Z wiatru i z morza...

Rosnący w Polsce rynek budowy morskich farm wiatrowych stwarza ogromną szansę gospodarczą i przez wiele lat może stać się źródłem dochodów, zarówno dla państwa jak i jego obywateli – mówi Maciej Olczak, właściciel firmy ENMARO w Polsce, rozwijającej m.in projekty morskich farm wiatrowych, w rozmowie z Karolem Mórawskim.

Na początku chciałbym, żeby Pan przybliżył nieco Państwa działalność. Czym zajmuje się firma ACC?

Firma Asia Connecting Center (ACC) z siedzibą w Singapurze została założona przeze mnie już 13 lat temu i prowadzi działalność związaną z szeroko pojętymi projektami offshorowymi na świecie. Pomagamy naszym klientom w zakresie przygotowania i prowadzenia projektów w segmencie pływających terminali skroplonego gazu (FSRU) i statków bunkrujących LNG. Zajmujemy się doradztwem technicznym. Konsultujemy i wspieramy projekty wydobycia i zagospodarowania złóż ropy i gazu, w tym rurociągów podwodnych, zajmujemy się stoczniowym nadzorem inwestycyjnym w trakcie budowy statków, platform wiertniczych i konstrukcji morskich oraz ich uruchomieniem na morzu. Wspieramy klientów na etapie wstępnych studiów wykonalności, poprzez fazę inżynieryjną, przygotowania do przetargu aż do prac wykonawczych, odbiorów i testów urządzeń oraz finalnej operacji. Kadra ACC oparta jest na wybitnych specjalistach z całego świata, z rosnącym udziałem Polaków.

Czy prowadzicie również działania w sektorze energii odnawialnej?

Wychodząc naprzeciw nowym trendom związanym z rozwojem czystej energii, cztery lata temu rozpoczęliśmy działalność w Polsce pod marką ENMARO, która pierwotnie zajmowała się analizą rynku energii, w tym również odnawialnej, a obecnie rozwija się w obszarze kompleksowego wsparcia technicznego klientów, którzy będą budować morskie farmy wiatrowe na Bałtyku. Personel, który jest obecnie zaangażowany w rozwój firmy to głównie Polacy i na nich chcemy budować filar operacyjny w Polsce – ze wsparciem osób zagranicznych w zależności od potrzeb danego projektu.

Zacznijmy od pytania, co to właściwie jest offshore, jako że to słowo pada bardzo często w dzisiejszej komunikacji…

Rzeczywiście, offshore na dobre zagościł w naszym domowym słowniku. Nie chodzi tu bynajmniej o kwestie związane z bankowością czy rajem podatkowym, lecz o cały proces zdarzeń i procesów techniczno-inżynieryjnych, które dzieją się na morzu i zlokalizowane są w jego strefie przybrzeżnej. Nie ma natomiast dokładnej, ścisłej definicji jak daleko od brzegu czy też na jakiej głębokości wody. Może być to zarówno obszar zlokalizowany w zasięgu wzroku, jak i strefy oddalone o wiele mil od brzegu. Dzisiejsze pojęcie offshoru jest praktycznie nieograniczone. Jego początki i korzenie wywodzą się i do tej pory są nierozerwalnie związane z poszukiwaniem i eksploracją złóż ropy i gazu na całym świecie. Ponieważ zasoby te są głównie zlokalizowane w tej części akwenów morskich leżących na wodach przybrzeżnych wielu państw, to właśnie tam prowadzona jest największa aktywność wydobywcza. W tym segmencie rynku pierwotnie rosło największe zapotrzebowanie na urządzenia, sprzęt i technologie. Terminologia „Offshore Wind” natomiast powstała stosunkowo niedawno – w latach 90, a historia „Offshore Oil&Gas” zaczęła się ponad 100 lat temu.

Czy to znaczy, że te branże są sobie w jakimś stopniu pokrewne?

Zdecydowanie tak. „Offshore Oil & Gas” oraz „Offshore Wind” mają ze sobą bardzo wiele wspólnego. Ten pierwszy stworzył niejako podwaliny wszystkiego, co dzisiaj dzieje się na morzu. Pod jego katem zostały zaprojektowane i zbudowane urządzenia, które przez dekady były rozwijane i doskonalone. Są to na przykład statki do transportu i budowy fundamentów czy też jednostki, które transportują i instalują elementy kolumn turbin oraz turbiny. Oczywiście nastąpiły konieczne modyfikacje i adaptacje tych jednostek dla potrzeb farm wiatrowych, niemniej baza technologiczna pozostała taka sama. Podobnie sytuacja wygląda w przypadku układania kabli elektrycznych czy budowy stacji transformatorowych. Te pierwsze korzystają z technologii kładzenia rur na dnie morza a drugie bazują na rozwiązaniach pochodzących z platform produkcyjnych. Na tym podobieństwa się nie kończą. W obu przypadkach zachodzą podobne metodologie realizacji prac, obowiązują podobne standardy klasyfikacyjne czy certyfikacyjne. Identycznie podchodzi się do kwestii bezpieczeństwa, które na morzu jest absolutnie priorytetowe. Podobne są też wymagania stawiane personelowi, który musi posiadać nie tylko umiejętności, ale również dokumenty potwierdzające kwalifikacje i zgodność z wymogami organizacji morskich o kwestiach BHP nie wspominając.

A w jakim stopniu „Offshore Wind” rożni się od pozostałych aktywności offshorowych

Przede wszystkim tym, że jest to dziedzina relatywnie młoda. Pierwsze morskie farmy wiatrowe powstały w latach 90-tych w Danii, jednak dopiero ostatnia dekada przyniosła zwiększenie nakładów finansowych i szybszy rozwój tego segmentu. Druga kwestia to mnogość i powtarzalność procesów związanych z załadunkiem oraz rozładunkiem ciężkich, wielogabarytowych komponentów i związane z tym wielokrotne operacje dźwigowe czy operacje podnoszenia i opuszczania kadłuba statków, czy platform typu Jack Up. Kolejna rzecz to kompleksowość całego projektu budowy takiej farmy, w skład którego wchodzi mnóstwo podprojektów, z których każdy wymaga innej organizacji pracy, ma inny harmonogram, budżet, sposób wykonania, rodzaju podwykonawców czy urządzeń oraz liczby zaangażowanych osób. Z tym wiąże się automatycznie większa skala nakładów finansowych, podczas gdy na typowym morskim odwiercie ropy, wydatki liczone są w dziesiątkach czy setkach milionów dolarów, w zależności od skali odwiertu i głębokości wody, to farma wiatrowa o mocy 1GW wiąże się już z wydatkiem na poziomie 3 miliardów dolarów. Z punktu widzenia technologii, znakomita większość farm zlokalizowana jest na wodach do głębokości 60 metrów, a więc dość płytkich, natomiast odwierty ropy mogą być prowadzone dzisiaj na głębokości wody dochodzącej nawet do 3,5 kilometra. Zapewne w przyszłości zobaczymy farmy wiatrowe również na wodach głębokich, ale to jeszcze chwilę potrwa.

Z rozwojem morskich farm wiatrowych zapewne wiąże się bardzo szerokie zapotrzebowanie na wykfalifikowanych pracowników…

Absolutnie tak. Ilość i stopień skomplikowania prac na morzu wymaga bezwzględnie doświadczonego personelu, bez którego nie da się myśleć o budowie farm wiatrowych. Same urządzenia nie wykonają tego zadania a stopień zautomatyzowania czy zaangażowania robotów np. do prowadzenia prac podwodnych, nadal wymaga ich obsługi. Statystyki podają, że w samej tylko Europie przy produkcji urządzeń oraz budowach morskich farm wiatrowych pracę znalazło ponad 200 tys. osób, a przecież skala tego segmentu dopiero zaczyna rosnąć i z obecnych 25GW w roku 2050 ma zwiększyć się do ponad 400GW. W skład tych osób zalicza się w połowie ludzi biorących udział w pracach produkcyjnych urządzeń. Pozostała połowa to personel operacyjny i serwisowy. Zróżnicowane są w związku z tym ich kompetencje. Potrzebni są zarówno pracownicy fabryk produkujących stal, zakładów produkujących komponenty i urządzenia, załogi statków, serwisanci, inżynierowie, projektanci, firmy usługowe i wielu innych.

Jak silne są nasze polskie kompetencje w tej dziedzinie w kontekście personelu i jego doświadczenia?

Patrząc z punktu widzenia potrzeb stricte morskich, moje dotychczasowe obserwacje zebrane w trakcie pobytów w kraju i w czasie współpracy z instytucjami i podmiotami, szczególnie państwowymi, skłaniają mnie ku opinii, że przed sobą mamy jeszcze bardzo dużo nauki. Wręcz można powiedzieć, że w tej chwili te kompetencje są bardzo niewielkie. Wyraźnie brakuje w Polsce kadry, która miała wcześniejsze doświadczenie offshore, a jeśli jest inaczej to są to tylko pojedyncze przypadki osób, które pracowały za granica i postanowiły wrócić do kraju. Bardzo często stykam się z tym, że brakuje elementarnej wiedzy. Kwestie dodatkowo komplikuje fakt, że nie wszyscy siedzący po drugiej stronie stołu rozumieją ten aspekt i niekoniecznie chcą uważnie słuchać tego co my, osoby z doświadczeniem, chcemy przekazać. Często to niesienie pomocy i służenie wiedzą jest odbierane jako „wciskanie” na siłę swoich usług czy opinii. A przecież nie chodzi tu o to, żeby kreować jakąś nachalną sprzedaż, tylko raczej żeby uwiarygodnić swoje kompetencje i pomóc rozwiązać problem, albo nie dopuścić do jego powstania. Potrzebna wiec jest tu pokora, cierpliwość i szeroka edukacja. Z takim przekazem próbujemy dotrzeć do klientów.

Czy w takim razie da się wykształcić polskie kadry i takie umiejętności zbudować wiedząc, że nowe inwestycje rozpoczną się za chwilę?

Zbudowanie filarów dobrego zespołu projektowego musi rozpocząć się już dzisiaj, bo ten proces zajmuje nie dni czy tygodnie, ale całe lata. Często powtarzam na spotkaniach, że wiedzy zdobytej na morzu nie da się wyuczyć tylko z książek. Tak można zbudować tylko solidne fundamenty. Tu nie ma drogi na skróty, ale istnieje kilka możliwości, które ostatecznie przyniosą efekty.

Jak zatem powinna wyglądać metodyka kształcenia, której efekt byłby widoczny w stosunkowo krótkim czasie?

Przede wszystkim należy zrozumieć ogromną kompleksowość projektów realizowanych na morzu. Z punktu widzenia inwestora, zbudowanie w krótkim czasie dużego i dobrego zespołu, który byłby w stanie samodzielnie, podkreślam samodzielnie, prowadzić projekty, jest niemożliwe. To jest baza, która jest tworzona latami i doświadczenie zbierane globalnie. Drugą kwestią poza wiedzą jest skład osobowy. Nie da się postawić farmy wiatrowej małym zespołem. Moje rekomendacje to realizacja planu minimum, w którym zespół projektowy tworzy bazę wiedzy albo wie, skąd tę wiedzę pozyskać. W związku z tym wydaje się, że najlepszą drogą na początku jest formowanie relacji partnerskich z innymi podmiotami, które mają większe doświadczenie i zasoby ludzkie lub wspieranie się zespołem dobrych konsultantów, którzy pomogą przeprowadzić klienta przez cały projekt. To są modele dobrze znane i wypracowane na rynku „oil&gas”, na którym powszechne są inwestycje realizowane przez podmioty tylko i wyłącznie finansowe, np. fundusze inwestycyjne, które nie mają swojej specjalistycznej kadry.

Czy oznacza to, że skoro nie zdążymy, bo czasu jest niewiele, to nie warto inwestować w edukację?

Absolutnie nie. Zawsze uważałem i uważam, że równolegle należy kształcić swój personel i najlepiej zacząć od razu. Jeśli mamy myśleć nie tylko o zbudowaniu, ale też o eksploatacji morskich farm, musimy kształcić swoje kadry. Na swoim przykładzie mogę powiedzieć, że gdyby nie edukacja, nie byłbym tu, gdzie teraz jestem. Jest kilka dróg, które można realizować równolegle.

Proszę podać jakieś przykłady.

Po pierwsze, wszelkiego rodzaju kursy i szkolenia oferowane przez osoby i instytucje z branży, choćby takie, jak nasze ACC, które może dopasować program dla indywidualnych potrzeb klienta. Po drugie, korzystanie z usług wcześniej wspomnianych konsultantów i czerpanie z ich wiedzy. Tu niestety stykam się często z przeświadczeniem w Polsce, że konsultant to kosztowny wydatek. Odpowiadam wówczas, że dobry i doświadczony konsultant może na dużych projektach kapitałowych zaoszczędzić klientom kilkadziesiąt milionów dolarów i pomóc zrealizować projekt w terminie. Natomiast wydatki poniesione na niego są ułamkiem procenta całego CAPEX-u. Po trzecie, budowanie wiedzy poprzez prace na morzu i w zakładach produkcyjnych. To jest według mnie najlepsza droga, gdzie pracownik bierze udział, stojąc obok procesu, który dzieje się na jego oczach. To można zacząć realizować korzystając z projektów partnerów, które są w toku, a więc od zaraz. Znane są mi też przypadki, gdzie następuje wymiana kadr między firmami współpracującymi w ramach tego samego projektu. Natomiast w fazie konstrukcyjnej bezwzględnie wyznaczone osoby z biura powinny zostać oddelegowane na statki, żeby poczuć atmosferę pracy i korzystać z wiedzy. Po czwarte, szukałbym wsparcia osób, które pracują za granicą i chcą wrócić do Polski. Sam spędziłem 26 lat pracując na całym świecie, przecierając często jako pierwszy Polak ścieżki tym, którzy przychodzili po mnie i wiem, że stopniowo w sektorze offshorowym pojawiało się coraz więcej Polaków. Dzisiaj jest to na pewno już bardzo duża grupa, rozproszona po różnych światowych projektach, najczęściej w segmencie „oil&gas”.

Jak ich przekonać do powrotu?

