To słowo, „inkluzja” stało się chwytem propagandowym, aby zanegować wyraźne przykazania Boże. Potrzebne jest nawrócenie i łaska, a nie afirmacja człowieka, gdy ten człowiek znajduje się w stanie grzechu – powiedział abp. Stanisław Gądecki.
Przewodniczący Konferencji Episkopatu w wywiadzie dla KAI z okazji 50-lecia święceń kapłańskich mówi o swej kapłańskiej drodze i wymienia najważniejszych mistrzów, jacy go ukształtowali. Opowiada o swym zaangażowaniu w dialog z judaizmem oraz podaje zasady, na jakich winien być oparty dialog Kościoła ze światem, definiuje miejsce Kościoła w państwie demokratycznym, zastanawia się, jakie są przyczyny obecnych sytuacji kryzysowych w Kościele, dzieli się obawami co do Synodu o synodalności i zapowiada tegoroczne obchody Zbrodni Wołyńskiej, którym będzie towarzyszyć orędzie Kościołów z Polski i Ukrainy wzywające do wzajemnego przebaczenia i pojednania.
A oto pełen tekst rozmowy:
Marcin Przeciszewski, KAI: Niebawem Ksiądz Arcybiskup obchodzić będzie 50-lecie kapłaństwa. Każdy człowiek ma swych mistrzów. Jednym z nich – jak mniemam – był kard. Stefan Wyszyński, z którego rąk przyjął Ksiądz 9 czerwca 1973 święcenia kapłańskie w bazylice archikatedralnej w Gnieźnie. A o jakich innych swoich mistrzach może Ksiądz powiedzieć?
Abp Stanisław Gądecki: W okresie studiów seminaryjnych był to niewątpliwie ks. prof. Felicjan Kłoniecki, wybitny biblista, wykładowca seminarium duchownego w Gnieźnie. On istotnie wpłynął na drogę mojego przyszłego życia kapłańskiego. To w uzgodnieniu z nim napisałem pracę magisterską pt. „Herodion w świetle historii, geografii i archeologii”, czyli studium na temat miejsca pochowania Heroda Wielkiego, niedaleko Betlejem. Dzięki jego perswazjom zostałem skierowany na studia do Rzymu na Papieski Instytut Biblijny, bezpośrednio po święceniach. Wymógł on to na księdzu Prymasie Wyszyńskim, ponieważ był przekonany, że młody ksiądz, który zasmakuje w radościach duszpasterstwa, nie będzie chętny do dalszego ofiarnego studiowania.
Jednak najważniejszym moim mistrzem, niedoścignionym wzorcem kapłana i pasterza, był kard. Stefan Wyszyński. To on był moim biskupem, przez niego też zostałem wyświęcony. Darzył nas dużym zaufaniem, co dla nas, jako młodych księży, było bardzo ważne. Imponowała mi jego postawa jako duszpasterza, a także jego postawa w życiu publicznym: odwaga, jasność i dalekowzroczność wizji. Jego przykład jest trudny do naśladowania w obecnym czasie, gdyż wyzwania, przed którymi stoi dzisiaj Kościół, są inne. Zresztą on sam przed śmiercią powiedział do najbliższych współpracowników, że „przyjdą nowe czasy, które wymagają nowych świateł, nowych mocy, a Bóg je da w swoim czasie”.
Drugim wielkim autorytetem był dla mnie święty Jan Paweł II. Był przykładem niestrudzoności, miało się wrażenie jakby był „człowiekiem-machiną”, to znaczy kimś, kto nigdy się nie męczy pośród nieskończonych spotkań z ludźmi z całego świata, w swych licznych wizytach duszpasterskich czy podróżach apostolskich. Był to pasterz o imponującej sile ducha, który pełnił swą misję z determinacją, niezależnie od późniejszych słabości fizycznych. Zawsze był gotów na spotkanie z każdym człowiekiem, a nam, kapłanom, pokazywał drogę, jak służyć ludziom. Był dla nas przykładem tego, że – odmiennie niż w korporacji, gdzie liczy się skuteczność i użyteczność – ojciec nie przestaje być ojcem mimo upływu lat.
