy nie miało miejsca kształtowanie, a przez to przekształcanie posłania Jezusa dokonywane przez pierwotną wspólnotę chrześcijan lub przez późniejsze pokolenia, jak twierdzi wielu egzegetów?

Wiemy na pewno, że teksty są wczesne. Poprzez nie, a szczególnie poprzez Pawła, mamy bezpośredni dostęp do samych wydarzeń. Jego świadectwo wieczerzy i zmartwychwstania — 1 List do Koryntian, rozdziały 11 i 15 — pochodzi dosłownie z lat trzydziestych. Poza tym jasne i ewidentne jest też to, że teksty traktowano z czcią, jako teksty święte, i tak zachowano je i przekazano najpierw w pamięci, a potem w formie pisanej.

Wiemy jednak także — widzimy to, porównując ewangelie synoptyczne — że trzej ewangeliści: Mateusz, Marek i Łukasz przekazują to samo, lecz z lekkimi różnicami, że różni się także umiejscowienie w czasie i kontekst wydarzeń. Oznacza to, że istnieje relacja pomiędzy nośnikiem tradycji, jakim jest tekst, a rozumieniem konkretnej wspólnoty, w której już widać, co z przeszłych wydarzeń ma trwałą wartość. Trzeba więc pamiętać, że nie mamy tu do czynienia z notatkami protokołu, które mają być po prostu jedynie, by tak się wyrazić, fotografiami. Chodziło o pełną troskliwości wierność, ale taką wierność, którą już się żyje i która jest siłą kształtującą, ale w każdym razie niezmieniającą tego, co istotne.

Teolog Joseph Ratzinger wskazuje niewzruszone fakty i z żelazną logiką głosi: Jezus jest tym, który jest Wszechmocny, jest Panem ponad wszystkim, jest Bogiem, który stał się człowiekiem. Objawienie Jezusa przemieniło świat w taki sposób, jak jeszcze nigdy wcześniej nie był on przemieniony. Jest ono wielkim decydującym wydarzeniem, prawdziwym przełomem w historii ludzkości. A mimo to pozostawia ciągle miejsce na wątpliwości. Być może też dlatego, że wcielenie Boga w człowieka przekracza po prostu nasze możliwości rozumienia?

Tak, ma pan całkowitą rację. To jest po prostu pozostawienie miejsca ludzkiej decyzji i przestrzeni do powiedzenia „tak”. Bóg nie narzuca się w taki sposób, że można stwierdzić: Tutaj na stole jest szklanka; i rzeczywiście tu jest! Boże bycie jest spotkaniem, docierającym do najbardziej osobistych i głębokich miejsc w człowieku, a których nigdy nie da się zredukować do namacalności zwykłych materialnych rzeczy. Dlatego z samej wielkości zdarzeń wynika jasno, że wiara jest czymś, co rozgrywa się w przestrzeni wolności. To wydarzenie zawiera w sobie pewność, że chodzi o coś prawdziwego, o rzeczywistość — ale nie wyklucza też całkowicie przeciwnej możliwości, czyli zaprzeczenia temu wydarzeniu.

Czy zajmowanie się życiem i nauką Chrystusa nie powinno być także zawsze pytaniem skierowanym do Kościoła? Czy z konieczności nie narzuca się mroczne pytanie o to (zwłaszcza komuś, kto jako autor jeszcze raz całkiem na nowo wchodzi w tę historię), jak daleko Kościół zboczył z tej drogi, którą wskazał mu Syn Boży?

Tak, tego właśnie doświadczyliśmy w tych czasach skandali, że refleksja nad tym, jak słaby jest Kościół i jak bardzo jego członkowie zbaczają z drogi naśladowania Jezusa Chrystusa, jest rzeczywiście mroczna. Jedna rzecz to konieczność doświadczenia tego dla naszego upokorzenia, dla wzrostu naszej prawdziwej pokory. Druga to fakt — Chrystus pomimo wszystko nie zostawia Kościoła. Pomimo słabości ludzi, poprzez których Kościół się przejawia, Chrystus go podtrzymuje, wzbudza w nim świętych i poprzez nich jest obecny. Myślę, że te dwa odczucia są nierozłączne: wstrząs spowodowany słabością i grzesznością w Kościele — i wstrząs spowodowany tym, że Chrystus nie odrzuca swojego narzędzia, lecz ciągle się nim posługuje i ciągle na nowo ukazuje się przez Kościół i w Kościele.

Jezus nie tylko przynosi posłanie, ale jest też Zbawicielem, Uzdrowicielem, jak określano Go w dawnych tekstach — jest On „Christus medicus”. Czy w tym na różny sposób zniszczonym i chorym społeczeństwie, o którym wiele w tym wywiadzie mówiliśmy, nie jest szczególnie pilnym zadaniem Kościoła szczególnie uwypuklać uzdrawiający aspekt Ewangelii? Jezus udzielił swoim uczniom wystarczająco dużo mocy, aby oprócz głoszenia Dobrej Nowiny mogli także wyrzucać demony i uzdrawiać.

Tak, to jest decydujące. Kościół nie propaguje ani nie oferuje ludziom jedynie jakiegoś systemu moralnego. Rzeczywiście istotne jest to, że Kościół daje Jego — Jezusa Chrystusa. Kościół otwiera drzwi do Boga i przez to daje ludziom to, czego ludzie najbardziej oczekują, najbardziej potrzebują i co może im najskuteczniej pomóc. Czyni to przede wszystkim przez wielkie cuda miłości, które dzieją się ciągle na nowo. Gdy ludzie — bezinteresownie, nie robiąc tego z zawodowego obowiązku — ze względu na Chrystusa towarzyszą innym i pomagają im. Ten, jak powiedział Eugen Biser, terapeutyczny charakter chrześcijaństwa, charakter uzdrawiający i obdarowujący, powinien istotnie ukazywać się o wiele wyraźniej.

Wielkim problemem dla chrześcijan jest marginalizacja w świecie, gdzie w gruncie rzeczy trwa ciągle bombardowanie alternatywnych wartości kultury chrześcijańskiej. Czy w ogóle jest czymś możliwym przetrwać tego rodzaju światową propagandę upowszechniającą zachowania negatywne?

Faktycznie potrzebujemy czegoś w rodzaju wysp, gdzie żyje wiara w Boga, trwa wewnętrzna prostota chrześcijaństwa i stąd może ono promieniować w świat. Potrzebujemy oaz, ark Noego, do których człowiek będzie mógł uciec. Takimi schronami są przestrzenie liturgii. Także i w różnych wspólnotach i ruchach, w parafi ach, w świętowaniu sakramentów, w ćwiczeniach pobożności, w pielgrzymkach i tym podobnych formach Kościół próbuje rozwijać obronne siły i miejsca schronienia, w których w kontraście do całego zniszczenia wokół nas znowu staje się widoczne piękno świata i piękno życia.

dalej >>

opr. ab/ab



« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama