Bp Karol Wojtyła miał zawsze czas dla innych

Ks. Karol Wojtyła poświęcał wiele czasu swoim podopiecznym, wyjeżdżał z nim na urlopy pod namioty, brał udział w wycieczkach górskich oraz spływach kajakowych, organizował dla nich Msze z nauką. Nieformalne spotkania z czasem przerodziły się we wspólnotę, którą jej członkowie nazwali „Środowiskiem”.

Z czasem zmieniał się ich charakter, więź stawała się silniejsza. Pewnego razu podczas wakacji na kajakach w 1958 roku, ks. Karol Wojtyła otrzymał niespodziewaną wiadomość. Mówi Danuta Rybicka, która w „Środowisku” była od samego początku.

„W pewnym momencie Wujek powiedział, że musi pojechać do Warszawy, ale wróci i rzeczywiście wrócił. Powiedział, co się stało. Wtedy zapanowała wielka radość, ogromny zachwyt, ale równocześnie zrobiło nam się strasznie żal, że go stracimy, że już nie będzie nasz, że nie będzie mógł nam poświęcać czasu i stanie się taki wielki i daleko się od nas odsunie – wspomina przed mikrofonem Radia Watykańskiego pani Danuta Rybicka. - Przed święceniami biskupimi wybrał z naszego grona swoich przedstawicieli do udziału w ceremonii, której teraz już nie ma w Kościele. Było tak, że w imieniu konsekrowanego dwóch mężczyzn niosło w darze świece, następnych dwóch trzymało chleby, jeden srebrny, drugi złoty, oczywiście pomalowane, a pozostałych dwóch niosło małe beczułki wina. Tradycja była taka, że ten złoty chleb zawsze niósł starszy cechu piekarzy, tych pięciu pozostałych to byli: przyjaciel z ławy szkolnej z Wadowic i czterech kolegów z naszej grupy, m.in. mój mąż. Oni nieśli te dary. Uznaliśmy to za takie przepiękne pożegnanie, że nas tak blisko ołtarza jakoś widział.”

Nie było to jednak pożegnanie, ponieważ bp Karol Wojtyła pozostał nadal blisko swoich wychowanków. Organizowane było co roku przy Franciszkańskiej 3 kolędowanie oraz „kinderbale”, aby przedstawić nowe, przybywające na świat dzieci.

„Stworzył taką tradycję, że jeździliśmy co roku jesienią na pielgrzymkę do Częstochowy. Kiedy był już biskupem została umówiona na wiosnę, że odbędzie się w październiku. Czekaliśmy na niego w Częstochowie z biciem serca, czy przyjdzie, czy nie przyjdzie, czy biskup zechce iść z tą bandą. Czekamy w refektarzu, u sióstr, gdzie zatrzymaliśmy się. W grupie było około trzydziestu osób. Biskup spóźnił się, ale wszedł, my stajemy z zapartym tchem, a on w tych fioletach mówi do nas: «Wujek pozostaje wujkiem». To była radość niesamowita. Wtedy już wiedzieliśmy, że jest nasz, nie tylko my jesteśmy jego, bo my czuliśmy się jego, ale że on jest również nasz – podkreśla pani Danuta Rybicka. - Zawsze miał dla nas czas, nawet wtedy, kiedy go nie miał. Pisało się karteczkę i zostawiało się. Potem on dodawał: «napisz, a ja odpowiem». Dostawało się wiadomość: «przyjdź, porozmawiamy», lub odpowiedź pisemną. Czasami została podana godzina następnego spotkania. Pisaliśmy do siebie listy z Krakowa do Krakowa, bo on na te listy mógł odpowiedzieć jadąc samochodem. Pisał, bo tam miał swoją deseczkę jako podkładkę w aucie albo w nocy jak miał trochę czasu.”

« 1 »

reklama

reklama

reklama