KAI: W 1992 r. zostaje Ksiądz biskupem pomocniczym gnieźnieńskim u boku abp. Henryka Muszyńskiego. Jednocześnie w ramach Episkopatu kojarzony jest Ksiądz Arcybiskup jako specjalista od dialogu. Zostaje szybko przewodniczącym Komisji Episkopatu ds. Dialogu z Judaizmem, a później – w 1996 r. – Rady Konferencji Episkopatu ds. Dialogu Religijnego. Jest też inicjatorem Dnia Judaizmu w Kościele w Polsce. Czy były z tym problemy, czy dawny duch antyjudaizmu bądź antysemityzmu nie dał o sobie znać?
Do Komisji ds. Dialogu z Judaizmem wprowadził mnie abp Muszyński, biorąc pod uwagę, że wcześniej studiowałem także w Jerozolimie w Studium Biblicum Franciscanum i miałem okazję poznać nieco Izrael i judaizm. Zresztą sprawy żydowskie były mi bliskie od czasu studiów. Pomógł też półtoramiesięczny kurs w Spertus College of Judaica w Chicago. Dzięki temu mogłem zająć się nie tylko relacjami ze środowiskami żydowskimi w Polsce, ale także za granicą (w Ameryce Północnej, Ameryce Południowej, Europie i Afryce). Brałem udział w licznych kongresach związanych z dialogiem chrześcijańsko-żydowskim, a także w spotkaniach międzynarodowej Papieskiej Komisji ds. Religijnych Relacji z Żydami.
Działalność polskiego komitetu mocno się rozwinęła w czasie kontrowersji wokół Auschwitz z pierwszej połowy lat 90, zaś pozytywnym zwieńczeniem tego było wprowadzenie Dnia Judaizmu w Kościele katolickim w Polsce. Co roku – od 1977 r. – ogólnopolski Dzień Judaizmu jest organizowany przez jedną z naszych diecezji. I to pozwoliło na powolny rozwój tej inicjatywy. Najpierw były to wielkie miasta, gdzie zamieszkuje dużo inteligencji, a później mniejsze ośrodki. Okazało się, że zarówno biskupi, jak i duchowieństwo oraz ogół świeckich, byli bardzo przychylni tej inicjatywie, choć nie osiągnęła ona nigdy gigantycznych rozmiarów. Świadczy to, że w Kościele w Polsce dokonała się olbrzymia przemiana w porównaniu np. do czasów przedwojennych. Ogólnopolskie Dni Judaizmu bardzo pomogły w spokojnym, bez egzaltacji, podejściu do tej sprawy. W jakimś przeobrażeniu polskiej świadomości z pewnością dużą rolę odegrało nauczanie i postawa samego św. Jana Pawła II, który Żydów nazwał „jakby starszymi braćmi w wierze” oraz jego osobiste świadectwo budowania przyjaznych relacji z Żydami.
KAI: W 1995 r. wydane zostało „Orędzie biskupów polskich o potrzebie dialogu i tolerancji w warunkach budowy demokracji”, którego głównym autorem był bodajże abp Józef Życiński, ale chyba i Ksiądz Arcybiskup. Dokument ten w praktyce został zapomniany. Jakie znaczenie winien mieć dialog dla Kościoła? Jakie znaczenie winien on mieć w dzisiejszej Polsce, podzielonej chyba jak nigdy?
Pamiętam trudności, jakie wystąpiły w gronie członków Konferencji Episkopatu ze sformułowaniem orędzia nt. dialogu. Padały pytania, czy tolerancja jest w ogóle kategorią teologiczną, czy nie powinno się raczej mówić o pojęciu miłości w rozumieniu ewangelijnym. Ostatecznie, po długich dyskusjach, dokument został przygotowany i sądzę, że dobrze przysłużył się Kościołowi i społeczeństwu. Na początku była to praca nad „czyszczeniem” pojęć i odkrywaniem ich prawdziwego znaczenia.
