Abp Głódź: Kościół z Polski kryje w sobie olbrzymią duchową energię!

- Chrześcijaństwo z Polski faktycznie promieniuje na zewnątrz i nie możemy nosić w sobie kompleksu - mówi w rozmowie z KAI abp Sławoj Leszek Głódź. (WYWIAD)

Abp Głódź informuje, że w relacjach z rządem od 30 lat polityka rodzinna jest tematem numer jeden, ale dopiero teraz możliwa jest konstruktywna rozmowa, także w kwestiach tożsamości i pamięci narodowej.

Wyjaśnia, że "kiedy program realizowany przez władze cywilne jest zgodny z postulatami katolickiej nauki społecznej, to naturalne jest wsparcie ze strony Kościoła". Powtarza, że Kościół nigdy nie utożsamia się z żadną partią, "ani lewą, ani prawą nogą". Metropolita gdański mówi o potrzebie w Polsce "misji jednania", która jest naturalnym obowiązkiem Kościoła. W bardzo szczerych słowach mówi też o swojej chorobie, dodając, że "cierpienie uczy jednego, głębszego spojrzenia na ludzi i otaczający świat".

A oto pełen tekst wywiadu z abp Sławojem Leszkiem Głódziem, metropolitą gdańskim:

KAI: Księże Arcybiskupie, Kościół w Polsce w ubiegłym roku przeżył znamienne wydarzenia, Światowe Dni Młodzieży, które objęły nie tylko Kraków ale wszystkie diecezje, jubileusz 1050. lecia chrztu jak i Rok Miłosierdzia. Jaki ślad pozostawiły po sobie te wydarzenia?

Abp Sławoj Leszek Głódź: Jubileusz 1050-lecia jak i Rok Miłosierdzia wyzwoliły wielką energię duszpasterską. Zespoliły także symbolicznie nawę państwową z kościelną, czego wyrazem było np. historyczne Zgromadzenie Narodowe w Poznaniu. Był to jubileusz i Kościoła i państwa polskiego, które swój początek czerpią ze chrztu Mieszka. Dobrze, że ta rocznica została przypomniana, gdyż przyszło nowe pokolenie, a nawet dwa pokolenia, licząc po 25 lat, które już nie pamiętają rocznicy millennium chrztu Polski.

A Światowe Dni Młodzieży, oprócz tego że były świętem młodych z całego świata, dały możliwość przeżycia tajemnicy Kościoła w jego pełni. Zważywszy na liczbę przybyłych do Krakowa biskupów z wielu krajów było to niejako powtórzenie takich zgromadzeń jak chociażby Synodu Biskupów. Niezmiernie ważna była obecność papieża Franciszka i jego słowa skierowane do nas wszystkich: biskupów, wiernych i szczególnie do młodych. Przysłowiowe „zejście z kanapy” jest dla nas wszystkich teraz wyzwaniem i swoistym rozkazem.

A jednocześnie wszystkie diecezje, w tym archidiecezja gdańska, gościły liczne grupy młodych z całego świata. Był olbrzymi oddolny odzew, w rodzinach i w parafiach. Jedyny mankament, to fakt, że za mało polskich duchownych towarzyszyło młodym w Krakowie. Procentowo - w stosunku do liczby młodych - przybyło ich więcej zza granicy.

Z potencjału tych trzech wielkich wydarzeń możemy czerpać dziś olbrzymią duchową energię.

KAI: Co Ksiądz Arcybiskup ukazuje dziś swoim księżom jako najważniejsze ich zadania? Jak realizowane będzie hasło obecnego roku: „Idźcie i głoście!”. Co ma być istotą tego programu?

- Do księży mówię, że Kościół oczekuje od nich - a w tej chwili poprzez nauczanie papieża Franciszka - aby byli blisko ludzi. I to w Polsce się dzieje. Księża ani biskupi nie są urzędnikami czy kościelnymi funkcjonariuszami. Przekłada się to na rzeczywistość i dzięki temu Kościół cieszy się zaufaniem.