To rzeczywiście może być wyzwanie. Historycznie praca na tzw. „offshorze” wiązała się z dwoma dominującymi elementami, które powodowały, że było zdecydowanie więcej chętnych niż miejsc. Po pierwsze, krótkie kontrakty na morzu i wystarczająco długie pobyty w domu, a po drugie, solidne wynagrodzenia, często płacone również w czasie pobytu w domu. To są dwa najbardziej istotne czynniki, które muszą zrozumieć polscy pracodawcy, a w szczególności ten ostatni element. Ogromna cześć wydatków po stronie OPEX-u to pensje. Offshore dawno ustanowił swoje stawki, które są niejako rekompensatą strat związanych z modelem tej pracy i są wpisane genetycznie w światowe standardy. Klienci w Polsce będą musieli się z tym oswoić oraz zrozumieć, że nie da się czegoś na offshorze zrobić tanio i dobrze. Trzeba się pogodzić z faktem, że Polak pracujący na offshorze za granicą nie jest już tanią siłą roboczą, zarabia tyle samo, co jego odpowiednik w Ameryce czy Europie Zachodniej. Wraz z wejściem Polski do Unii Europejskiej stawki na morzu zaczęły się wyrównywać, a Polacy zaczęli obejmować coraz wyższe stanowiska. Naszą siłą zawsze była wiedza wyniesiona ze szkoły, a wraz z nabytym doświadczeniem, zaczęto nas doceniać.

Offshore może być też sposobem na zagospodarowanie kapitału ludzkiego zwalnianego wskutek automatyzacji. Czy osoby te są w stanie zaspokoić potrzeby firm z tej branży i czy polski rynek pracy jest w stanie zapewnić ich odpowiednie przekwalifikowanie?

Wspominałem o tym wcześniej, jeszcze raz powtórzę, że nie ma tu drogi na skróty, przynajmniej w kontekście osób pracujących na morzu. Wobec nich wymagania są dość jasno zdefiniowane. Ale to nie zamyka nikomu drogi do udziału w tym przedsięwzięciu. Jestem otwarty na tych, którzy próbują, są zdeterminowani i gotowi do ciężkiej pracy. Ja też 20 lat temu dostałem swoją szansą i ją wykorzystałem, udowadniając innym i sobie, że wszystko jest możliwe przy dużej dozie zdolności do poświeceń. Nie uważam też, żeby automatyzacja w jakimś krótkim czasie wypierała człowieka, a już na pewno nie w obszarze prac na morzu. Robot jest tylko narzędziem i służy pomocą, ale człowieka nie zastąpi, a sam wymaga obsługi i serwisowania. Prace budowalne na morzu to nie fabryka samochodów ani nie taśma produkcyjna. Patrząc przez pryzmat grup zawodowych, przy pracach produkcyjnych na lądzie, największe zapotrzebowanie będzie rosło w sektorze prac stalowych, stoczniowych, dostarczających komponenty fundamentów, turbin i wież – jeśli zostanie wdrożony program budowy floty statków. Z punktu widzenia prac serwisowych pojawi się zapotrzebowanie na wszelkiego rodzaju firmy elektryczne, które będą montowały części prądowe i okablowanie. Dla tego wszystkiego trzeba będzie stworzyć całe zaplecze logistyczne w obszarze składowania, transportu, ale też przeglądów, inspekcji i konserwacji urządzeń. Dużą rolę, chcąc nie chcąc muszą odegrać tu polskie porty, które nie tylko zmagazynują komponenty, ale też obsłużą statki do nich wpływające. Zakończenie budowy otworzy możliwości serwisowe i utrzymania ruchu wiatraków.

Czy jeśli nie będzie wystarczającego wsparcia w aspekcie szeroko pojętej kadry, to nie uda się wykorzystać efektu lokalnego wsparcia i udziału polskich firm w rozwoju morskich farm wiatrowych?

Tu musimy rozdzielić dwie kwestie. Polacy za granicą i polskie firmy w Polsce. Ten pierwszy element opisałem przed chwilą. Jeśli chodzi natomiast o polskie firmy, to uważam, że tu mamy bardzo duże pole do popisu, a w pewnych obszarach również bardzo duże kompetencje.

Jak zatem zaangażować nasze lokalne podmioty do udziału w tych projektach?

Przede wszystkim, jeszcze raz podkreślę, że budowa morskich farm, to multikompleksowe i bardzo złożone projekty, w których przewijają się bardzo różne kompetencje. W bardzo dużym przybliżeniu powiem tylko, że od fazy uzyskania pozwoleń budowlanych, analiz środowiskowych, wstępnych prac inżynieryjnych, prac pomiarowych i badawczych, operacji bardzo dużej i zróżnicowanej floty statków, poprzez prace konstrukcyjne, układania kabli, instalacje turbin, aż do rozruchu i testu urządzeń i oddania ich do eksploatacji. To otwiera polskim firmom możliwości działania na wielu różnych płaszczyznach.

Pomówmy o wiec o tych żelaznych kompetencjach, które na naszym krajowym podwórku mamy.

Z własnego doświadczenia wiem, że mamy w kraju dużo firm stalowych, elektrycznych i automatyki, które od lat zaopatrują rynki offshore i po recesji, która trwa na rynkach ropy i gazu, będą szukały zamówień w segmencie farm wiatrowych. Jestem nawet przekonany, że już zaopatrują one i produkują komponenty, podzespoły i rożnego typu elementy stalowe dla wytwórców turbin. Do tego dojdą stacje transformatorowe, które trzeba będzie posadowić na morzu. To są duże konstrukcje, które wymagają zarówno projektu i budowy samej konstrukcji nośnej, tzw. „jacketu” oraz nadbudowy (top side), w której będzie cała aparatura prądowa. Podobnie wygląda to w przypadku producentów kabli. Rodzimy producent po przejęciu brytyjskiej firmy jest na światowym rynku jednym z głównych graczy.

Czy to wszystko, gdzie możemy pokazać polską siłę?

Zdecydowanie nie. Spójrzmy teraz na to, co będzie się dziać na morzu. Tu moim zdaniem mamy bardzo dużo do zrobienia. Tam będzie się odbywać nie tylko duża liczba prac konstrukcyjnych, ale także związany z nią cały łańcuch logistyki. Ale zanim to się stanie, to po pierwsze należy zrealizować badania dna morza. Jak wiemy Bałtyk jest obszarem, na którym należy się spodziewać pozostałości po II wojnie światowej, czyli wszelkiego rodzaju niewybuchów, wraków statków oraz broni chemicznej. Drugą kwestią będą szeroko prowadzone badania geofizyczne i geotechniczne. To jest potencjał dla polskich firm, które już w Polsce mamy. Od strony operacyjnej natomiast, realizacja budowy pojedynczej farmy będzie wymagała użycia kilku rodzajów statków o różnym przeznaczeniu. Jeśli pomnożymy to przez liczbę koncesji, które docelowo w polskiej strefie Morza Bałtyckiego mają generować ponad 10GW, co w przybliżeniu wiąże się z instalacja 1000 turbin w okresie 10 kolejnych lat, to należałoby moim zdaniem, po pierwsze zrealizować program ich budowy w Polsce, a po drugie zapewnić im zarzadzanie operacyjne przez podmiot polski.

Ale czy w Polsce jest wystarczające doświadczenie, żeby to się udało?

Historycznie rzecz biorąc, Polska miała swego czasu jedną z największych flot statków handlowych, myślę tu o Polskich Liniach Oceanicznych (PLO), w których sam jeszcze, jako student odbywałem praktyki czy Polskiej Żegludze Morskiej (PŻM). Doświadczenie przemawia za nami. Mamy też w kraju przynajmniej dwie stocznie, które realizowały już bardzo duże projekty, również w kategorii specjalistycznych statków do budowy farm wiatrowych, które mają referencje w tej dziedzinie. Jest też polska firma serwisowa, która obsługuje flotę statków offshorowych. Połączeniem tych doświadczeń byłoby nie tylko zagospodarowanie naszych stoczni, ale również oddanie nowoczesnej floty statków w ręce polskiego operatora. Myślę, że wszyscy by na tym zyskali. Ale należy działać relatywnie szybko, bo uruchomienie programu, znalezienie finansowania, budowa i wdrożenie operacyjne zajmie kilka lat.

A czego według Pana nie da się zrobić?

Wydaje mi się, że będzie bardzo ciężko przekonać producentów turbin do tego, żeby uruchomili kompleksową produkcję w Polsce. To są ich wewnętrzne decyzje i wiedząc o tym, że nie tylko Polska rozwija nowe projekty farm, wydaje mi się to niemożliwe. Możemy mieć również trudności, żeby w Polsce wykonać te największe elementy stalowe jak fundamenty, których średnice pod nowe turbiny będą miały około 10 metrów. Być może po dokapitalizowaniu i rozbudowie parku maszynowego, takie firmy jak Stocznia Gdańska, będą mogły te komponenty budować. Natomiast ja uważam, że należy się skupić na tym, co naprawdę można zrobić, na tym, gdzie mamy swoje żelazne kompetencje i doświadczenie oraz zacząć jak najszybciej działać.

Można zatem stwierdzić, że rosnący w Polsce rynek budowy morskich farm wiatrowych stwarza ogromną szansę gospodarczą i przez wiele lat może stać się źródłem dochodów, zarówno dla państwa jak i jego obywateli?

Patrząc na prognozy rynkowe i planowane 10,9GW oddanej mocy w polskiej strefie oraz na potencjał całego Morza Bałtyckiego, szacowany na ponad 90GW oraz na docelowy rozwój rynków Litwy, Łotwy i Estonii, trudno w obliczu zagrożeń spowodowanych COVID-em o lepszy scenariusz, biorąc pod uwagę trudną dziś sytuację ekonomiczną na świecie. Nie wyobrażam sobie, żeby Polska tej okazji nie wykorzystała. Należy połączyć siły, spojrzeć na to wizjonersko i wykorzystać te możliwości, które się pojawią. Proszę pamiętać, że na budowie farm się nie kończy. To jest pierwsza faza projektu, po której rozpoczną się działania operacyjne, które będą trwały przez następne 20-30 lat, aż do fazy demontażu urządzeń po zakończeniu cyklu życia takiej farmy. Mając te wszystkie atuty w rękach, o których wspominałem, nie możemy takiej szansy zaprzepaścić.

Przy tak dużej skali projektów, rośnie zainteresowanie firm zagranicznych polskim rynkiem. Jak możemy spowodować, żeby jak największa cześć tego tortu została w Polsce?

To zrozumiałe, że po wejściu w życie tzw. ustawy offshorowej, podpisanej przez Prezydenta i spodziewanej drugiej rundzie składania wniosków o pozwolenie na wznoszenie sztucznych wysp, Polska zaczęła przykuwać coraz większą uwagę. Mamy w ostatnim czasie taki globalny trend, wspierany przez Unię Europejską jak i rządy poszczególnych państw, co powoduje ogólną mobilizacją inwestorów i podwykonawców. Z tym zbiegła się też w pewnym sensie recesja w branży „oil&gas” i zawieszenie dużej liczby projektów, co zarówno powoduje coraz większe inwestycje koncernów paliwowych w odnawialne źródła energii, ale także zwiększone zainteresowanie operujących na morzu firm serwisowych. Żeby zrealizować nasze, krajowe projekty musimy działać ponad podziałami i o ile sektor prywatny, który już, i tak w jakimś stopniu tworzy na potrzeby farm wiatrowych, choćby lądowych o tyle właściciele koncesji oraz firmy państwowe, powinny działać tu wspólnie. Przede wszystkim należy podejmować zdecydowane kroki w kierunku rozwoju sektora serwisowego na morzu, bo tu będą największe wydatki projektowe. Jeśli mamy ożywić polski przemysł stoczniowy to właśnie teraz jest ogromna szansa. Do wykonania jednej farmy wiatrowej potrzebny będzie nie jeden statek, ale cała flota różnych jednostek konstrukcyjnych, logistycznych czy serwisowych. Polska bandera powinna mieć zdecydowane preferencje. W tym konkretnym przypadku będziemy również w stanie konkurować ceną z flotą zagraniczną, która do swoich kosztów będzie musiała doliczyć koszt mobilizacji i demobilizacji danego statku, co znacznie obniży ich konkurencyjność. Podobnie rzecz wygląda w kwestii logistyki. Polskie porty będą bezpośrednim beneficjentem z racji ich bliskiej lokalizacji w stosunku do powstających farm. Natomiast wiele z nich wymaga dokapitalizowania i rozbudowy infrastrukturalnej.

Czy możliwa jest ekspansja polskich firm obsługujących segment offshore na rynki zagraniczne? Jeśli tak, to jakimi przewagami dysponujemy, a czego nam brakuje?

Jestem realistą. Na razie nie zbudowaliśmy jeszcze ani jednego wiatraka na morzu. Zanim zaczniemy myśleć o ekspansji zróbmy to, co możemy i powinniśmy zrobić w Polsce. Zrozummy proces, nauczmy się kwestii zarzadzania projektem, zarzadzania ryzykiem, logistyki, kolejności zdarzeń, części operacyjnej, obsługi urządzeń itd. Zdobędziemy doświadczenie, wykształcimy kadry, pozyskamy narzędzia i konieczne certyfikaty oraz istotne z punktu widzenia wejścia na nowy rynek referencje. Zapewne naszą przewagą jest wciąż niższy koszt pracy, dobre fundamenty edukacyjne, chęci do pracy, radzenie sobie w trudnych sytuacjach, rozwiazywanie problemów. Brakuje oczywiście doświadczenia, ale też narzędzi, sprzętu czy konkretnych produktów. Natomiast wracając do tego realizmu, popatrzmy też na to czy ta ekspansja będzie w ogóle możliwa. Najpierw rynek musi wygenerować zapotrzebowanie, a potem można szykować się w podróż za granice. Jako firma ACC analizowaliśmy kiedyś możliwości wejścia dużego polskiego podmiotu na rynek zagraniczny w pewnym segmencie rynku offshorowego i pomimo tego, że ten rynek dysponował bardzo dużym potencjałem, firma, która była nim mocno zainteresowana nie miała właściwych narzędzi ani kompetencji, żeby nie tyle na niego wejść, ale żeby realizować na nim duże zlecenia. Podobnie według mnie wygląda sytuacja w segmencie offshore wind. Te polskie firmy, które mogą zaznaczyć na nim swój ślad, zazwyczaj już produkują elementy i komponenty, które są częścią większego urządzenia, np. turbiny, instalowanej gdzieś na świecie. Nie będzie problemem zaangażowanie polskiego sektora stalowo-montażowego, bo on niesie za sobą ten potencjał, relatywnie konkurencyjny w stosunku do innych firm europejskich, ceny wraz z dobrą jakością. Jeśli koniunktura rynków zagranicznych będzie duża, to prędzej czy później, cześć zamówień zostanie przeniesiona do firm w Polsce. Ale żeby to się stało, inne kraje europejskie muszą się nasycić i dopiero nadmiar zamówień na tamtych rynkach otworzy naszym podmiotom drogę do ekspansji. Tu nie zdarzy się żaden cud, każdy kraj będzie bronił swojej ekonomii, a to zagranica dysponuje lepszym zapleczem sprzętowym i produkcyjnym.