Mówiąc o teologicznych podstawach dialogu, chcieliśmy ukazać jego głęboki sens wynikający z faktu relacji jaką Bóg podejmuje z człowiekiem od początku dziejów zbawienia. Stwierdzaliśmy, że: „Aby zrozumieć pełny sens chrześcijańskiego dialogu, musimy mieć przed oczyma ów prawdziwy i wyjątkowy rodzaj rozmowy, którą z nami zapoczątkował i nawiązał Bóg Ojciec przez Jezusa Chrystusa w Duchu Świętym. Skoro dialog Boga z ludźmi ma charakter uniwersalny, będąc skierowanym do wszystkich ludzi, stąd i dialog Kościoła musi objąć wszystkich ludzi dobrej woli, nie wykluczając nikogo, kto szczerym sercem szuka prawdy”. W orędziu tym apelowaliśmy też o rozwijanie dialogu ze wszystkimi, także z niewierzącymi, podejmując w rozmowie z nimi podstawowe problemy ludzkiego życia. W oparciu o nauczanie Soboru oraz Pawła VI przypominaliśmy, że Kościół jest „gotów do nawiązania rozmowy ze wszystkimi ludźmi dobrej woli, niezależnie od tego, czy znajdują się w jego obrębie czy poza nim” („Ecclesiam suam”, 93).
Podkreślić jednak należy, że prawdziwym dialogiem może być nazwana tylko taka rozmowa, która pragnie dotrzeć do prawdy. Wszystko inne jest tylko wymianą zdań czy opinii. W postawie dialogu jesteśmy otwarci na argumenty drugiej strony i przyjmujemy je z szacunkiem, ale celem tej rozmowy musi być ukierunkowanie ku prawdzie. Taki jest najgłębszy sens dialogu. Przypomina o tym wspomniane orędzie biskupów. Czytamy w nim, że „z tego, iż w społeczeństwie istnieje wielość głoszonych prawd, nie wynika bynajmniej konieczność rezygnacji z absolutnej prawdy. Z tego, że różne grupy przyjmują odmienne hierarchie wartości, nie wynika, by wszystkie wartości miały charakter względny”. Słowa te są aktualne, a może jeszcze bardziej aktualne dzisiaj niż przed 30 laty.
KAI: Lata 90 to także budowanie nowego sposobu obecności Kościoła w życiu publicznym, w wolnej i demokratycznej Polsce. Wówczas podpisywany, żywo dyskutowany i wreszcie ratyfikowany zostaje Konkordat. Jaka – najkrócej mówiąc – jest rola Kościoła w życiu publicznym i jak winny kształtować się jego relacje ze światem polityki?
Stosunek Kościoła do demokracji jest odniesieniem się do świata w jego teraźniejszej postaci. Trzeba przyjąć pewien „modus vivendi”, zapewniający Kościołowi możliwość nieskrępowanego pełnienia jego misji, który w polskim przypadku najlepiej został opisany w konkordacie z 1993 r. Umowa państwa polskiego ze Stolicą Apostolską zakłada życzliwą współpracę, przy zachowaniu wzajemnej autonomii państwa i Kościoła. Konkordat daje gwarancje, że żaden z tych podmiotów nie traci własnej tożsamości, ale jednocześnie jest możliwa życzliwa współpraca między nimi, a to dlatego, że człowiek, któremu ma służyć Kościół oraz państwo, jest ostatecznie tym samym człowiekiem. Dzielenie go na „część laicką” i „część religijną” nie ma sensu, gdyż w każdym z nas obecny jest jednocześnie element duchowy i materialny. I one winny ze sobą harmonijnie współpracować.
Poza tym, mówiąc o relacjach Kościoła z państwem, nie można zapomnieć, że misja Kościoła ma charakter uniwersalny, czyli ponadnarodowy i ponadpolityczny. Nie jest dobrze, gdy tworzą się jakieś Kościoły narodowe, gdyż grozi to zagubieniem powszechności Kościoła i jego uniwersalnej misji, skierowanej do wszystkich. Była już o tym mowa w dokumencie Konferencji Episkopatu pt. „Chrześcijański kształt patriotyzmu” z 2017 r. Kościół zdecydowanie wspiera patriotyzm, będący wyrazem miłości ojczyzny oraz służbę państwu rozumianą jako troskę o budowanie dobra wspólnego, ale krytycznie odnosi się do stawiania narodu wyżej niż Stwórcy, gdyż grozić to może rodzajem bałwochwalstwa.
