Coś za coś

Fragmenty książki "Duchowość daru z siebie"

Coś za coś

Stanisław Morgalla SJ

DUCHOWOŚĆ DARU Z SIEBIE

ISBN: 978-83-7505-468-2

wyd.: WAM 2010



Coś za coś

Powiedziano prosto: Więcej szczęścia jest w dawaniu aniżeli w braniu (Dz 20, 35). My jednak wolimy „dwa w jednym”, tj. dawać, by otrzymywać w zamian. No i mamy ekonomię szczęścia bezlitosną niczym prawa wolnego rynku. Ale czy można inaczej?

Nic darowane

Jako psycholog, czyli zawodowy „mistrz podejrzeń”, muszę powiedzieć, że nie istnieje coś takiego jak dar bezinteresowny. Wiele oczywiście ryzykuję tą tezą (choćby kapłańskie dobre imię), ale pewną pociechą jest mi nobliwe towarzystwo, bo staję w jednym rzędzie nie z byle kim, tylko z pierwszą damą poezji polskiej, która bez żenady deklaruje: „Nic darowane, wszystko pożyczone. Tonę w długach po uszy. Będę zmuszona sobą zapłacić za siebie, za życie oddać życie” (Wisława Szymborska, Nic darowane). Ostrożności więc nigdy dosyć, zwłaszcza gdy do życiowej plajty tak szczerze przyznają się nawet ci, co wygrali przysłowiowy los na loterii.

Szczęściem rządzi twarde „coś za coś”, dlatego handel wymienny kwitnie wszędzie: od salonów światowych elit aż po zacisze małżeńskiej alkowy. I nie ma innej rady, trzeba dobrze patrzeć sobie i innym na ręce. W każdym prezencie istnieje „drugie dno”, a im bardziej atrakcyjna umowa, tym pewniej możemy się spodziewać jakichś przykrych warunków wypisanych gdzieś drobnym maczkiem. Nie zapominajmy przestrogi Małego Księcia: „Najważniejsze jest niewidoczne dla oczu”, tym bardziej że gros życiowych umów zawieramy na piękne oczy.

Kocham cię za...

By dowieść słuszności tej śmiałej tezy, nasamprzód rozprawmy się z klasycznym wzorcem miłości bezinteresownej, tj. z miłością rodzicielską. Przykładów nie trzeba szukać daleko, bo wciąż wielu jest takich rodziców, którzy z prawdziwym poświęceniem pracują dzień i noc, by tylko zapewnić dzieciom lepszą przyszłość, a przynajmniej lepszą szkołę, komputer czy egzotyczne wakacje. Ich dramat zaczyna się nagle, gdy tak troskliwie chowane dzieci zaczynają wybierać inny model przyszłości i zamiast wymarzonej przez rodziców medycyny czy prawa studiują pedagogikę lub w ogóle nie idą na studia. Wtedy okazuje się, że dając tak hojnie, wiele się też spodziewali.

Patrząc z boku, można być mądrym, bo sytuacja wydaje się banalna: to z tej bezgranicznej miłości do dzieci rodzice zapomnieli o samych dzieciach, o ich intymnym, pełnym marzeń świecie, w którym nigdy nie brali udziału, bo zajęci byli pracą, a po pracy bardziej lub mniej wybrednym konaniem ze zmęczenia. Usłyszeć po latach od dziecka: „Nigdy nie miałeś dla mnie czasu”, z punktu widzenia dziecka jest oczywistą prawdą, ale z punktu widzenia rodziców — oczywistą niewdzięcznością, bo przecież wszystko było skoncentrowane na szczęściu dziecka. Ot i mamy sławną „oczywistą oczywistość”: niby wszyscy mają rację, ale przecież racji wszyscy mieć nie mogą.

W czasach, gdy szanowano jeszcze instytucję małżeństwa, sygnalizowaną wyżej złożoność międzyludzkich relacji (ze szczególnym akcentem na intensywność przeżywanych uczuć) wyrażano żartobliwą anegdotką, niepozbawioną psychoanalitycznych ambicji. Kluczem do jej zrozumienia była gra półsłówek (czy też lapsusów słownych). I tak w miłosnym dialogu ona wyznawała: „Kocham Cię za-wzięcie”, a on odpowiadał: „A ja za-żarcie”. I tak mamy dwa w jednym: przesycony emocjami miłosny handel wymienny. A wtedy „coś za coś” łatwo przechodzi w „cios za cios” i starodawne: oko za oko i ząb za ząb.

Skąd cały ten ambaras?

Mechanizm, który tłumaczy to nieszczęście w powszechnym dążeniu do szczęścia, jest stary jak świat i dobrze znany. Nowe jest zawsze zaskoczenie i ból, który towarzyszy jego odkrywaniu, zwłaszcza gdy sa memu dobrze się go innym wyjaśniało. Tu, jak nigdzie indziej, obowiązuje prawda o cudownej zdolności widzenia drzazgi w oku brata i całkowitym zaślepieniu, gdy chodzi o belkę we własnym. Kluczem do zrozumienia całości jest nieświadomość.

Badania psychologiczne potwierdziły na wiele sposobów, że naszej świadomej motywacji towarzyszy zawsze motywacja nieświadoma. I nawet gdy ktoś świadomie daje/robi coś bezinteresownie, to nieświadomie oczekuje czegoś w zamian, i to nawet wtedy, gdy ma przeczucie skądinąd zrozumiałych w takim wypadku niewyraźnych oczekiwań. Gdy tego nie dostaje, odczuwa przykrość lub dyskomfort. Oto kilka przykładów. Pracodawca, który daje podwyżki pracownikom, bezwiednie oczekuje, że będzie za to chwalony i bardziej szanowany. Żona, która w pierwszą rocznicę ślubu przygotowuje kolację-niespodziankę dla męża (oczywiście przy świecach i z nastrojową muzyką w tle), ma cichą nadzieję, że i on będzie pamiętał i zrobi jej miłą niespodziankę. Ksiądz na ambonie, który wiele godzin spędził na przygotowaniu uroczystego kazania, spodziewa się nieśmiało, że powali swoich parafian na kolana. Najciekawsze zaczyna się wtedy, gdy wszystkie te ciche i nieśmiałe oczekiwania zostają spełnione, a mimo to w sercu pozostaje niedosyt, a nawet niesmak. Najczęściej właśnie dlatego, że świadomie czy półświadomie deklarowane motywacje nie były jedynymi, ale kryły pod spodem zupełnie inne, głębsze, czasem wręcz absurdalne. Może pracodawca miał ambicję zostać od razu „Pracodawcą Roku”. Kochająca żona oczekiwała zaś złotego pierścionka, a nie tylko bukietu niezapominajek za trzy złote, kupionego przez męża przy najbliższym przystanku tramwajowym. O księdzu już nawet nie mówmy, bo pewnie w przebłysku weny twórczej zobaczył już siebie w szacownym gronie rzymskich kaznodziei Domu Papieskiego, z przydomkiem „Złotousty” oczywiście. Nie potrafimy powiedzieć precyzyjniej, co kryje nieświadomość, ale po świadomych jej owocach — uczuciach rozczarowania czy niesmaku — możemy przeczuwać, że gra szła o większą stawkę niż ta osiągnięta. I co z tym fantem zrobić?

opr. aw/aw

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama