- Chciałem doświadczyć życia pustelnika w XXI wieku. To fascynujące, choć niełatwe doświadczenie – mówi bp Piotr Libera, biskup płocki, który przez pół roku, za zgodą papieża, przebywał na „pustyni” w kamedulskim eremie na Srebrnej Górze w Krakowie.
„Dni przeżyte w takim klimacie skupienia, modlitwy, pomogły odnaleźć to, co istotne w życiu człowieka wierzącego. Dawały okazję na wprowadzenie korekty w moim życiu osobistym i w pracy duszpasterskiej. Był to powrót do tej pierwszej miłości, o której pisze Apostoł Jan w księdze Apokalipsy (2,4)” – wyjaśnia w rozmowie dla KAI.
Elżbieta Grzybowska, rzecznik kurii płockiej (KAI): Księże Biskupie, chciałabym rozpocząć od tego, że już wcześniej, co jakiś czas, udawał się Ksiądz Biskup na tydzień czy na dziesięć dni do tego czy innego klasztoru kontemplacyjnego. Czego Ksiądz Biskup wtedy poszukiwał? Co znajdował?
Bp Piotr Libera: Po dłuższym czasie intensywnego wysiłku, człowiek potrzebuje odpoczynku. Dotyczy to również życia duchowego. Nie można tylko ciągle dawać. Niezbędny jest czas, w którym regeneruję swego ducha, odnawiam, odbudowuję swoje wnętrze. Takie są prawa rządzące życiem duchowym chrześcijanina. Dlatego część mojego urlopu starałem się spędzać we wspólnocie kontemplacyjnej, gdzie rytm życia wyznacza modlitwa, adoracja, skupienie, wyciszenie. Szukałem tam odpoczynku duchowego poprzez przywrócenie równowagi między akcją i kontemplacją, między zajęciami duszpasterskimi a czasem spędzonym z Bogiem i przy Bogu. Dni przeżyte w takim klimacie skupienia, modlitwy, pomogły odnaleźć to, co istotne w życiu człowieka wierzącego. Dawały okazję na wprowadzenie korekty w moim życiu osobistym i w pracy duszpasterskiej. Inaczej mówiąc, był to powrót do tej pierwszej miłości, o której pisze Apostoł Jan w księdze Apokalipsy (2,4).
KAI: Blisko rok temu podjął Ksiądz Biskup bezprecedensową decyzję: „pozostając biskupem płockim, oddaję ster diecezji w inne ręce, a sam udaję się, już nie na wakacyjny tydzień, już nie w ukryciu, ale jawnie, na pół roku kontemplacji w eremie kamedulskim”. Niektórzy potraktowali to jako ucieczkę, inni jako wyraz wypalenia, jeszcze inni jako akt niezrozumiały w obecnej sytuacji Kościoła hierarchicznego w Polsce. Co się wtedy działo w sercu Księdza Biskupa? Jakie były motywy podjęcia tej decyzji?
- Zdając sobie sprawę, że moja decyzja może wywołać zdziwienie czy niezrozumienie, w dniu, w którym ogłosiłem ją na zebraniu Diecezjalnej Rady Duszpasterskiej, zamieściłem na stronie internetowej naszej diecezji kopię listu, który napisałem do Papieża Franciszka w języku włoskim oraz jego tłumaczenie na język polski. Chodziło o to, aby każdy mógł się zapoznać z motywami, które skłoniły mnie do jak najlepszego wykorzystania tzw. okresu sabatycznego. Treść wspomnianego listu jest nadal dostępna w internecie i kto chce, może poznać intencje, jakimi się kierowałem. Diecezjanie mają prawo dowiedzieć się od swojego biskupa, dlaczego ich opuszcza na dłuższy czas, jakie motywy nim kierują. Osobiście natomiast, po upublicznieniu tej informacji, odczułem w sercu pokój i radość, ponieważ był to kolejny krok w urzeczywistnianiu pragnienia przeżycia przygody z Bogiem na pustyni.