KAI: Kościół nie wiąże się też z żadnym środowiskiem politycznym. Z tego punktu widzenia bardzo ważne jest „Stanowisko” ogłoszone przez Radę Stałą naszego Episkopatu całkiem niedawno, 2 maja br., wydane w obliczu rozwijającej się kampanii wyborczej i zawierające m. in. apel do partii politycznych, aby nie usiłowały instrumentalizować Kościoła.
Aby ożywiać duchem chrześcijańskim doczesną rzeczywistość, świeccy nie mogą rezygnować z udziału w polityce, czyli w różnego rodzaju działalności gospodarczej, społecznej i prawodawczej, która w sposób organiczny służy wzrastaniu wspólnego dobra. Prawo i obowiązek uczestniczenia w polityce dotyczy każdego, kto się do tego nadaje. Formy udziału, płaszczyzny, na jakich on się dokonuje, zadania i odpowiedzialność mogą być bardzo różne i wzajemnie się uzupełniać. Ani oskarżenia o karierowiczostwo, o kult władzy, o egoizm i korupcję, które nierzadko są kierowane pod adresem ludzi wchodzących w skład rządu, parlamentu, klasy panującej czy partii politycznej, ani dość rozpowszechniony pogląd, że polityka może być terenem moralnego zagrożenia, nie usprawiedliwiają nieobecności chrześcijan w sprawach publicznych. Biskup natomiast musi służyć wolności wszystkich, nie pozwalając na utożsamianie wiary z określoną formą polityki. Ewangelia daje prawdy i wartości, ale nie odpowiada na konkretne, indywidualne pytania w polityce i ekonomii.
Z drugiej zaś strony, walka wyborcza przybiera nieraz takie rozmiary, że niektórzy starają się przy tej okazji zinstrumentalizować Kościół. Jeden robi zdjęcie z biskupem, aby w ten sposób powiększyć grono swoich wyborców. Politycy o przeciwnych poglądach, starają się z kolei używać krytyki Kościoła dla umacniania swego elektoratu. I to jest właśnie instrumentalne traktowanie Kościoła.
Tymczasem pozycja Kościoła jest zupełnie inna. Nie może się on wiązać z żadną partią ani pozwalać partiom na wykorzystywanie kościelnego autorytetu dla swoich partykularnych celów. Nie istnieje coś takiego jak „partia chrześcijańska”, bądź „partia katolicka”. Chrześcijanie mogą być obecni w różnych partiach, a ich misją jest obrona podstawowych wartości, np. życia człowieka, a przede wszystkim dawanie świadectwa swoim życiem oraz publiczną działalnością na rzecz dobra wspólnego. Nieustannie powtarzam, że Kościół nie jest po stronie prawicy ani lewicy, ani nawet centrum. Kościół jest po stronie Ewangelii, a przynajmniej stara się być. Stanowisko Rady Stałej KEP jest najbardziej miarodajnym głosem, szczególnie potrzebnym na długo przed wyborami.
KAI: Metropolitą poznańskim zostaje Ksiądz Arcybiskup w 2002 r., po wcześniejszym, gwałtownym zakończeniu rządów przez abp. Juliusza Paetza. Choć były metropolita poznański był oskarżany o molestowanie kleryków, do dziś opinia publiczna nie została dokładnie poinformowana o przyczynach jego odejścia. Po śmierci arcybiskupa chyba przyszedł czas na dokładne wyjaśnienie tej sprawy?
Mianowanie i odwoływanie biskupów należy do kompetencji Stolicy Apostolskiej, a nie do kompetencji biskupa miejsca. Wynik dochodzenia, jakie wobec arcybiskupa Paetza przeprowadziła powołana przez Ojca Świętego Komisja kierowana przez ks. prałata Antoniego Stankiewicza (zmarłego już dziś arcybiskupa), został przekazany Kongregacji ds. Biskupów, zwanej dziś Dykasterią ds. Biskupów. Tylko ona posiada wiedzę na ten temat.