W jaki sposób Zielony Ład wpłynie na funkcjonowanie poszukiwań paliw kopalnych i lokalizację platform wiertniczych offshore? Czy strategia ta oznacza regres w tej sferze działalności, czy może przeciwnie, nie wpłynie na funkcjonowanie branży?

Tu działa prawo popytu i podaży. Tak długo i w takim tempie, jak będzie się rozwijała globalna ekonomia, tak długo, moim zdaniem, konwencjonalne węglowodorowe źródła energii, czyli ropa i gaz będą rozwijać się bez względu na to, jak dużo energii będzie produkowanej ze źródeł odnawialnych. Zmieniać się będzie tylko dynamika tego rozwoju. Rynek ropy i gazu jest od lat rynkiem cyklicznym. W ostatnich latach ten cykl charakteryzuje się nie tyle dużą zmiennością, co gwałtownością samych zmian. Począwszy od kryzysu finansowego w roku 2009, gdzie ceny ropy spadły bardzo gwałtownie, potem mieliśmy kilka lat odbudowy tego rynku, aż do roku 2014, gdzie nastąpiło kolejne załamanie, głównie związane z nadmiarem zapasów ropy, wynikającym z rozwoju rynku „shale gas” w USA i w momencie, gdy trend wzrostowy zaczął budzić nadzieje na kolejne zdrowe finansowo inwestycje, nadszedł COVID, który wbił przysłowiowy gwóźdź do trumny. Dopóki COVID zbiera żniwo, mamy fazę niepewności. Z jednej strony nastąpiło zwolnienie tych największych gospodarek światowych, czyli spadek popytu, a z drugiej strony silna kampania promująca energię zieloną. Natomiast z czysto pragmatycznych argumentów – rynek energii konwencjonalnej nie może zostać wygaszony. Przemawia za tym wiele czynników. Przede wszystkim zaplecze energetyczne wielu krajów na świecie, a szczególnie tych, gdzie te kopaliny są obecne jest zbudowane w oparciu o rynek ropy i gazu. Mówiąc wprost, produkcja prądu wymaga paliwa. Drugim i największym segmentem jest transport kołowy. Rynek samochodów elektrycznych tylko w niewielkim stopniu powoduje wyłom w murze. Do tego dochodzi cała produkcja przemysłowa, która wymaga zaplecza w postaci węglowodorów. Statystycznie patrząc, zapotrzebowanie na ropę cały czas rośnie, ale w mniejszym tempie niż to miało miejsce w latach ubiegłych. Ale do tego dochodzi również cały czas zapotrzebowanie na gaz, który jest paliwem relatywnie czystym i którego najwięcej wykorzystuje się do produkcji energii. Było to dość wyraźnie widoczne w trakcie ostatniej fali nagłych mrozów w Teksasie, kiedy w szycie zapotrzebowania mocy ani panele solarne, ani energia pochodząca z wiatru nie były w stanie wygenerować prądu i praktycznie cały zapas rezerw pochodził z gazu naturalnego. Trudno wiec mówić tu o wyparciu tradycyjnych źródeł czy nawet ich szybkim zastąpieniu. Nie ma też na razie żadnych przesłanek, żeby ktokolwiek więcej niż kraje zaawansowane gospodarczo w Europie oraz Japonia i Stany Zjednoczone, zdecydowały się na inwestycje w segment morskich farm wiatrowych. A jeśli to się kiedykolwiek stanie – na pewno będzie to w pierwszej kolejności na ladzie, a nie na morzu.

Pomówmy o energetyce wiatrowej offshore na Morzu Bałtyckim. Jakie są możliwości lokalizacji farm, ich efektywność, a także jak wpisują się te działania w kreowanie miksu energetycznego dla Polski?