KAI: Oczywiście takiego kroku nie można było uczynić bez zgody Ojca Świętego. I rzeczywiście, jak to czytaliśmy w liście do diecezjan, odbył Ksiądz Biskup rozmowę z papieżem Franciszkiem i uzyskał zgodę. Czy mógłby Ksiądz Biskup uchylić rąbka tajemnicy, co Ojciec święty na to odpowiedział, jaka była jego reakcja?
- Poprosiłem Ojca Świętego o audiencję prywatną, żeby przedłożyć swoją prośbę. Zostałem przyjęty 21 stycznia 2019 roku. Podczas krótkiej, ale bardzo serdecznej, braterskiej rozmowy przedstawiłem swoją sprawę. Papież okazał całkowite zrozumienie dla mojego pragnienia udania się na pół roku do eremu kamedułów pod Krakowem. Następnie na liście, w którym przedstawiłem mu swoją prośbę, dokonał adnotacji „wyrażam zgodę” i złożył swój podpis. Zatem reakcja Ojca Świętego była pozytywna, wyrażająca aprobatę dla moich zamierzeń. W ten sposób w roku Ducha Świętego, w Jego mocy – można powiedzieć – zostałem wyprowadzony na pustynię. Zapaliło się zielone światło zezwalające na udanie się do pustelni kamedułów.
KAI: Przejdźmy teraz krok dalej. Ksiądz Biskup jest specjalistą od Kościoła pierwszych wieków, od łacińskiej literatury starochrześcijańskiej. Wie zatem Ksiądz Biskup dobrze, że wtedy, zwłaszcza na Wschodzie, ukształtowała się taka procedura: biskupem zostawał mnich, niekiedy pustelnik. Tu natomiast biskup zostaje po trosze mnichem, idzie do eremu. Jak to wygląda z takiej właśnie, powiedziałabym „źródłowej” perspektywy?
- Zastanawiałem się trochę nad relacjami między biskupami i pustelnikami i „vice versa”. Z perspektywy „źródłowej” nie ma na ten temat zbyt wielu informacji. Wiemy, że w pierwszych wiekach chrześcijaństwa, zwłaszcza w okresach prześladowań, biskupi znajdowali schronienie i oparcie u pustelników. Także w chwilach zamętu, pojawiających się trudnościach w życiu wspólnot kościelnych, szukali pomocy i światła u ojców pustyni, którzy wspierali ich modlitwą oraz autorytetem. Wiemy, że jeden z pustelników kamedułów został wybrany papieżem, to Grzegorz XVI (1765-1846). Kilku pustelników kamedułów zostało obdarzonych godnością biskupią, jeden zaliczany jest do grona Doktorów Kościoła (św. Piotr Damiani). Z dziejów ojczystych znamy postać błogosławionego Wincentego Kadłubka, który zrezygnował z godności biskupa krakowskiego i wstąpił do zakonu cystersów w Jędrzejowie, ale to już inna sytuacja.
EG: Jest Ksiądz Biskup u kamedułów, na Srebrnej Górze w Krakowie. Czy mógłby Ksiądz Biskup opowiedzieć co to za miejsce, jaka jest jego historia?
- Pustelnię, czyli erem kamedułów na Srebrnej Górze nieopodal Krakowa wybudował za czasów króla Zygmunta III Wazy marszałek wielki koronny Mikołaj Wolski w 1604 roku. Domki – pustelnie zakonników położone są na skraju Lasu Wolskiego i stanowią strefę ścisłej klauzury, milczenia i samotności. Oprócz pustelni, zespół klasztorny obejmuje kościół w stylu barokowym z widocznymi z daleka trzema wieżami. Ze świątynią sąsiaduje kapitularz, refektarz, kuchnia z dziedzińcem, na którym znajduje się studnia mająca 70 metrów głębokości, wykuta w litej skale. Klasztor posiada też bibliotekę i dom gościnny. Cały teren został otoczony wielokilometrowym murem kamiennym, aby zapewnić mnichom ścisłą, papieską klauzurę. Do klasztorów kamedulskich nie mają wstępu kobiety, jednak zgodnie z testamentem fundatora Mikołaja Wolskiego mogą one odwiedzić klasztor w Srebrnej Górze w wyznaczone dwanaście dni w roku. Kardynał Karol Wojtyła powiedział o tym niezwykłym miejscu: „Krakowianie, czy wiecie, dzięki czemu wasze miasto stoi bezpieczne i nienaruszone przez tyle stuleci? To kameduli są waszym piorunochronem”. 19 sierpnia 2002 roku jako papież Jan Paweł II na zakończenie pielgrzymki do Ojczyzny, zawitał na Srebrną Górę, aby osobistą obecnością i modlitwą podkreślić znaczenie oraz zasługi kamedułów dla Kościoła.