Co udało mi się wyjaśnić, to kwestia uczestnictwa abp. Paetza w uroczystościach liturgicznych, a także sprawa jego pogrzebu. I te dwie rzeczy załatwiłem. W końcu stanowisko Kongregacji zostało opublikowane i abp. Paetz otrzymał zakaz uczestnictwa w publicznych uroczystościach. A jeśli chodzi o pogrzeb, to podniosły się gorące protesty przeciwko pochówkowi księdza arcybiskupa w krypcie katedry, motywowane tym, że taka decyzja stanie się początkiem nieustannych zamieszek i kontrowersji. Ostrzegano, że nie będzie to miejsce spoczynku, ale miejsce nieustannych niepokojów i sporów. Dlatego podjąłem decyzję, aby abp Paetz został pochowany nie w katedrze, ale na cmentarzu.
KAI: Ale czy po śmierci arcybiskupa nie nadszedł już czas jasnego powiedzenia o przyczynach usunięcia abp. Paetza? Dopóki prawda nie zostanie ogłoszona, to ta rana się nie zagoi i będzie dzielić Kościół, a znajdą się i tacy, którzy będą nią manipulować.
Nie leży to w moich kompetencjach. W kompetencji Dykasterii ds. Biskupów znajduje się wyrokowanie o tej sprawie. Wszelka wiedza na ten temat znajduje się po stronie tejże dykasterii, która powinna znać wyniki przeprowadzonego wówczas dochodzenia. Tylko ona jest w posiadaniu jego wyników.
KAI: Dziś Kościół w Polsce staje w obliczu zupełnie nowej epoki. Po raz pierwszy jego autorytet (badany socjologicznie) spadł poniżej 50%, spadają też praktyki religijne, szczególnie wśród młodych. Jaką receptę ma Ksiądz Arcybiskup jako Przewodniczący Episkopatu wobec tych niepokojących zjawisk? Co trzeba zrobić, jakie działania należy podjąć i ewentualnie jakie reformy w Kościele należałoby przeprowadzić?
Faktycznie nie jest to sytuacja normalna. To co się dokonało w ostatnim czasie, zarówno w sensie odchodzenia od religii czy też gdy idzie o utratę autorytetu, to przyczyną tego stanu rzeczy – oprócz zachowania się niektórych duchownych – jest rodzina. Głównym miejscem przekazu wiary była zawsze rodzina. Tymczasem dzisiaj większość rodziców już się tym nie interesuje. Rodzicom zależy na tym, by ich dzieci studiowały, podejmowały pracę zarobkową, a nawet aby rozwijały swoje życie kulturalne, ale na „chodzeniu do kościoła” zależy im w niewielkim stopniu. Interesują ich jeszcze niektóre wydarzenia religijne, takie jak pierwsza Komunia czy bierzmowanie, natomiast nie interesuje przekaz tego, co najważniejsze, czyli bezpośredni przekaz wiary. Widać to wyraźnie po dzieciach, które przychodzą na katechizację. Proces ten został przyspieszony przez sytuację, jaką wytworzyła pandemia, a potem dodatkowo przez coraz większe rozchwianie pomiędzy światem wirtualnym a rzeczywistym. Dzieci mają dziś dużą trudność z rozróżnieniem, w jakim świecie żyją. Czy jest to jeszcze świat rzeczywisty, czy tylko wirtualny. Z tego wszystkiego rodzi się ogromne zagubienie dzieci i młodzieży. Niektórzy z nich nie wiedzą już po co żyć; dowodem tego są samookaleczenia i liczne samobójstwa. W takim świecie wielu młodych czuje się kompletnie zagubionych. W takim kontekście kulturowym przekaz wiary przez Kościół staje się coraz trudniejszy.
Co zatem trzeba robić? Kościół uważa, że odpowiedzią na wszystkie ludzkie pytania jest Chrystus i Jego nauka. Dlatego sądzę, że chrześcijaństwo zrealizowane w naszym życiu jest jedynym rozwiązaniem dla dzisiejszego świata. Życie w niezgodzie z Chrystusem jest punktem wyjścia wszystkich skażeń człowieka, a przezwyciężenie tej niezgody jest podstawowym warunkiem pokoju w człowieku i świecie. Nasza niewiedza owszem pomniejsza winę, pozostawia otwartą drogę do nawrócenia, nie jest jednak wystarczającym usprawiedliwieniem, ponieważ zdradza jednocześnie otępienie serca, odmawiające przyjęcia postulatów prawdy (Benedykt XVI).