Wiatr w przeciwieństwie do innych, szczególnie tych konwencjonalnych źródeł energii jest dostępny bez ograniczeń i wszędzie. Nasz Bałtyk jest świetnym lokalizacyjnie miejscem z ogromnymi perspektywami. Przede wszystkim jest morzem płytkim, pozwalającym na dużej jego przestrzeni lokalizować farmy wiatrowe korzystające z tradycyjnych fundamentów, w przeciwieństwie do innych akwenów, które muszą się opierać wyłącznie na technologiach konstrukcji pływających, co znacznie zwiększa koszty inwestycji i stawia wyzwania związane z bezpieczeństwem konstrukcji. Do tego dochodzi fakt, że Bałtyk jest morzem stosunkowo mało zasolonym, a to w warunkach konstrukcji offshorowych, przekłada się na dłuższy cykl życia z punktu widzenie korozji elementów stalowych. Nasza, czyli południowa cześć Bałtyku, również nie zamarza, co jest istotne dla utrzymania serwisów i dotarcia do wiatraków. Mniejsze są też pływy i mniejsza wysokość fali. Sprzyja to pracom konstrukcyjnym. Statystyki podają, że potencjał energetyczny Morza Bałtyckiego szacowany jest na ponad 90GW, z czego aktualnie wykorzystane jest niecałe 3GW. Nasze plany inwestycyjne po polskiej stronie przewidują 10,9GW energii pochodzącej z wiatru, ale ten potencjał wzdłuż całego wybrzeża jest szacowany na prawie 30GW. Musimy jednak pamiętać, że te urządzenia mają też swoje wady. Poza tym, że produkują energię, muszą być serwisowane i naprawiane, a po 20-30 latach zakończą swój cykl życia i będą musiały być zdemontowane. Całym osobnym rozdziałem jest ich wpływ na degradację i zagrożenie środowiska naturalnego.

Na koniec odnieśmy się do kwestii: inwestycje offshore a polskie i europejskie prawo. Które przepisy sprzyjają tej formie działalności, a które stanowią barierę? Co powinno zmienić się w polskim prawie, by stworzyć optymalne warunki dla inwestycji offshore, tak w kontekście energii wiatrowej jak i platform wydobywczych?

Jeśli patrzymy na polski offshore pod kątem zasobów konwencjonalnych, czyli ropy i gazu, to należy być realistą, bo te zasoby są bardzo małe. Na polskim morzu mamy w tej chwili dwie platformy wiertnicze oraz trzy produkcyjne i nie należą one do najnowszych technologicznie. Rozwój tego sektora jest ograniczony tak, jak ograniczone są polskie zasoby surowcowe na Bałtyku. Stąd wyjście polskich spółek energetycznych na rynek zagraniczny, zlokalizowany na Morzu Północnym. Jeśli chodzi o rynek morskich farm wiatrowych to tu się wszyscy, cały czas uczą. Najbardziej rozwinięte rynki, czyli Wielka Brytania i Niemcy testują różne rozwiązania, które kopiują inne kraje. Tempo rozwoju tego rynku też nie idzie w parze z zapowiedziami, bo jak spojrzymy historycznie, prognozy mówiły o ponad 40GW energii wiatrowej w Europie w roku 2020, a dzisiaj na rynku szacuje się, że jest jej około 23GW. Natomiast dla inwestora najważniejsze jest bezpieczeństwo inwestycji i zwrot kapitału wraz z zyskiem. Proszę pamiętać, że to są przedsięwzięcia o ogromnej skali, które finansuje inwestor. Bardzo istotna jest wiec ustalona przez rząd cena energii, od której będą naliczane kwoty wsparcia. Jak wiemy, pierwszy system w roku 2023 będzie oparty na kontraktach różnicowych, przyznawanych w drodze decyzji administracyjnej, ale już następne inwestycje będą rozliczane w formule konkurencyjnej, poprzez system aukcyjny, w której wygrywa ten, kto złoży najniższa cenowo ofertę. Kontrakty różnicowe to jest model sprawdzony w Wielkiej Brytanii i z sukcesem wdrożony.

Maciej Olczak, urodził się w Łodzi, w 1972 roku. W 1996 roku ukończył Wyższa Szkołę Morską w Gdyni na kierunku automatyka, a w roku 2013 program menadżerski na Harvard Business School w Bostonie. Członek i wykładowca Stowarzyszenia Inżynierów Ropy i Gazu (SPE). Doradca zarządów spółek zagranicznych i funduszy inwestycyjnych. Uczestnik seminariów i szkoleń. Założyciel firmy Asia Connecting Center (ACC) w Singapurze, prowadzącej od roku 2008 projekty kapitałowe w obszarze ropy i gazu oraz operacji na morzu. Od 2017 roku właściciel firmy ENMARO w Polsce, rozwijającej m.in projekty Morskich Farm Wiatrowych. Prywatnie inwestor, wspierający różnego rodzaju inicjatywy oraz zdolną sportowo młodzież. Żonaty. Dwójka dzieci.

« 1 »

reklama

reklama

reklama