A jeśli chodzi o hasło nowego roku duszpasterskiego „Idźcie i głoście!” - jest to imperatyw, wszelkiej działalności Kościoła, nakaz ewangeliczny i cel pracy apostolskiej. Program „Idźcie i głoście” zakłada z jednej strony dynamikę, z drugiej zaś - świadectwo. Chodzi o to, by odważnie i z mocą głosić Ewangelię wśród wiernych, którzy są powierzeni naszej pasterskiej trosce. Realizuje się to zarówno w wymiarze wertykalnym, poprzez katechezę, nauczanie, formację wiernych i sakramenty, jak i horyzontalnym, choćby poprzez dzieła caritas. W ciągu wieków wiele się nie zmienia, aczkolwiek każda epoka stawia nowe wyzwania i zadania. I na to musimy być wrażliwi.

KAI: Kościół powszechny ma za sobą dwa synody o rodzinie. W jaki sposób w Polsce należy dziś prowadzić pracę duszpasterską na rzecz rodzin by ograniczyć rozpad tak wielu związków już we wczesnych latach małżeństwa jak i minimalizować skutki małżeńskich kryzysów?

- Rodzina dziś jest w kryzysie. Widzimy co się dzieje w Europie i w świecie. A skoro dzisiaj jesteśmy globalną wioską, to kryzys dotarł i do Polski. Wiele małżeństw się rozpada, a 2,5 mln młodych wyjechało z Polski, co jest wielką szkodą dla ich rodzin.

Niezbędne jest dobrze ustawione duszpasterstwo rodzin, realizowane w trzech etapach: przygotowania do sakramentu małżeństwa, trwania w małżeństwie oraz adresowane do rodzin w kryzysie. Kościół wychodzi do nich wszystkich.

Pamiętam jak przed 15 laty abp Stanisław Szymecki wrócił z obrad Konferencji Episkopatu Francji. Opowiadał, że francuscy biskupi dyskutowali jak zachęcać młodych do zawierania małżeństw cywilnych. Rozległ się śmiech. A dzisiaj w Polsce dotykamy tego samego problemu, gdyż młodzi mają trudność w podjęciu decyzji. Coraz więcej jest takich, którzy nie żyją w żadnych związkach, ani cywilnych ani kościelnych. Palącą sprawą jest takie przygotowanie do sakramentu małżeństwa, byśmy nie dawali ślubu przyszłym rozwodnikom. Są to niezwykle ważne problemy, którym papież Franciszek poświęcił adhortację „Amoris laetitia”.

KAI: Szkoda, że jest ona bardzo płytko i jednostronnie interpretowana, zazwyczaj pod kątem małżeństw niesakramentalnych.

- Dzisiaj jest pokusa hasłowego traktowania wszystkich spraw: społecznych i politycznych oraz religijnych. Chodzi o to, by w jednym zdaniu zawrzeć wszystko, tak jak w programach radiowych RMF. Ale tak się nie da. Dlatego potrzeba jest „rozmów niedokończonych”, ukazujących sens.

KAI: Przejdźmy więc do spraw społecznych. Program PiS w wielu sprawach jest bliski postulatom nauki społecznej Kościoła, np. w kwestii polityki rodzinnej. Niektórzy mówią o potrzebie parasola ze strony Kościoła. Jakie więc - tu i teraz - powinny być wzajemne relacje Kościoła i władzy politycznej?

- Powtarzam to, co mówiłem już w latach 90-tych. Kościół w Polsce nie wiąże swej przyszłości ani z nogą prawą, ani z nogą lewą, ani z żadną inną protezą. Jestem przekonany, że tak jest i tak będzie. Aczkolwiek zawsze była i będzie pokusa „przyczepiania” Kościoła do poszczególnych frakcji politycznych.

Jednak kiedy program realizowany przez władze cywilne jest zgodny z postulatami katolickiej nauki społecznej, to naturalne jest wsparcie ze strony Kościoła. Weźmy za przykład kwestie rodziny. Podczas obrad Komisji Wspólnej Rządu i Episkopatu od ponad 30 lat jest to temat numer jeden. Od kiedy jestem współprzewodniczącym Komisji Wspólnej to za partnerów po stronie rządu miałem ministrów Schetynę, Millera, Boniego, Halickiego, a teraz Błaszczaka. Były co prawda pewne ustalenia z min. Schetyną, ale niewiele z tego pozostało. Dopiero z rządem PiS możemy konstruktywnie rozmawiać o polityce rodzinnej. Program „500-plus”, a także program „Za życiem”, są bliskie nauczaniu Kościoła i zgodne z podstawowymi interesami narodu. Także projekt „Mieszkanie plus”, z myślą o młodych małżeństwach. I za to stronie rządowej podziękowaliśmy.

Tym co należy docenić - i o czym możemy wspólnie rozmawiać z rządem - są także kwestie natury moralno-etycznej czy historycznej. Dziś wśród młodego pokolenia narodził się fenomen zainteresowania historią, wychodzenia z amnezji historycznej. Przywracani są do życia nowi bohaterowie narodowi, często skazania na zapomnienie, a nawet pogardę. Stąd takie zainteresowanie Inką, Żołnierzami Wyklętymi. Nie jest program płynący ze struktur ministerialnych, ale jest to nurt oddolny, który trzeba docenić. To wielka szansa do zagospodarowania. Po 50 latach komunizmu teraz nadchodzi czas uczczenia, a przede wszystkim przypomnienia bohaterów narodowych, wydobytych z niepamięci. Chodzi o budowanie tożsamości narodowej w świecie, który tę tożsamość traci. Kościół odgrywał zawsze wielką rolę w sferze przywracania pamięci. Świadczą o tym nie tylko tablice w kościołach i pomniki, ale nasze codzienne nauczanie.

KAI: Czyli generalnie rzecz biorąc, możemy być dziś w Polsce optymistami?

- Opierając się na moim doświadczeniu jako biskupa, najpierw w Ordynariacie Polowym, potem w Warszawie – Pradze i dziś w Gdańsku, od 26 lat widzę tę sinusoidę jaka rozwijała się w Polsce w trzech dziesięcioleciach po 1989 r. Pierwsze naznaczone było amnezją historyczną, a nawet wypłukiwaniem ze świadomości Polaków naszego polskiego dorobku. Doświadczyłem tego jako biskup polowy. Wciąż zadawano mi pytania: a po co ci bohaterowie narodowi, po co te pomniki i sztandary?

Następnie przyszła fala porządkowania nawy państwowej poprzez Konstytucję i Konkordat, który czekał dziewięć lat na zatwierdzenie. I wreszcie trzecia, obecna dekada, która nie odbywa się w izolacji od tego, co dzieje się w Europie. A dotyczy to globalnego wymiaru związanego z kryzysem migracyjnym, z brakiem elit, z fermentem liberalnym w krajach europejskich. W tej sytuacji, my jako Polska, mamy Europie wiele do zaoferowania. Mamy m. in. ogromny potencjał naukowy, zakotwiczony w naszych uczelniach i wydziałach teologicznych, mamy też ogromną energię tkwiącą w naszym społeczeństwie, wreszcie wciąż żywą religijność i pamięć o tożsamości kulturowej.

Dziś wypowiadam swój optymizm bynajmniej nie z racji na rządzące ugrupowanie. Ale dlatego, że niezależnie od tych wszystkich turbulencji, jakie przeżywany, Łódź Piotrowa w Polsce nie dryfuje. Ma swego sternika, przewodniczącego Episkopatu, ma odpowiedzialnych pasterzy, kapłanów i wierny lud dający oparcie. Ale na samozadowoleniu nie kończymy, bo wszyscy mamy się doskonalić i iść ku świętości.

KAI: A czy są jakieś kwestie sporne między rządem, a Kościołem, patrząc z pozycji współprzewodniczącego Komisji Wspólnej?

- Na linii Kościół-Rząd wiele spraw pozostaje do wyjaśnienia. Tych tematów życie generuje wiele. Dotyczy to m. in. reformy szkolnej, programów nauczania czy miejsca religii w tych programach. Mamy dość dziwną sytuację: uczeń wybiera religię, etykę albo nic. A jedna trzecia uczniów wybiera to „nic”, czyli nie uczestniczy w zajęciach z religii ani etyki. Takiego chorego układu nie wolno nam aprobować, także zważywszy na instrukcje Kongregacji ds. Wychowania Katolickiego. I ta sprawa także była poruszana na Komisji Wspólnej.

KAI: Czy możemy się spodziewać jakiejś zmiany?

- Są powołane zespoły, które nad tym pracują. Tak samo chodzi o umiejscowienie religii w programie szkolnym. Bowiem lekcje religii są często na początku zajęć lub na końcu i to różnie się kończy. A przecież zajęcia z religii są integralnym elementem szkolnego programu i tak powinny być traktowane, a nie spychane na margines.

KAI: Jak Kościół w Polsce powinien reagować na kryzys migracyjny w Europie? Czy nie żałuje Ksiądz Arcybiskup, że Polska nie uruchomiła jeszcze – choćby na symboliczną skalę – korytarzy humanitarnych?

- Najpierw korytarz humanitarny musi mieć swoją definicję. A pierwotna definicja sięga morskich brzegów, czyli tych uchodźców czy emigrantów, którzy lądowali u wybrzeży wysp włoskich, greckich, a później szli dalej „korytarzami”, aż do Niemiec czy krajów skandynawskich. Stąd „korytarz” może budzić negatywne emocje. Dlatego wymaga to wyjaśnienia. W idei „korytarzy humanitarnych” chodzi o pomoc najbardziej potrzebującym z potrzebujących, np. dzieciom z Aleppo. I tu Kościół może dużo zrobić, licząc na przychylność państwa oraz samorządów. Możemy te chore osoby przyjąć i leczyć. Pod tym względem jesteśmy gotowi, zważywszy, że np. we Włoszech z korytarzy humanitarnych skorzystało już około 700 osób.

Ale niech nikt nie robi z „korytarzy humanitarnych” akcji politycznej bądź antyrządowej. Wprowadzanie takich podtekstów nie jest dobrym działaniem. My, biskupi, podczas spotkania z papieżem Franciszkiem na Wawelu mieliśmy odwagę postawić mu pytanie, jak należy traktować sprawę uchodźców. Papież wskazał, że trzeba odróżnić imigrantów od uchodźców. Powiedział, że problem napływu uchodźców, który jest dzisiaj zjawiskiem powszechnym, poszczególne kraje muszą rozwiązywać według swojego prawodawstwa i według swoich możliwości. A ze strony chrześcijan powinny temu towarzyszyć modlitwa, otwartość serc i gotowość czynienia tego, co można zrobić. To są uczynki miłosierdzia względem do ciała, m.in. więźniów pocieszać, podróżnych w dom przyjąć, nagich przyodziać.

Trzeba pamiętać, że dotąd w sprawie uchodźców nasz Kościół nie był bezczynny. Należy przypomnieć, że jednym z pierwszych hierarchów z Europy, który udał się do uchodźców z Syrii w Iraku, był przewodniczący naszego Episkopatu abp Stanisław Gądecki. A w ślad za tym nastąpiły wizyty przedstawicieli Caritas.

Jednocześnie powstały konkretne akcje jak np. „Rodzina Rodzinie”. W archidiecezji gdańskiej program ten jest realizowany, a nadamy mu formy jeszcze bardziej konkretne. Każdy dekanat i każdy ksiądz wyjdzie na przeciw potrzebom uchodźców z Syrii. Obliczamy, że sama archidiecezja gdańska jest w stanie utrzymać ponad 1000 syryjskich rodzin, i to nie tylko rodzin chrześcijańskich. A utrzymanie takiej rodziny kosztuje około tysiąca dolarów miesięcznie.

KAI: Jaka jest rola Kościoła w tzw. misji jednania, która na ziemi polskiej jest chyba bardzo potrzebna?

- Misja jednania trwa. W relacjach międzynarodowych było to słynne pojednanie polsko-niemieckie zainicjowane listem polskich biskupów z 1965 r. Dziś pracują na tym polu różne komisje Episkopatu: polsko-niemiecka, polsko ukraińska i polsko-litewska, także mieliśmy dobrze zapowiadającą się współpracę z Patriarchatem Moskiewskim.

A jeśli chodzi o nasze podwórko, wielokrotnie jako Episkopat cytowaliśmy w listach pasterskich słowa św. Pawła: „Baczcie, abyście się wzajemnie nie pożarli!” (Por. Ga 5,14). A tak się dzieje, gdy w naszych relacjach za dużo jest negacji. A negacja rodzi tylko negację i nic pozytywnego nie generuje. I stąd narastają napięcia, oskarżenia, inwektywy. Zmienia się język. A trzeba nam języka składającego się ze słów: dziękuję, proszę, przepraszam - do czego nawołuje papież Franciszek.

I od tego trzeba zacząć! Kto ma to jednak uczynić? Jako Kościół staramy się być takim pomostem. Cofnę się do czasów PRL-u. Wiemy jak trudne były relacje komunistów z Kościołem. Ale jak grunt palił się im pod nogami, to i Gierek i Jaruzelski wiedzieli gdzie jest siedziba Prymasa przy Miodowej 17. Szukali wsparcia. Dzisiaj władza jest w pierwszych rzędach na kościelnych celebracjach, ale potem, w dalszym przekazie jakoś to się rozmywa.

Negatywne nastroje trzeba tonizować. Ludzie tego oczekują. Pokazał to czas kolędy, kiedy księża odwiedzali rodziny. Jako biskupi jesteśmy co dzień w terenie: w parafiach, na wizytacjach czy bierzmowaniu. Wierni oczekują spokoju. Ale gotowej recepty nikt nie ma. Politycy powinni bardziej wsłuchać się w oczekiwania ludzi.

Poziom agresji w społeczeństwie wzbudza także przesadna wolność artystyczna. A pamiętajmy, że wolność tam się kończy, gdzie zaczyna się deptanie praw drugiego człowieka, wartości, miłości do Boga, Ojczyzny i drugiego człowieka. „Klątwa”, wystawiana w Teatrze Powszechnym w Warszawie to pokazała. Problem polega też na tym, że odpowiedzialni są ci, co sprawują ster nawy społecznej samorządowej, instytucje, które do tego dopuszczają. A tego czynić nam nie wolno, gdyż na każdej władzy ciąży odpowiedzialność za dobro wspólne i za wychowanie młodego pokolenia.

KAI: A do jakich konkretnych postaw i działań inspiruje niedawno zakończony Rok Miłosierdzia? Papież wzywał, abyśmy nadal szli drogami miłosierdzia, niezależnie od tego, że Bramy Miłosierdzia zostały już zamknięte.

- O zaangażowaniu Kościoła gdańskiego w kwestie miłosierdzia świadczy chociażby dzieło Caritas. W dzieło to zaangażowane jest w sumie 5 tys. 816 osób, duchownych i świeckich, z czego 384 pracuje na stałe, a reszta to wolontariusze. Wolontariat Caritas, który jest nowym zjawiskiem, tylko w kołach szkolnych Caritas skupia 4 tys. 210 dzieci i młodzieży oraz 1080 wolontariuszy w kołach parafialnych. Przepracowali oni w ubiegłym roku w sumie 3 mln godzin. To na prawdę olbrzymia skala pomocy konkretnym potrzebującym. Samych posiłków dla bezdomnych i najuboższych wydaliśmy w ubiegłym roku 41 tys. 820.

Istnieje też wiele stałych struktur i ośrodków Caritas, takich jak dom Samotnej Matki, Centra Pomocowe Caritas w Gdańsku i Gdyni, świadczące stałą pomoc 452 chorym, w tym 204 nieuleczalnie chorym w hospicjum. Natomiast w ramach ambulatoryjnej opieki zdrowotnej Caritas udzielono w ubiegłym roku 23,5 tys. świadczeń medycznych. Nasza Caritas prowadzi też warsztaty terapii zajęciowej dla niepełnosprawnych, świetlice dla dzieci, kluby seniora, łaźnię, z której korzysta 1,8 tys. bezdomnych oraz zakład fryzjerski dla nich, podobnie jak to jest zorganizowane na Placu św. Piotra w Watykanie.

W ramach nowego projektu założyliśmy „Spiżarnię Caritas”, która pozyskuje od hurtowni i sklepów żywność i przekazuje ją ubogim. Ponadto budujemy dom kolonijno-rehabilitacyjny nad pięknym jeziorem w Warzenku na Kaszubach. Koszt budowy wyniesie 2 mln 800 tys. zł. Najnowszym pomysłem jest zakup 50 rowerów dla dzieci z okazji Dnia Dziecka.

KAI: Niedawno Centrum Badania Opinii Społecznej opublikowało dość szokujące wyniki badań, z których wynika, że Kościół w Polsce ma najniższe od 20 lat poparcie społeczne. Wiadomo, że Kościół nie powinien kierować się podobnymi ocenami, niemniej warto zapytać o przyczynę takiego postrzegania Kościoła?