W obliczu sekularyzacji i oczywistych trudności, jakie chrześcijanie napotykają dzisiaj w przekazywaniu wiary, można zamknąć się w sobie, próbując tworzyć idealne wspólnoty, które odcinają się od świata, aby zachować swoje małe lub bardzo małe stadko, czekając aż burza minie i nostalgicznie wspominać przeszłość, jaka już nie istnieje. W tej sytuacji jeszcze większym ryzykiem, które jest bardzo aktualne dzisiaj, pozostaje oddanie się z nadmiernym aktywizmem strategiom misyjnym, w przekonaniu, że głoszenie, świadectwo, a nawet nawrócenie nie są owocami Ducha, dla których musimy zostawić miejsce, ale wynikiem naszych zdolności i naszej pozycji. Istnieje więc ryzyko, niestety powracające w epoce cyfrowej, że w centrum ewangelizacji znajdzie się ewangelizator i jego sztuczki, zamiast Ewangelii i jej głównego Bohatera. Ważna jest silna wiara, że bez Chrystusa nic nie możemy uczynić i że to Bóg nas poprzedza, nawraca, podtrzymuje i zmienia. Świadomość ta jest cenna także dla Kościołów, które są jeszcze liczebnie znaczące. Możliwość, jaką daje rozpoczęta właśnie podróż synodalna, może pomóc wspólnotom chrześcijańskim uwolnić się z więzów biurokracji, klerykalizmu, zaufania do struktur, aby stworzyć lub odbudować tkankę ludzkich relacji, w których zakwitnie świadectwo.
KAI: Są to wielkie wyzwania. A jak Kościół winien na nie odpowiadać?
Odpowiedź od wieków jest ciągle ta sama. Praca nad przekazem wiary i dbałość o przekaz prawdziwej wiary. Nie jest to zadanie tylko Kościoła jako całości, ale każdego człowieka wierzącego. Przecież do pracy apostolskiej, w sensie przekazu wiary innym, a szczególnie własnym dzieciom jest powołany każdy wierzący. Sam człowiek jest pierwszym odpowiedzialnym za własne zbawienie i nikt go w tym nie zastąpi. Na tej drodze może owszem znaleźć pomocników w rodzinie czy w Kościele, mimo to przekazywanie wiary jest zadaniem trudnym i żmudnym, które buduje człowieka, buduje rodzinę i Kościół, a także społeczeństwo.
KAI: Na jakich więc filarach opierać się winna ewangelizacja w Polsce dziś, w czasie szybkich przemian społecznych oraz gwałtownie przyspieszającej sekularyzacji?
Trzeba sobie uświadomić to, co napisał Jan Paweł II w posynodalnej adhortacji „Ecclesia in Europa”, która analizuje kryzys wiary na naszym kontynencie. Podkreślał, że żyjemy w społeczeństwie, które zagubiło swoje korzenie, zaś odrzucenie chrześcijańskiej tradycji i śmierć ideologii fałszywie obiecujących doczesne zbawienie zaowocowało swoistą duchową próżnią. Ostrzegał, że utrata chrześcijańskiej pamięci nie oznacza jedynie utraty świadomości historycznej, ale też odejście od wiary. Przyznawał, że człowiek współczesny zaczyna żyć, jakby Boga nie było, stąd poszukuje prostych rozwiązań, aby było przyjemnie, żebyśmy mogli robić, co chcemy i aby nikt nie wtrącał się w nasze życie. Zjawisko to dotyka również Polski, choć może nie w takim samym stopniu jak Zachodu Europy.
W odpowiedzi na to zjawisko, Kościół winien – jak pisał Jan Paweł II w tejże adhortacji – głosić Ewangelię nadziei, celebrować ją i jej służyć. Głoszenie Ewangelii oznacza dziś przede wszystkim osobiste świadectwo i formowanie wiary dojrzałej. Dziś Kościołowi coraz trudniej jest oddziaływać poprzez duszpasterstwo masowe, trzeba o wiele bardziej zejść na poziom indywidualny. Współczesny człowiek, pozostający często w sytuacji zagubienia, potrzebuje ze strony Kościoła towarzyszenia, które pozwoli mu dokonywać wyborów i podejmować decyzje.
