„Tam dawałam z siebie 100%, byłam uśmiechnięta, radosna, pomocna. Więc dlaczego tutaj tak trudno uśmiechnąć mi się do pani w sklepie, pomóc komuś wysiąść z tramwaju, odebrać trudny telefon. Dlaczego tak łatwo jest mi pomagać na końcu świata, a tutaj już nie?” – zastanawia się wolontariuszka misyjna, która wróciła do Polski z Zambii.
Barbara Wiśniewska była wolontariuszką na misji w Zambii, w miejscowości Kazembe. Właśnie minęły pierwsze tygodnie, odkąd znowu jest w Polsce. Po powrocie przez dłuższy czas nie potrafiła się odnaleźć. „Nie był i nie jest to łatwy powrót. Cały czas zastanawiam się w jakim miejscu jestem, jak w Alicji w Krainie Czarów – czy jestem po właściwej stronie lustra” – wyznaje.
„Wyjeżdżając do Kazembe było we mnie mnóstwo obaw. O życie w innej kulturze, mój charakter, odnalezienie się we wspólnocie. A kiedy przyszedł czas wyjazdu, czułam się jakbym opuszczała dom. Zresztą na miejscu bardzo często słyszałam te słowa: „To twój drugi dom, zawsze możesz wrócić”. Więc często zadaję sobie pytanie gdzie jest mój dom, gdzie powinnam być i gdzie tak naprawdę jestem. Czasami tęsknota i poczucie obcości są naprawdę przytłaczające, ale wtedy przypominają mi się słowa pocieszenia jednej z wolontariuszek: „Prawdziwa miłość musi boleć”. Więc niech boli. Dzięki temu wiem, że to wszystko było prawdziwe” – podkreśla Barbara.
„W głowie mam cały czas obraz małej dziewczynki, która dzień przed wyjazdem powiedziała, że już zaczęła za mną tęsknić. I sama też tęsknię. Dużo, dużo tęsknię” – dodaje.
Basia odkryła jednak, że Bóg pragnie, aby spełniała też swoją misję w naszym kraju. Poczuła, że po tej stronie lustra też może być bardzo potrzebna. „Polska jest teraz melancholijna, sprzyja siedzeniu z herbatą i rozmyślaniu. Zastanawiam się, czy to przypadkiem nie był sen. Czy spełniłam już moją misję? Czy może dopiero teraz ją rozpoczynam? Bo przecież tam dawałam z siebie 100%, byłam uśmiechnięta, radosna, pomocna. Więc dlaczego tutaj tak trudno uśmiechnąć mi się do pani w sklepie, pomóc komuś wysiąść z tramwaju, odebrać trudny telefon. Dlaczego tak łatwo jest mi pomagać na końcu świata, a tutaj już nie? Wiem, że do mnie teraz należy decyzja, czy ta misja się skończy czy będzie trwała dalej. Bo chyba w naszym świecie jest to jeszcze bardziej potrzebne” – wyznaje wolontariuszka.
„Dzieci z Kazembe na zawsze pozostaną w moim sercu. Mój wyjazd nie był długi ale na pewno był ważnym etapem w moim życiu. Teraz ciągle słyszę pytanie, czy chcę wrócić. Oczywiście, że chcę, ale chcę też, żeby moja miłość była odpowiedzialna. Chcę, żeby moja pomoc była realna i konkretna. Wiem, że w moim „zwyczajnym” polskim życiu też muszę jeszcze dużo zrobić. I wierzę, że Pan Bóg chce mnie tutaj...” – dzieli się Basia Wiśniewska.
źródło: Salezjański Ośrodek Misyjny