- To nie jest tak, jak w przytoczonych badaniach CBOS-u. Ci co mają chęć uderzania się w cudze piersi, niech najpierw uderzą się w swoje. Mówiąc o tych badaniach, pokazujących rzekomy spadek zaufania do Kościoła w życiu publicznym, warto je odnieść do innych krajów europejskich. Zapytajmy: a czy tam społecznie coś Kościół znaczy? Mało albo nic! Tymczasem w Polsce Kościół stanowi wciąż istotny punkt odniesienia i autorytet. Głos Kościoła słyszalny jest w przestrzeni publicznej. A w ostatnim roku - i jest to fenomen na skalę Europy - wzrósł w Polsce poziom praktyk religijnych.

To nie jest tak, że dominuje u nas jakiś duch antyklerykalny, antykościelny, choć niektórzy zrobią wszystko by udowodnić, że tak właśnie jest. Wrogość do Kościoła w Polsce jest aż nazbyt odczuwalna.

KAI: Sytuacja w Europie i na świecie wydaje się coraz trudniejsza i coraz bardziej niepewna. Następuje zakwestionowanie wielu struktur, a szczególnie elit, które nadawały ton przez kilka dziesięcioleci. Kryzys przeżywa właściwie cały euroatlantycki świat, poczynając od UE, a na USA kończąc. Jak wobec tego winna opowiedzieć się Polska, jaką jej rolę postrzegałby Ksiądz Arcybiskup?

- Po pierwsze Polska jest krajem znaczącym w Europie - z racji na liczbę mieszkańców i na swoją historię. Także ze względu na wkład do europejskiego dziedzictwa jak i daninę krwi, którą składaliśmy nie tylko w naszej obronie. Naszym „ laissé-passé” do Europy są m.in. cmentarze rozsiane od Bari, poprzez Monte Cassino, Ankonę, Bolonię, cmentarze lotników broniących Anglii, żołnierzy z dywizji gen. Maczka, walczących pod Falaise czy pod Narwikiem. A po wojnie byli to żołnierze, których świat zdradził. Dzisiaj za mało pamięta się o tym, co powiedział Jan Paweł II z okazji 50. rocznicy Bitwy pod Monte Cassino: „Należeliśmy do wielkiej koalicji zwycięskiej, a staliśmy się pokonanymi i włączonymi pod dominację sowiecką na całe półwiecze”.

Dlatego sprawiedliwość domaga się swoistej księgi martyrologium narodu polskiego. Stąd potrzeba przypomnienia Europie i światu o naszych korzeniach i o naszym wkładzie, także o naszym powojennym wkładzie do Europy. Kiedy inne kraje, dzisiaj tej „pierwszej szybkości” korzystały z pomocy amerykańskiej, z Planu Marschalla, myśmy wówczas byli ciemiężeni. Ale jednak jako pierwsi daliśmy opór i dzięki temu upadł także Mur Berliński. Niemożliwe byłoby to bez polskiej Solidarności, bez kard. Wyszyńskiego i bez św. Jana Pawła II. Dziś, kiedy wreszcie, choć z opóźnieniem jesteśmy obecni w rodzinie europejskich narodów, jest czas na nadrobienie zaległości w zakresie międzynarodowej sprawiedliwości. Nie możemy być usłużni w każdym calu, wobec wszystkich oczekiwań jakie się nam stawia. Potrzeba dziś takich charyzmatycznych przywódców jak ojcowie założyciele Europy. Dobrze, że jest mowa o procesie beatyfikacyjnym Alcide de Gasperiego i Roberta Schumana. Unia Europejska musi pamiętać o swych chrześcijańskich korzeniach.

KAI: Kościół w Polsce obchodził w tych dniach 25. lecie reformy administracyjnej z 1992 r. Jakie miała ona znaczenie duszpasterskie, jak można ocenić jej owoce z perspektywy tego czasu?

- Chodziło o wymiar ewangelizacyjny i taki był cel tej reformy, jako pochodna oczekiwań Soboru Watykańskiego II. Nowe struktury dały nowy impuls i nową energię dla Kościoła. Powstały nowe seminaria w każdej z 13 wtedy utworzonych diecezji, nowe kurie i ośrodki medialne, głównie radiostacje. A jednocześnie w każdej diecezji powstały nowe dzieła, jak np. Caritas, która świetnie zdała egzamin. Zmniejszenie obszaru i liczby mieszkańców diecezji do około miliona, umożliwiło bliższy kontakt biskupów z wiernymi. Na tym centrala nic nie straciła, ale przeciwnie Konferencja Episkopatu stała się ciałem znacznie bardziej kolegialnym i zróżnicowanym, także przez tę mozaikę regionalną, jaka jest w niej reprezentowana.