KAI: A codzienne życie kameduły?
- Życie pustelnika kameduły ma ściśle określony porządek. Dzień rozpoczyna się o godzinie 3.30, kiedy bije na wieży dzwon na pobudkę. Kwadrans później pustelnicy zebrani w chórze zakonnym odmawiają pierwszą część brewiarza, czyli Godzinę Czytań i Anioł Pański. Potem pustelnik wraca do swojej pustelni, gdzie odprawia „lectio divina” (czytanie duchowe). Godzina 6.00, to wspólna Eucharystia i potem kolejne godziny brewiarza. W swoich pustelniach eremici praktykują również modlitwę w samotności, która opiera się na medytacji Biblii i modlitwie myślnej. Ma to ich prowadzić do kontemplacji, która jest najwyższą formą modlitwy. Kilka godzin dziennie eremita poświęca pracy fizycznej w ogrodzie, kuchni, pralni bądź porządkom w obrębie murów klasztornych. Dzień kończy kompleta, odmawiana wspólnie o godzinie 19.15. Posiłki przygotowuje brat kucharz, spożywa się je w samotności w pustelni, do której przynoszone są przez nowicjuszy w menażkach. Jak wiadomo, kameduli nie spożywają w ogóle dań mięsnych, a te, które się przyrządza, są bardzo proste, by nie powiedzieć postne. Cały zresztą klimat duchowy panujący w eremie ma charakter wybitnie pokutny i można go określić w trzech słowach: modlitwa, milczenie, post.
KAI: Spotkał zatem Ksiądz Biskup autentycznych pustelników, przyjął ich styl życia. Na czym polega powołanie pustelnika, zwłaszcza dzisiaj?
- Nie chciałem być tylko obserwatorem życia pustelników na Srebrnej Górze. Dlatego od początku włączyłem się w porządek dnia obowiązujący w eremie. Inaczej mój pobyt w tym miejscu nie miałby sensu. Chciałem doświadczyć życia pustelnika w XXI wieku. To fascynujące, choć niełatwe doświadczenie. Powołanie pustelnika polega na dobrowolnym wybraniu i umiłowaniu samotności, która otwiera serce na Boga i ludzi. Milczenie, w którym pustelnik spędza kolejne dni życia prowadzi go stopniowo do wtajemniczenia w tę wielką ciszę, w której żyje Bóg i która jest jednym z imion Boga. W tej Ciszy i w tym milczeniu eremita realizuje istotę swego charyzmatu i odnajduje owo „unum necessarium” (por. Łk 10,42), na którym może i powinno opierać się jego życie. To jest dla pustelnika owa Betania, w której milcząco spędza czas u stóp Boskiego Mistrza, zasłuchany w Jego słowa. „Mnich bada przestrzenie wewnętrzne, tworzy ich mapę dla pozostałych i może być dla nich przewodnikiem; to mędrzec albo szaleniec Boży, który samą swą obecności sprawia, że rodzi się nowa siła” (Olivier Clément).
KAI: Czy otrzymał Ksiądz Biskup również domek kamedulski? Jak on wygląda?
