Przewidywane koszty tzw. Zielonej Transformacji w naszym kraju szacowane są na 1600 mld zł, przy czym mamy skorzystać z unijnego wsparcia na kwotę ok. 260 mld zł, niewiele ponad 16 proc. nie oszałamia, ale jest to niewątpliwie duży zastrzyk finansowy.
Ministerstwo Klimatu i Ochrony Środowiska ogłosiło w tym roku ważny, ponad 500-stronnicowy dokument: Politykę Energetyczną Polski do 2040 roku.
Niniejszy tekst w dużej mierze będzie poruszał się w tematyce objętej tym dokumentem, przy czym z racji ilości miejsca skupi się jedynie na energii elektrycznej, kolejny bardziej przekrojowy tekst, będzie obejmował całość polityki energetycznej Polski.
Polska Polityka Energetyczna została podporządkowana celowi dekarbonizacyjnemu oraz budowie jednolitego Rynku Energii UE. Nasze władze próbowały łagodzić narzucane rozwiązania, ale całkowita ucieczka od nich nie jest możliwa.
Czytając dokument trudno oprzeć się wrażeniu nadmiaru zastosowanej „nowomowy”, nieadekwatnej do niesionej treści. Już nazwa I Filaru – „Sprawiedliwa transformacja”, która w dużej mierze sprowadzać się będzie do likwidacji górnictwa i związanych z nim sieci kooperacyjnych, razi. Trudno sobie wyobrazić, że nawet postulowane 60 mld wsparcia, odwróci oczekiwaną społeczną i gospodarczą degradację życia setek tysięcy ludzi. To, jak szczegółowo ma rzecz wyglądać, ma być ogłoszone w tym roku w Krajowym Planie Sprawiedliwej Transformacji. Zobaczymy…
Niskoemisyjne źródła, infrastruktura i sieć
Filar drugi, czyli zeroemisyjny system energetyczny, trudno nazwać poważnym postawieniem sprawy. Bezpieczeństwo energetyczne państwa powinno być (zgodnie z ustawą) celem nadrzędnym polityki energetycznej. Niestety, niestabilność energii pochodzącej z OZE powoduje, że wraz z rosnącym jej udziałem, musi rosnąć rezerwa mocy, mogąca zabezpieczyć wahania dostaw ze źródeł odnawialnych. Dokument zakłada zbudowanie 6 bloków jądrowych o mocy całkowitej 6-9 GW, wydaje się to niezmiernie ambitnym założeniem. Widoczne jest zaangażowanie władzy, mające przyspieszyć prace nad koncepcją energetyki jądrowej i jej wdrożeniem. Musimy mieć jednak świadomość, że uwzględniając rok 2040 jako punkt docelowy oraz to, że budowa elektrowni (wraz z procesem projektowym) trwać będzie nie mniej niż 10 lat, a jest raczej wątpliwe, aby wszystkie budowano w tym samym czasie, czeka nas bardzo trudne zadanie.
Założenia wzrostu energetyki wiatrowej i fotowoltaiki są realne, podobnie przy założeniu uruchomienia elektrowni jądrowych, spadek udziału węgla w wytwarzaniu energii elektrycznej jest również wykonalny. Dużo gorzej wygląda sytuacja z planowanym na 2040 rok stuprocentowym pokryciem potrzeb cieplnych gospodarstw domowych przez ciepło systemowe oraz zero- i niskoemisyjne źródła. W ośrodkach miejskich wydaje się to osiągalne, lecz w przypadku biednych, zaniedbanych wsi, sprawia wrażenie życzeniowe. W wyniku wymienionych wcześniej czynników oraz elektryfikacji transportu osiągnięcie zauważalnej poprawy jakości powietrza jest planem realnym.
W zakresie rozbudowy infrastruktury wytwórczej i sieciowej energii elektrycznej planowane jest wprowadzenie systemu zeroemisyjnego, rozbudowa możliwości produkcji energii elektrycznej, przy czym ważne jest, że proces ten będzie obejmował zaniechanie produkcji w jednostkach wyeksploatowanych i niemogących spełnić rosnących wymagań ekologicznych, zwłaszcza że rosnące koszty EU ETS będą stawiać na dużo gorszej pozycji elektrownie zasilane paliwami kopalnymi (uprawnienia emisji zwłaszcza CO2).
Ryzyko na rynku mocy
Kolejnym rozwiązaniem wymuszonym przez UE jest wprowadzenie w roku bieżącym tzw. „Rynku Mocy”. W założeniu ma on stabilizować ceny i sam rynek (co w dużej mierze ma miejsce na zachodzie Europy), w praktyce, w Polsce przyniósł rekordy cenowe aukcji. Jest to pewnego rodzaju spirala, drożejące uprawnienia emisji CO2, wymuszają na elektrowniach konwencjonalnych wyższe ceny zbytu, które będą w stanie pokryć rosnące koszty. Nie wygląda to dobrze z punktu widzenia konsumenta. Wejście Polski w system Jednolitego Rynku Energii spowoduje prawdopodobną obniżkę cen konsumenckich dzięki importowi energii przy jednoczesnej zapaści finansowej elektrowni węglowych.
Szybki wzrost komponentu OZE w bilansie energetycznym, w połączeniu z planowanym zamykaniem starych elektrowni na paliwa kopalne oraz wybudowaniem nowych, jądrowych, niesie za sobą ryzyko dla bezpieczeństwa energetycznego w razie problemów z procesem inwestycyjnym w zakresie elektrowni atomowych. Niestabilność energii ze źródeł OZE jest przysłowiowa, stąd zagrożenie niedoborów mocy po wygaszeniu, zwłaszcza elektrowni na węgiel brunatny, jest wielkim wyzwaniem dla rządzących. Przyszłość energetyczna powinna być objęta konsensusem szerokich sił politycznych, aby zmniejszyć ryzyko polityczne przebudowy systemu, a już obserwujemy, że kluczowa dla bezpieczeństwa, energetyka jądrowa, wywołuje silne negatywne reakcje.
Energetyka może być kołem zamachowym gospodarki (czego życzyliby sobie autorzy Polityki Energetycznej) bądź obciążeniem, wszystko sprowadzać się będzie do kosztów transformacji oraz cen odbiorcy. Możemy mieć poważne obawy czy uda się osiągnąć na koniec procesu rozsądne ceny energii elektrycznej. Branża będzie musiała wygospodarować olbrzymie nadwyżki finansowe w celu udźwignięcia kosztów inwestycji. Najprostszym rozwiązaniem może być niestety zwiększenie cen dla odbiorców, co widać na przykładzie naszego zachodniego sąsiada.