Nowe struktury są także dużą zasługą nuncjusza apostolskiego abp. Józefa Kowalczyka, który znał sytuację i spełnił oczekiwania, które wiązał z jego posługą św. Jan Paweł II.

KAI: Jan Paweł II przypominał wielokrotnie, że Europa potrzebuje świadectwa Kościoła z Polski. Jak to postrzega Ksiądz Arcybiskup?

- Chrześcijaństwo z Polski faktycznie promieniuje na zewnątrz i nie możemy nosić w sobie kompleksu niższości. Duchową i organizacyjną energię naszego Kościoła pokazały Światowe Dni Młodzieży, ale są i inne dziedziny. A choćby „Donum fidei”, czyli ponad tysiąc księży, których daliśmy na Wschód. To w dużej mierze dzięki pomocy Kościoła z Polski odrodziły się struktury Kościoła katolickiego na Syberii, w Kazachstanie, na Białorusi, na Ukrainie i w Rosji - na olbrzymich terenach byłego ZSRR. I to nie tylko dlatego, że były tam przewożone z Polski Biblie czy księgi liturgiczne, ale posyłaliśmy tam żywych, zaangażowanych i dobrze przygotowanych ludzi, kapłanów i misjonarzy. Włączyły się także zgromadzenia zakonne. Widać to dziś nawet w odległym Uzbekistanie, w Taszkiencie, gdzie pracują polscy franciszkanie. Ponadto wielu biskupów na Wschodzie jest polskiego pochodzenia.

Wysyłamy także misjonarzy na cały świat w ramach misji Ad Gentes. 2039 polskich misjonarzy pracuje w krajach Trzeciego Świata i w Ameryce Południowej. To są także nasi ambasadorzy, siewcy Ewangelii i nosiciele polskiej kultury. Bynajmniej - jako Kościół w Polsce - nie zamykamy się w ogródku własnych spraw.

KAI: Księże Arcybiskupie, czy zgodziłby się Ksiądz opowiedzieć o doświadczeniu, jakim dla niego była choroba w ostatnich latach. Co - patrząc z perspektywy tych doświadczeń - mógłby Ksiądz Arcybiskup poradzić wszystkim chorym?

- Jest to bardzo trudne pytanie, dlatego, że dotyczy po pierwsze cierpienia, a także mnie samego. O cierpieniu mamy traktaty teologiczne i nauczanie Kościoła, ale inaczej jest, gdy się je samemu przeżywa. To, co szokuje, to jest to orzeczenie wyroku - przy chorobie nowotworowej stoi się jak przed ścianą. Raptem człowiek stwierdza, że jest między niebem a ziemią.

Co prawda, nie wydaje mi się, że dotykam już starości. Na razie Bóg daje siły. Z Bożą pomocą będę jeszcze stąpać po tej pomorskiej ziemi, choć wiem, że czeka mnie emerytura. „Emeritus” biorąc etymologicznie, to człowiek zasłużony, ktoś kto zasługuje na nagrodę. Z drugiej strony, „emeryt” po rosyjsku tłumaczy się jako „odstawka”. Po polsku mówi się: poszedł na emeryturę, a po rosyjsku: „poszedł w odstawkę”. I jest to druga strona medalu. „Odstawka” ma wymiar negatywny, człowiek jest mniej potrzebny i mniej wydolny.

Cierpienie uczy jednego, głębszego spojrzenia na ludzi i otaczający świat. Na różne sprawy i problemy zaczynamy patrzeć z większym dystansem. W relacji do Boga wchodzi się w świat większej transcendencji. Nabiera się innego stosunku do wielu spraw, które wydawały się bardzo ważne, a dziś są blade i płytkie. W życie codzienne wchodzi nuta przemijania i odniesienia. Czy do nieba? - nie wiem, to Pan Bóg osądzi. Jedno jest pewne – rano budzę się już głównie z ciekawości!

KAI. Bardzo dziękuję za rozmowę.

Rozmawiał Marcin Przeciszewski

Marcin Przeciszewski / Gdańsk

« 1 »

reklama

reklama

reklama