- Tak, o. przeor Mateusz pozwolił mi zamieszkać w takim typowym domku pustelnika kameduły. Domek kameduły, to niewielki budynek, w którym eremita spędza niemal cały swój czas, poza godzinami przeznaczonymi na wspólną modlitwę z braćmi. W nim mieszka, pracuje, modli się, spożywa posiłki i odpoczywa. Jest więc w domku mała kapliczka, biurko, przy którym pracuje i pokój z łóżkiem. Jest szafa na odzież, kilka półek na książki, łazienka. Wyposażenie domku jest niezwykle skromne, proste, bez upiększeń. Na ścianie wisi tylko krzyż i wizerunek Matki Boskiej Częstochowskiej.
KAI: Wyjść na pustynię, znaleźć się w eremie... Co to znaczy dzisiaj?
- Długo by o tym mówić. Dla mnie wyjść na pustynię, to zejść z tej przysłowiowej „kanapy” papieża Franciszka i założyć buty, żeby szukać Boga na peryferiach niejako Jego bytu. To powtórzenie przygody, którą przeżył Mojżesz w głębi pustyni Synaj, gdy pasł owce w pobliżu góry Horeb. To odkrycie, że pustynia nie jest strefą śmierci, ponieważ jest na niej Życie – pisane wielką literą. Na tej pustyni żyje bowiem Ten, który JEST. Na pustyni można spotkać źródło wszelkiego jestestwa: „Jam jest Bogiem ojca twego, Bogiem Abrahama, Bogiem Izaaka i Bogiem Jakuba”. Pustynia, erem, to miejsce i czas, w którym odnajduję żywego Boga, który woła mnie po imieniu: Piotrze, Piotrze nie zbliżaj się tu! Miejsce, w którym stoisz jest Ziemią Świętą.
Człowiek świadomy swojej grzeszności i małości, zasłania wtedy twarz jak Mojżesz i powtarza razem z celnikiem z Ewangelii: „Boże, miej litość dla mnie grzesznika!”. I Pan pozwala człowiekowi trwać na tej pustyni, która rozkwita życiem i radować się Bogiem w wierze, nadziei i miłości. Tym jest dla mnie pustynia, erem dzisiaj. Trwać w milczącej obecności przed Bogiem, w którym żyjemy, poruszamy się i jesteśmy. Wielka łaska, wielki dar Boży i wielki Boży paradoks, ponieważ będąc na pustyni zanurzony w Bogu, pustelnik odnajduje w Nim cały mikro- i makrokosmos. Jest sam, a zarazem towarzyszy mu cały świat stworzony przez Boga. Podoba mi się określenie Symeona Nowego Teologa, który pisze o eremicie, jako „ubogim, kochającym współbraci”. Eremita ukazuje braciom dłonią drżącą i radosną hojnego Pana, który podarował mu jedną złotą monetę i ma takie monety dla wszystkich, jeśli o nie poproszą. Ma je Bóg dla wszystkich żebrzących, takich jak mnich pustelnik, a wszyscy są żebrzącymi (Katecheza XXXIV).
KAI: Tym, co najbardziej charakterystyczne dla życia w eremie jest chyba milczenie, cisza. Jaka jest wartość milczenia i ciszy? Myślę tu szczególnie o życiu księdza pracującego w parafii. Jak ten charyzmat przenieść w kapłańską codzienność?
