Źródłem wszelkiego zła w Kościele jest zdrada Chrystusa – mówi o. Józef Augustyn SJ, odnosząc się do ujawnionego przed kilkoma dniami skandalu w Białymstoku z udziałem kapłana pełniącego ważne funkcje kościelne
KAI: Opinię publiczną zbulwersował w ostatnich dniach skandal z udziałem kapłana, rzecznika białostockiej kurii. Jak Ojciec skomentowałby tę sytuację?
O. Józef Augustyn SJ: Aby obraz sytuacji był jaśniejszy dodajmy inne funkcje pełnione przez księdza Andrzeja: dyrektora biura prasowego archidiecezji, archidiecezjalnego Inspektora Ochrony Danych Osobowych, wykładowcy WSD, kapelana klubu Sportowego Jagiellonia, wydawcy katolickiego magazynu „Pod Twoją obronę” w TVP3, współpracownika programu „Ziarno” TVP. Kontrast pomiędzy kościelną karierą i skandalem jest tu istotny.
Czuję się sytuacją upokorzony, poniżony. Nie możemy udawać, że nic się nie stało. Mam świadomość, że skandal zranił i długo będzie ranił wiernych, szczególnie młodych. „Kościół hierarchiczny, Matka nasza” (św. Ignacy Loyola), Mistyczne Ciało Chrystusa nie zasługuje na takie traktowanie. Odpowiednie autorytety winny zabrać głos: publicznie, pokornie przeprosić Boga i ludzi. Mówimy o Kościele głośno i podniośle, gdy tryumfujemy, równie głośno i podniośle winniśmy biadać i zawodzić, gdy upadamy i jesteśmy poniżeni.
Dając rekolekcje spotykam bardzo wielu szlachetnych i ofiarnych kapłanów i kleryków, i to podtrzymuje moją nadzieję. Skandale z udziałem księży u jednych budzą gniew i frustracje, ale u innych przeciwnie - wzniecają Boży zapał i wolę walki, by nie tylko słowami, ale nade wszystko ofiarnym życiem i posługą dać odpór skandalicznym zachowaniom duchownych, którzy za nic mają podjęte zobowiązania moralne. Moje refleksje nie odnoszą się do ks. Andrzeja, którego mi szczerze żal, ale do fenomenu skandali kościelnych, które się powtarzają.
KAI: Media coraz częściej donoszą o skandalicznych a niekiedy wręcz kryminalnych zachowaniach seksualnych osób duchownych. Powstaje pytanie: czy są one po prostu coraz częściej ujawniane, czy też może przybywa duchownych, którzy przejawiają tego rodzaju skłonności?
Na pewno media częściej niż w przeszłości ujawniają tego typu zachowania, ponieważ osoby molestowane czy wykorzystywane przez księży mają dzisiaj więcej determinacji i odwagi bronić się przez napastliwością seksualną duchownych. Zakomunikowanie takiej sytuacji mediom – to aktualnie jeden z najprostszych i najbardziej skutecznych sposobów samoobrony. Po publicznym zdemaskowaniu duchownego nacisk społeczny na środowisko kościelne jest tak silny, że skandalista zostaje zawieszony i odwołany w trybie natychmiastowym. Tak też było i w tym przypadku. Rodzi się jednak istotne pytanie, dlaczego ofiary molestowania przez księży nie szukają obrony i sprawiedliwości najpierw u przełożonych? To istotne pytanie, nie chcę go tutaj teraz rozwijać.
Z drugiej strony rzeczywiście można zadawać pytania, czy nie przybywa duchownych, których zachowania seksualne przybierają niekiedy wręcz patologiczny charakter. Oczywiście – nie jest to problem powszechny wśród duchownych. Ale każda taka pojedyncza sytuacja rzuca bardzo długi cień na całe środowisko. I nikt nie uwierzy, jeżeli powiemy, że to jest czysty przypadek. Postrzegają nas przez pryzmat skandalicznych zachowań jednostek.