KAI: Czyli „towarzyszenie”, o którym tak często mówi papież Franciszek, jest trafnym wskazaniem duszpasterskim?
Trzeba uwzględnić tu bardzo różne przestrzenie i poziomy działania, żeby każdy mógł znaleźć swoją drogę. Bezwzględnie trzeba umożliwić większe zaangażowanie świeckim i budzić w nich poczucie odpowiedzialności za całą wspólnotę Kościoła. Służą temu ruchy czy inne środowiska ewangelizacyjne, a także udział w różnych radach i komisjach, gdzie jest miejsce dla świeckich. Bez ich twórczego zaangażowania Kościół sobie nie poradzi.
KAI: Temu między innymi ma służyć proces synodalny zainicjowany przez papieża Franciszka. Jak postrzega go Ksiądz Arcybiskup? Na ile jest on szansą dla współczesnego Kościoła, także w Kościoła w Polsce? W ostatnim czasie Ksiądz Arcybiskup wyrażał niepokój tym co wydarzyło się na kontynentalnym spotkaniu synodu w Pradze. Dlaczego?
Synod wciąż poszukuje definicji tego, czym jest w istocie. Trzeba dać jasną odpowiedź na pytanie co oznacza synodalność? Drugim pojęciem wymagającym jasnego zdefiniowania jest hasło „inkluzji” używane jako rodzaj wytrychu, którym często szermują zwolennicy dostosowania się Kościoła do mentalności dzisiejszego świata. To są dwa główne pytania, które stoją przed synodem i na które do tej pory nie ma odpowiedzi.
To słowo, „inkluzja” – zdaniem kard. Műllera – stało się chwytem propagandowym, aby zanegować wyraźne przykazania Boże. Potrzebne jest nawrócenie i łaska, a nie afirmacja człowieka, gdy ten człowiek znajduje się w stanie grzechu. Zamiast uspokajających sumienie słów o inkluzji, lepiej byłoby studiować Słowo Boże, objawienie i naukę Kościoła a także skorzystać z sakramentu pokuty. Wspomniana propaganda twierdzi, że możemy czynić, co chcemy, według własnego uznania, bo wszystko jest dobre.
KAI: Ale czy, zdaniem Księdza Arcybiskupa, Kościół nie powinien stawać się coraz bardziej synodalny, tak jak oczekuje tego Franciszek? Synodalny to znaczy znacznie bardziej wspólnotowy, gdzie wierni mają poczucie współuczestnictwa i Kościoła, który chce być znacznie bardziej misyjny…
Trzeba przede wszystkim zdefiniować, o jaką synodalność chodzi. Spójrzmy np. na Kościół greckokatolicki, gdzie synodalność jest bardzo rozwinięta, co dwa miesiące spotyka się rada synodu tego Kościoła. Ale jest to synodalność, która dotyczy tylko i wyłącznie biskupów. Istotne dla Kościoła decyzje są podejmowane przez biskupów, a nie przez jakieś inne gremia. Tymczasem w obecnym procesie synodalnym rozpoczęto od niezwykle szerokiej formuły, jakiej jeszcze w życiu Kościoła nie widziano. Mam na myśli szeroko zakrojone konsultacje, które owszem, mają swoją wartość w tym sensie, że poznaje się opinie wiernych oraz ich oczekiwania. Ale nie na tym polega istota synodalności. Problem uzyskanych w ten sposób opinii nie gwarantuje wcale, że większość, jakby parlamentarna, jest głosem Ducha Świętego. Tymczasem w historii wielokrotnie bywało, że jeden święty człowiek w Kościele bywał głosem Ducha Świętego, a głos tysięcy wcale nim nie był. Przy tak szerokim responsie, jaki został zebrany, są tam propozycje zarówno sensowne, jak i szkodliwe. Pytanie, jak rozróżnić jedno od drugiego i jak dokonać rozeznania, że coś jest dobre dla Kościoła, a coś nie jest.
