Zadanie na całe życie

Mieliśmy do siebie zaufanie: drzwi, na przykład, zamykano aż… na patyk. Takie wartości przekazali nam rodzice. Stały się one fundamentem, kiedy zakładaliśmy swoje rodziny...

Zadanie na całe życie

Marta Kopczyńska

Zadanie na całe życie

Matek nie produkuje żadna fabryka,
nie schodzą gotowe z taśm
produkcyjnych, nie pojawiają się
jak „świeże bułeczki na stołach”.
Matka to nie zawód. To powołanie.

Moje dojrzewanie do macierzyństwa rozpoczęło się już… w dzieciństwie, w domu rodzinnym. Urodziłam się i dorastałam na wsi. Byłam najstarsza z rodzeństwa. Mój dom to była jedna izba dla nas i wspólna sień z rodziną stryja. Do dziś zastanawiam się, jak to było możliwe, że w tej niewielkiej przestrzeni toczyło się szczęśliwe życie ośmiu osób (rodzice, babcia, pięcioro dzieci). Rozmawialiśmy dużo i o wszystkim. Dla nas, dzieci, najciekawsze były tematy związane z Bogiem, niebem, duszami pokutującymi, szatanem czy piekłem. Już wtedy byliśmy wprowadzani w wymiar życia wiecznego i skutki, jakie powoduje grzech.

Trud i poświęcenie nie były przeszkodą

W domu było biednie. Pracował tylko tata i tylko w sezonie. Ale było godnie. Rodzice szanowali się nawzajem i kochali nas niezależnie od trudów i niedostatków życia codziennego. Tym, co łączyło i wzmacniało, była miłość, jedność i wiara.

Ważne było świadectwo współczucia okazywane biedniejszym od nas. Dom był dla nich zawsze otwarty. Przyjmowaliśmy ich jak braci, jak rodzinę. Szacunek należał się każdemu człowiekowi bez względu na to, kim był. Wieś stanowiła wspólnotę – zawsze można było zwrócić się do sąsiada z prośbą o pomoc. Mieliśmy do siebie zaufanie: drzwi, na przykład, zamykano aż… na patyk. Takie wartości przekazali nam rodzice. Stały się one fundamentem, kiedy zakładaliśmy swoje rodziny.

Zawsze byłam otwarta na dzieci. Każde dziecko, które rodziło się w naszym domu, przyjmowałam z radością i miłością. Nigdy nie przyszło mi na myśl, by mieć pretensje do rodziców, gdy rodził się kolejny brat lub siostra. Życie szybko nauczyło mnie odpowiedzialności. Po śmierci taty – gdy miałam 23 lata – musiałam już sama utrzymać rodzinę. Nie bałam się tego, podjęłam te obowiązki, bo siłę mogłam czerpać z najcenniejszego daru: miłości. Byłam szczęśliwa, że sobie radzę. Trud i poświęcenie dla rodziny nie były przeszkodą, by cieszyć się życiem.

Miałam 27 lat, gdy założyłam własną rodzinę. Byłam przygotowana do roli żony i matki. Nie wiedziałam jednak, że będzie ona aż tak trudna. Zostałam sama z trzema synami i przewlekłą ciężką chorobą. Codzienność była bolesnym doświadczeniem, ale Pan Bóg postanowił ją na swój sposób ubogacić: zostałam matką zastępczą dla kilkuletniego chłopca. Podjęłam kolejne zadanie macierzyńskie. W całym moim życiu jako matka nigdy nie ulękłam się trudu i odpowiedzialności. Z taką samą dumą jak kiedyś, stawiłam czoła wszystkim ciężarom życia rodzinnego. Nie szukałam pomocy u innych ludzi ani instytucji. Wiedziałam, że moja miłość podpowie mi, jak sobie poradzić. Pracowałam m.in. w szkole, sklepie, biurze (równocześnie dorabiałam chałupniczo). Wszystkie sprawy – ja i moi synowie – zawsze oddawaliśmy Bogu na klęczkach podczas wspólnej modlitwy. To budowało między nami a Panem Bogiem głęboką więź. Do dziś to owocuje. Modlitwa zaś stała się mocą przeciwko nienawiści tych, którzy zadawali ból i cierpienie.

Szacunek w oczach moich dzieci i znajomych był dla mnie czymś cennym. Po latach okazało się, jak słuszną podjęłam decyzję, nie wiążąc się z nikim po odejściu męża.