- Posłużę się obrazem. Do ścisłego eremu na Srebrnej Górze wchodzi się przez bramę, nad którą widnieje duży, łaciński napis: „Silentium”, czyli milczenie. Nad tym napisem umieszczona jest mała figurka Serca Pana Jezusa. Myślę, że pragnąc ciszy i milczenia, człowiek musi najpierw zaprowadzić ciszę i milczenie w swoim sercu. Jest to warunek „sine qua non”. Ciszę i milczenie trudno jest komuś narzucić czy nakazać. Cisza i milczenie rodzi się w sercu człowieka. Tak pojmowana cisza jest łaską o którą należy zabiegać. Chociażby powtarzając niczym akt strzelisty prośbę: „Jezu cichy i pokornego serca, uczyń serca nasze według serca Twego”. Mogą i powinni prosić o to również kapłani, duszpasterze, którzy żyją w wirze codziennych obowiązków. Warto w życiu kapłańskim pielęgnować ciszę i milczenie, wprowadzając „strefy” wolne od rozmów, dźwięków, głośnej muzyki, obrazów burzących wewnętrzne skupienie itd. Uczono nas przestrzegania ciszy w seminarium (silentium sacrum). Warto dowartościować ciszę, milczenie również w parafii, szczególnie, gdy przygotowuję kazanie, mam sprawować Mszę św., sakramenty czy kończę wieczorem dzień na rozmowie z Jezusem. Najważniejsza jest jednak zawsze cisza i milczenie zachowywane w sercu. Tylko wtedy mogę usłyszeć głos Boga w nim przemawiającego. I tak od Serca Jezusa dochodzimy do serca człowieka.
KAI: Erem, to od początku także „officium divinum”, służba Boża, rozpisana w godziny brewiarzowe. Jak to wygląda u kamedułów? I jakie jest znaczenie Liturgii Godzin w życiu kapłana?
- Rzeczywiście, gros czasu w ciągu dnia przypada w eremie na „officium divinum”. Sześć razy dziennie kameduli gromadzą się na modlitwie brewiarzowej w kościele. W niedziele i święta, kiedy liturgia brewiarzowa jest dłuższa, w sumie spędzają prawie pięć godzin w kościele na samym tylko brewiarzu, nie licząc Eucharystii, różańca itd. Kameduli korzystają z dwutomowego brewiarza monastycznego, który różni się od brewiarza odmawianego przez księży diecezjalnych tym, że jest bardziej rozbudowany, a co za tym idzie dłuższy. Na przykład w Godzinie Czytań w tygodniu są to tzw. dwa nokturny, to jest sześć psalmów i dwa czytania: jedno z Pisma Świętego i drugie z Ojców Kościoła. Natomiast w niedziele i uroczystości są trzy nokturny, to jest dziewięć psalmów i trzy czytania oraz „Te Deum”. Stąd niedzielna Godzina Czytań trwa niemal 80 minut. Kameduli recytują brewiarz w postawie stojącej. Duże wrażenie robi widok wspólnoty pustelników z okazałymi brodami, ogolonymi głowami w kapturach, pochylonymi nad księgą brewiarza, którzy mocnym, męskim głosem recytują wersety kolejnych psalmów. Od 415 lat ta modlitwa trwa nieprzerwanie na Srebrnej Górze.
Nie bez wewnętrznego wzruszenia uświadomiłem sobie, że wchodzę tu w wielowiekowe dziedzictwo modlitwy duchowych synów św. Romualda, pierwszego eremity kameduły. Mogę powiedzieć po 43 latach kapłaństwa, że tu poniekąd na nowo odkrywam piękno modlitwy brewiarzowej. Doświadczam jak bardzo modlitwa psalmami buduje mosty między niebem a ziemią, odsłaniając wielkość a zarazem grzeszność człowieka wołającego do swego Stwórcy. W Liturgii Godzin, żeby raz jeszcze odwołać się do Starego Testamentu - chrześcijanin, mnich, kapłan staje się poniekąd drugim Mojżeszem, który z rękoma wyciągniętymi ku Niebu wstawia się za światem, w którym każdego dnia toczy się zażarta walka między siłami dobra i zła.
Spotykając się z różnymi gremiami kapłańskim w naszej diecezji podkreślałem konieczność pielęgnowania modlitwy brewiarzowej. Rezygnacja z niej, zaniedbywanie czy lekceważenie wpływa zawsze negatywnie na życie duchowe prezbitera. Porzucanie brewiarza pod pretekstem wielości prac, zajęć duszpasterskich, przyczynia się do stopniowego zobojętnienia na sprawy nadprzyrodzone i pójście na kompromis z duchem tego świata. W konsekwencji zaś słabnie też nasza przyjaźń z Jezusem i gorliwość w służbie Bożej. Jestem przekonany, że wierność Liturgii Godzin, do czego zobowiązaliśmy się wchodząc w szeregi duchowieństwa, jest jednym z wyznaczników kapłańskiej tożsamości.