Jestem głęboko przekonany, że w tego rodzaju skandalach nie chodzi najpierw o problemy natury seksualnej, ale o jakieś rozbicie osobowości, destrukcję zasadniczych postaw ludzkich, duchowych i moralnych, o rozrośnięte własne „ego”, które sprawia, że osoby tego pokroju nie liczą się z nikim. Proboszcz mojego dzieciństwa ks. Jan Ślęzak, niezwykły kapłan, pisał w swoim rekolekcyjnym notatniku: „Człowiek pyszny […] wszystko sobie przypisuje, a to przecież świętokradztwo. Kapłan taki posunie się do największych grzechów. […] Gotów odstąpić od wiary świętej, byleby swojemu «ja» dogodzić”. To pycha zaślepia najpierw, a potem zmysłowość. Oto trafna diagnoza sprzed ponad 80 lat.
Moje zdumienie budzi fakt, że ludzie tego pokroju bywają niekiedy bardzo pewni siebie; nie kryją się ze swoimi niemoralnymi zachowaniami, poglądami. Nie zdają sobie sprawy, jak łatwo ich namierzyć, skompromitować. Nie są świadomi (a może nie chcą być świadomi) jak bardzo krzywdzą siebie, rodzinę, współbraci, Kościół. Ktoś ich w końcu demaskuje. A można ich nieraz zdemaskować kilku kliknięciami klawiatury. Działają jakby żyli w jakimś amoku, jakby chronił ich jakiś niewidzialny szklany klosz. Już ojcowie pustyni mówili, że gdy mnich spuści z łańcucha demona pychy i nieczystości, ten z pewnością doprowadzi go do upadku. Zdumiewają mnie także zachowania niektórych księży: są osobami publicznymi, aktywnymi w mediach społecznościowych, a jednocześnie „anonimowo” nawiązują dwuznaczne kontakty internetowe, przesyłają znajomym treści, które ich całkowicie kompromitują.
KAI: Jakie mechanizmy w Kościele nie zadziałały powodując, że taka osoba może funkcjonować jako kapłan – duszpasterz, spowiednik?
- Przyznam, że jestem niemile zaskoczony opisem całej patologii i nie chciałbym – przynajmniej w tym momencie - dawać bezpośredniej odpowiedzi na to szczegółowe pytanie, złożone i bardzo trudne. Zostawmy je na inną okazję. Więcej, i mnie narzucają pytania, które chętnie zadałbym komuś zorientowanemu w funkcjonowaniu instytucji kościelnych, zarówno tych centralnych jak i tych lokalnych.
Jakie są „mechanizmy promocji” i „ścieżki kariery” w diecezjach, zakonach i innych środowiskach kościelnych, że tego typu osobowości – prowadzące podwójne życie - dochodzą tak wysoko w krótkim czasie?
Kto i w jaki sposób weryfikuje wiarygodność osób, którym zostają powierzone ważne stanowiska w kuriach i urzędach, które zostają posłane na parafię do pracy z dziećmi i młodzieżą? Jak tego typu osobowości spełniają swoje obowiązki kapłańskie, na przykład jako spowiednicy?
Jak to możliwe, że w seminariach pracują niekiedy jako wychowawcy czy profesorowie księża, skompromitowani w oczach kleryków, którym oni nie ufają i których nie szanują? Alumni, ludzie młodzi, swoją „zbiorową intuicją” potrafią prześwietlić osoby nieprzejrzyste, przeczuć ich dwuznaczne postawy i zachowania.
Czy to możliwe, by patologia widoczna w publikowanych postach nie były widoczna dla środowiska, w którym zainteresowany funkcjonował przez całe lata? To nie jest zwyczajny skandal, ale skandaliczny przejaw patologii. Trudno mi było uwierzyć w to, co czytałem. Nie wolno nam niczego ukrywać, zamiatać pod dywan. Bardzo uderzyły mnie kiedyś słowa papieża Leona XIII: „Historyk Kościoła będzie mógł odnaleźć Boskie jego korzenie tylko wtedy, jeżeli kierowany uczciwością nie będzie dążył do ukrycia wszystkich (…) win, których jego synowie, a tym samym i słudzy, przyczynili Kościołowi, oblubienicy Chrystusa” (Leon XIII).