Są też pewne głosy i postulaty reform, pojawiające się na różnych kontynentalnych zgromadzeniach, które budzą niepokój, bo nie pozostają w zgodzie z dotychczasowym nauczaniem Kościoła. Ostatnio na Radzie Stałej Episkopatu usłyszeliśmy, że tekst stanowiący podsumowanie europejskiego spotkania synodalnego w Pradze pokazuje inny Kościół niż ten, jaki znamy. Jest to po części Kościół niemający zakorzenienia w nauczaniu Ojców Kościoła. Jest to wizja Kościoła zainteresowanego dopasowaniem się do istniejących demokratycznych struktur, jakie istnieją w społeczeństwie, a znacznie mniej realizacją swojej misji, która powinna być znakiem sprzeciwu wobec tego, co zewnętrzny świat nam proponuje. Jestem przekonany, iż jako polski Episkopat możemy pomóc Kościołowi powszechnemu na jesiennym zgromadzeniu synodu w Rzymie, przedstawiając nasze własne propozycje oparte na nauczaniu Kościoła.
KAI: Niebawem czeka nas 80. rocznica Zbrodni Wołyńskiej. Jak Kościół będzie obchodzić ten moment?
Kościelne obchody Zbrodni Wołyńskiej odbędą się w Polsce i na Ukrainie, a towarzyszyć im będzie ogłoszenie wspólnego orędzia Kościoła katolickiego w Polsce, Ukraińskiego Kościoła Greckokatolickiego i Kościoła rzymskokatolickiego na Ukrainie. Rozpoczniemy 7 lipca w Warszawie wspólnym, polsko-ukraińskim nabożeństwem w bazylice archikatedralnej w Warszawie. Będzie to nabożeństwo Słowa Bożego sprawowane przeze mnie wspólnie z abp. Światosławem Szewczukiem, zwierzchnikiem Ukraińskiego Kościoła Greckokatolickiego i bp. Witalijem Skomarowskim, przewodniczącym Konferencji Biskupów rzymskokatolickich Ukrainy. Wezmą w nim udział członkowie Rady Stałej Episkopatu Polski oraz biskupi greckokatoliccy należący do Konferencji Episkopatu Polski. Szczegółowy przebieg liturgii jest w trakcie opracowywania, natomiast przygotowany został już tekst wspólnego orędzia, zaaprobowany przez obie strony. Zostanie ono podpisane i ogłoszone.
Po uroczystości w Warszawie zwierzchnik UKGK oraz przewodniczący episkopatów Polski i Ukrainy udadzą się z pielgrzymką „przebaczenia i pojednania” na Wołyń. W Parośli koło Włodzimierza, w obwodzie rówieńskim – gdzie UPA wymordowało 149-173 Polaków – będę 8 lipca przewodniczył Mszy św. polowej i wygłoszę homilię. Zbrodnia ta była pierwszym masowym mordem UPA dokonanym w lutym 1943 roku i uważana jest za początek rzezi wołyńskiej.
Z kolei 9 lipca w katedrze świętych apostołów Piotra i Pawła w Łucku na Wołyniu pod przewodnictwem nuncjusza apostolskiego na Ukrainie abp. Visvaldasa Kulbokasa, który wygłosi także kazanie, zostanie odprawiona z naszym udziałem Msza św. za pomordowanych.
KAI: Czy były trudności związane z przygotowaniem wspólnego polsko-ukraińskiego stanowiska?
Mam wrażenie, że w ostatnim okresie – już po wybuchu wojny – dokonał się ważny przełom. Tym przełomem jest tocząca się na Ukrainie wojna. Jest to symptomatyczne, dotąd bowiem zawsze występowały trudności ze sformułowaniem wspólnego stanowiska zarówno z biskupami greckokatolickimi, jak i z przedstawicielami Kościoła łacińskiego na Ukrainie. Pojednanie między narodami może być budowane tylko na prawdzie i sprawiedliwości, aby mogło być ono prawdziwe, obie strony konfliktu winny uznać swoją odpowiedzialność. Przyznam, że obecne nasze rozmowy stały się owocne i twórcze.
KAI: Dziękuję za rozmowę.
Marcin Przeciszewski / Poznań