KAI: Piuskę na te pół roku Ksiądz Biskup pewnie zdjął... Jednak łączność Pasterza z diecezją mu powierzoną z pewnością pozostała. W czym się ona wyraża, tak zwyczajnie, na co dzień w obecnym życiu Księdza Biskupa?
- Co do tej piuski, to taka ciekawostka – kameduli w swym stroju uwzględniają także piuskę, z tym, że ma ona kolor biały, tudzież kremowy, i wykonana jest z wełny. Przemawiają za tym względy natury praktycznej i zdrowotnej. Erem Srebrnej Góry wzniesiony jest na skale. Świątynia oraz chór, czyli stałe miejsce modlitwy wspólnotowej nie są ogrzewane. W miesiącach jesienno-zimowych zatem panuje tam chłód, który jest szczególnie odczuwalny podczas długich modlitw. Habity i płaszcze pustelników uszyte są z ciepłego materiału, przypominającego trochę ten, z którego szyje się na przykład koce. Przydatne są też solidne buty z grubą podeszwą, izolującą od kamiennej posadzki. Oprócz piuski, eremici nakładają na głowę kaptur.
Wracając do postawionego pytania, to odpowiedź jest oczywiście twierdząca. Opuszczając na sześć miesięcy Wzgórze Tumskie w Płocku i przenosząc się do pustelni na Srebrnej Górze, nie straciłem łączności z diecezją płocką, ponieważ „zabrałem ją” w sensie duchowym ze sobą. Choć piuski w eremie nie używam, to mam ze sobą pierścień biskupi, który jest wymownym znakiem moich zaślubin z Kościołem płockim.
Wszystko, co stanowi nasz Kościół lokalny, jest ze mną tutaj w eremie kamedułów. Wszystkie te rzeczywistości, które składają się na Kościół w wymiarze duchowym, pastoralnym, noszę głęboko w sercu. I tak po kolei – duchowieństwo, osoby konsekrowane, nasze seminarium, rodziny, dzieci i młodzież, ruchy i stowarzyszenia kościelne, chorzy i nasi seniorzy, ale również osoby zagubione bądź zbuntowane, żyjące z dala od Boga, były i są stale obecne w moich modlitwach. Od wczesnych godzin porannych do wieczora intencje diecezjalne przewijają się w mojej modlitwie podczas Mszy Świętej, brewiarza, różańca czy nawiedzenia Najświętszego Sakramentu. Jest to dla mnie czymś całkiem naturalnym i oczywistym. Parafrazując słowa Psalmu 16., ale wyrażając też najgłębsze uczucia towarzyszące tej modlitwie, powiem: „Sznur mierniczy wyznaczył mi dział wspaniały i bardzo mi jest miłe to moje dziedzictwo. Błogosławię Pana (…), bo nawet w nocy upomina mnie serce”.
KAI: Wiem, że na przykład klerycy naszego seminarium mocno przeżywali łączność ze swoim biskupem – eremitą...
- To prawda. Ksiądz rektor przywiózł mi serdeczny list napisany przez kleryków Wyższego Seminarium Duchownego w Płocku, z podpisami wszystkich alumnów. Bracia klerycy wyrażają w nim zrozumienie dla decyzji, by dłuższy okres poświęcić na modlitwę, wyciszenie w murach klasztoru kamedułów. Zapewniają o jedności modlitewnej ze swym biskupem eremitą, wyrażając równocześnie przekonanie, że ten czas sabatyczny zaowocuje nowymi łaskami w życiu naszego Kościoła diecezjalnego.
KAI: Były także grupy wiernych, kapłanów...
- Docierały do mnie w różnej formie oznaki sympatii i poparcia jeszcze przed wyjazdem do pustelni i potem, już podczas pobytu na Srebrnej Górze. Pochodziły one od kapłanów, sióstr zakonnych, od wspólnot młodzieżowych, od członków ruchów i stowarzyszeń czy innych diecezjan, deklarujących spontaniczne wsparcie modlitewne podczas mojego pobytu w eremie. Bywały też sytuacje zaskakujące. Pewnego dnia na furtę klasztorną zgłosił się sympatyczny pan sołtys z terenu diecezji płockiej, który przywiózł pół bochenka chleba dożynkowego. Chciał się podzielić nim ze swoim biskupem. Pokonał – bagatela – prawie 400 km samochodem. Oczywiście był w odwiedzinach na Srebrnej Górze i biskup Mirosław, i ksiądz sekretarz, i było wielu, wielu innych, którzy towarzyszyli mi podczas tej duchowej przygody. Wszystkim jestem bardzo wdzięczny za te oznaki łączności ze mną podczas pobytu w pustelni.
KAI: Mam świadomość, że daje nam wszystkim Ksiądz Biskup swoim „wyjściem na pustynię” pewien znak. Czym chciałby Ksiądz Biskup, żeby on był?
- Pustynia dla chrześcijanina jest wyzwaniem, by odważyć się być z Bogiem sam na sam. Inaczej niż zwykle. Wypływając na głębię, porzucając to, co łatwe, pewne, sprawdzalne, rezygnując z podpórek, ułatwień w życiu duchowym. Na pustyni dominuje surowość i prostota. To ostatnie jest bodaj największym wyzwaniem. Bóg w swej istocie jest niesamowicie prosty, to człowiek lubi Boga komplikować. A ON po prostu jest – JAM JEST, który JEST. I w tym Bogu, w NIM żyjemy, poruszamy się i jesteśmy. I z takim Bogiem trzeba uczyć się prowadzić radosny dialog i trzeba uczyć się słuchać Jego głosu na pustyni.
Patrząc z tej perspektywy sześciu miesięcy spędzonych wśród pustelników kamedułów, może to być zachętą dla kogoś, żeby spróbował odkryć na nowo Boga obecnego w codziennym życiu. Jest to zaproszenie, by podjąć przygodę z Bogiem, którego przesłaniają nam zwykłe zajęcia, rutyna, powierzchowność. To jest ten znak, który chciałbym dać – nie pogrążajmy się w jałowych debatach, miałkich reformach, ocenach, w których uwzględniamy tylko własne perspektywy. Powróćmy do pierwszej miłości, do prostoty życia i przejrzystości naszych powołań…
KAI: Z czym pragnąłby Ksiądz Biskup do nas powrócić? Czy to będzie jakiś nowy program duszpasterski? Czy też chodziło o coś innego niż programy, projekty, plany na przyszłość?
- Wracam do diecezji, do Płocka z nowymi siłami ducha i ciała. Wzmocniony przez Pana łaską Jego obecności i bliskości. Trochę jak prorok Eliasz pokrzepiony na pustyni Bożym pokarmem, podejmuję dalszą wędrówkę do mojej góry Horeb. Mając 68 lat, kres tej drogi rysuje się przede mną coraz bardziej wyraziście. Ufam, że dobiegający końca czas sabatyczny dobrze wykorzystałem i będzie on procentował teraz w mojej codziennej posłudze biskupiej.
Nowych programów duszpasterskich nie planuję, bo prawdziwym programem – parafrazując myśl Benedykta XVI – jest nie postępować według własnej woli, ale wsłuchiwać się w słowo i wolę Chrystusa, poddawać się Jego kierownictwu, tak, aby to ON sam prowadził nasz Kościół lokalny w tej godzinie naszej historii (Inauguracja pontyfikatu, 2 kwietnia 2005 r.).
Rozmawiała dr Elżbieta Grzybowska. Rozmowa została przeprowadzona w eremie Srebrnej Góry 22 grudnia 2019 r., w czwartą niedzielę Adwentu.
Elżbieta Grzybowska (KAI) / Płock