Mam wiele duchowych dzieci

Kiedy synowie postanowili odpowiedzieć na Boże powołanie, nie miałam im za złe, że nie będę babcią czy teściową. Byłam wdzięczna Bogu, że ich wybiera i zaprasza do służby Kościołowi. Tylko modliłam się goręcej, by pozostali zawsze wierni łasce i ludziom, do których zostaną posłani. Kiedy odeszli – do seminarium, na pierwsze i kolejne parafie – moje macierzyństwo się nie skończyło.

Zawsze byłam zaangażowana w życie różnych kościelnych wspólnot. Kapłaństwo synów w sposób naturalny jeszcze mocniej związało mnie z Kościołem. Niejednokrotnie dzieliłam się z młodymi ludźmi świadectwem wiary, doświadczeniem życia. Dziś mam wiele duchowych córek i synów. Macierzyństwo się nie wyczerpało – jest żywe, otwarte, kochające. I jak każda prawdziwa miłość, która swe źródło ma w Bogu, tak i ta się nie wyczerpuje. Ktoś mnie kiedyś zapytał: dlaczego Pan Bóg stworzył człowieka, skoro wiedział, że człowiek będzie Go ranił: nieposłuszeństwem, zdradą, niewiernością… Jako matka odpowiadam: Bóg wiedział przede wszystkim, że wystarczy Mu miłości, by udźwignąć nas wszystkich z całym bagażem naszych win. Udowodnił to przez Jezusa Chrystusa, który poniósł nasze grzechy na krzyż i mocą Bożego Miłosierdzia nieustannie nam przebacza. W macierzyństwie musi być dokładnie tak samo: troska matki to staranie, by wystarczyło łaski Bożej, błogosławieństwa i sił do tego, by miłością udźwignąć i przemienić w dobro to wszystko, co przyniesie codzienność.

Dziś mam 77 lat. Nadal uczestniczę w życiu synów – jestem z nimi w ich radościach i smutkach, dzielę doświadczenia kapłańskich dróg.

Tęsknota za Bogiem

Kiedy patrzę na dzisiejsze rodziny, żałuję, że przestały być środowiskiem wzrastania w miłości. Rozpadły się więzi międzypokoleniowe – dziadkowie nie mają komu przekazać bogatego doświadczenia życiowego, bo młodzi nie są tym zainteresowani. Czy dziadek może być ciekawszy od komputera? Powie coś, czego nie będzie w Internecie? Tak myślą młodzi, a potem wpadają w kolejną pułapkę. Dziadkowie nie mają z kim dzielić zdobytej wiedzy. Rodzice najczęściej idą ścieżką kariery zawodowej lub trudu zdobywania środków na utrzymanie rodziny i w końcu, nie mając dla siebie nawzajem czasu, nie rozumieją się, nie znają, są sobie coraz bardziej obcy. Poranieni brakiem miłości i zainteresowania, szukają zaspokojenia w innych środowiskach, ale nie znajdują ulgi – i rodzi się nieufność. Sama wiedza czy praca nie wypełni życia – zresztą ludzie często dzisiaj nie wiedzą, co robić, by miało ono sens.

Młodzi są głodni miłości, a boją się po nią wyciągnąć rękę – bo ta prawdziwa jest trudna, kosztuje. Boją się odpowiedzialności za miłość. Boją się małżeństwa i założenia rodziny. Wspaniali ludzie, a jednocześnie… ubodzy, puści duchowo. Człowiekowi ograbionemu z mądrej miłości rodziców i dalekiemu od jej źródła, którym jest Bóg, trudno dziś żyć. Będzie wciąż gonił za uciekającym czasem i w zaślepieniu ominie skarb, za którym tęskni, nawet nie wiedząc, że tęskni za jednym: za Bogiem.

Odpowiedzialne rodzicielstwo jest warunkiem uzdrowienia człowieka. Mądra matka, kochająca i wymagająca, ucząca miłości ludzkiej i otwierająca na miłość Bożą, to tajemnica szczęśliwej przyszłości jej dzieci. Dziecko otoczone troską i miłością, wychowane dla Boga, zgodnie z Jego prawem – nie utraci orientacji w świecie, będzie umiało szanować siebie i innych. Samo będzie po latach dobrym mężem i ojcem, dobrą żoną i matką. Będzie spełnieniem, do jakiego Bóg człowieka powołał. A o to przecież chodzi.

opr. aś/aś

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama