Autorzy listu oskarżającego Rosjan o to, że celowo rozpętali aferę wokół laptopa syna obecnego prezydenta USA, dziś milczą. Zarzuty zawarte w ich piśmie zostały odrzucone przez większość ekspertów, którzy jasno wyrazili opinię, że nie była to akcja dezinformacyjna. Wątpliwości jednak pozostają.
O sprawie laptopów syna obecnego prezydenta – Huntera Bidena przypomina „Washington Examiner”. Dlaczego ponad 50 byłych urzędników amerykańskiego wywiadu sugerowało, że w tę historię była zaangażowana Rosja? I że była to rosyjska akcja dezinformacyjna? Dlaczego wszystko to działo w atmosferze wyborów prezydenckich w USA?
Odpowiedzialni za list w tej sprawie dziś w większości milczą. Napisali go w październiku, a widniały na nim podpisy 51 byłych urzędników wywiadu i dziewięciu anonimowych osób. Obecny prezydent zacytował go podczas debaty prezydenckiej z Donaldem Trumpem, posiłkując się artykułem Natashy Bertrand w „Politico” zatytułowanym „Historia Huntera Bidena to rosyjska dezinformacja, mówi o tym kilkudziesięciu byłych urzędników wywiadu”.
Strona internetowa poświęcona kampanii Joe Bidena w 2020 roku, a także duża część mediów uznały, że kompromitujące materiały znalezione w laptopie Huntera Bidena to element operacji dezinformacyjnej prowadzonej przez Rosjan. Sam Hunter Biden skupił natomiast na sobie uwagę mediów pod koniec ub.r., kiedy to wszczęto dochodzenie federalne w związku z podatkami i jego powiązaniami biznesowymi z Chinami i innymi krajami.
Tak naprawdę jednak w liście nigdzie nie nazwano sprawy „dezinformacją”, mimo wzmianki o rosyjskim zaangażowaniu. Zacytowano w nim inny artykuł, w którym twierdzono, że „władze federalne badają, czy materiały… są częścią bomby dezinformacyjnej zainicjowanej przez Rosję”. Przyznano, że mimo pewnych przesłanek, brak jest dowodów na zaangażowanie Rosji.
To tylko część artykułu. Z całością zapoznasz się na portalu nowyswiat24.com.pl.