KAI: Jaka jest odpowiedzialność diecezji i kapłańskiego otoczenia księdza, który stał się bohaterem skandalu?
Odpowiedzialność moralna – bo o niej mówimy - ma charakter głęboko osobisty. Chrześcijaństwo nie uznaje odpowiedzialności zbiorowej.
„Jaka jest moja osobista odpowiedzialność moralna?” – takie pytanie ma sens. Można sobie na nie odpowiedzieć w szczerym rachunku sumienia i w spowiedzi świętej. I nie dotyczy to jednej diecezji, w której miał miejsce ostatnio nagłośniony skandal. Rachunek sumienia z życia i posługi może zrobić sobie każdy z nas – przy okazji tego i każdego innego skandalu.
Publicznie natomiast możemy zadawać sobie inne pytania: jaki klimat duchowy i moralny panuje w naszym środowisku kapłańskim, na naszych plebaniach, w kuriach, domach zakonnych; jak funkcjonuje pomiędzy nami correctio fraterna; jaka jest troska o rozwój duchowy i moralny księży w diecezji, w zakonie; co robimy, by potwierdzać życiem to, co głosimy słowem; z jakim szacunkiem odnosimy się do siebie nawzajem i do ludzi.
KAI: Jakie wnioski powinniśmy – Kościół instytucjonalny, zwykli świeccy - wyciągnąć z tej sytuacji?
Jeden oczywisty wniosek. W życiu i powołaniu chrześcijańskim (niezależnie od stanu duchownego, zakonnego czy świeckiego) nie jest ważne, jakie pełnimy funkcje, czym zarządzamy, co budujemy, tworzymy, głosimy, organizujemy, publikujemy itd., ale jedynie i wyłącznie to, jak odpowiadamy na żądanie Boga: „Powiedziano ci, człowiecze, co jest dobre. I czegoż żąda Pan od ciebie, jeśli nie pełnienia sprawiedliwości, umiłowania życzliwości i pokornego obcowania z Bogiem twoim?” (Mi 6, 8).
Liczy się także to, jaki jest nasz szacunek i życzliwość wobec bliźnich, jaka jest czystość serca, prawość myślenia, skrucha przed Panem. „Pycha jest matką wszystkich grzechów. Bądźmy w oczach ludzi biedni i mali” – pisała kiedyś w jednym z listów moja matka. Skandale duchownych objawiają najpierw pychę. Lekarstwem na nią może być jedynie skrucha serca, pokorne uznanie, że sami z siebie jesteśmy zawsze mali i biedni. To miłość Boga nas podnosi, wywyższa i otacza chwałą. Jedynie ona może nas uratować.
Niech mi będzie wolno na zakończenie przytoczyć fragment dziewiątej stacji Drogi Krzyżowej kard. Ratzingera odprawianej w Koloseum w 2005 roku: „Czy nie powinniśmy myśleć także o tym, ile Chrystus musiał wycierpieć w swoim Kościele? Ileż razy nadużywa się sakramentu Jego obecności, w jaką pustkę i złość serca tak często on wchodzi! Ileż razy sprawujemy go tylko my sami, nie biorąc Go nawet pod uwagę! Ileż razy Jego słowo jest przekręcane i nadużywane! Jakże mało wiary jest w tylu teoriach, ileż pustosłowia! Ile brudu jest w Kościele i to właśnie wśród tych, którzy poprzez kapłaństwo powinni należeć całkowicie do Niego! Ileż pychy i samouwielbienia! Jakże mało cenimy sakrament pojednania, w którym On oczekuje, by nas podnieść z naszych upadków! To wszystko jest obecne w Jego męce”.
Oto jedyny ratunek na naszą niewierność, na skandaliczne zachowania i przejawy patologii: duchowej, moralnej, kapłańskiej, rodzinnej i każdej innej. Źródłem wszelkiego zła w Kościele jest zdrada Chrystusa.