O tym, jak kard. Ratzinger szkolił baby bishops, o znaczeniu lekcji religii w szkole i o tym, czy w Polsce, tak jak w niektórych krajach zachodniej Europy konfesjonały staną się schowkami na szczotki mówi Opoce nowy przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski abp Tadeusz Wojda.
Na czele polskiego Kościoła staje zakonnik, pallotyn. Z którym elementem pallotyńskiego charyzmatu Ksiądz Arcybiskup się najbardziej utożsamia?
Wielkim pragnieniem św. Wincentego Pallottiego było ożywienie wiary wśród katolików tak, by doprowadzić wszystkich ludzi do jedności w wierze Chrystusowej. Uważał, że to zadanie jest nie tylko dla księży i zakonników, ale dla wszystkich wiernych. Takie – można by powiedzieć współczesnym językiem – „synodalne” podejście było rewolucyjne, jak na czasy pierwszej połowy XIX wieku. Papież Jan XXIII podczas Soboru Watykańskiego II powiedział, że św. Wincenty Pallotti poprzez włączenie świeckich do apostolstwa i odpowiedzialności za Kościół, wyprzedził Sobór o ponad 100 lat. Ta postawa jest mi bardzo bliska.
I właśnie tworzenie Kościoła synodalnego uznał Ksiądz Arcybiskup jako jeden ze swoich priorytetów, jako przewodniczący KEP. Jakie widzi Ksiądz Arcybiskup wyzwania w tym obszarze?
W pierwszej kolejności potrzebne jest rozbudzenie świadomości odpowiedzialności świeckich za Kościół. Po drugie potrzebne jest także przełamanie spojrzenia na Kościół, że to „ksiądz jest odpowiedzialny za wszystko”. Wielu świeckich zaczyna angażować się i współpracować bardzo blisko z kapłanami, z proboszczami, ale wielu jeszcze mówi „ksiądz by to lepiej zrobił”. Chciałbym zdynamizować i ożywić Kościół. Będąc w Białymstoku i teraz w Gdańsku postawiliśmy na świeckich liderów i na różne wspólnoty czy rady parafialne. Utworzyliśmy szkołę dla katechistów mających animować duszpasterstwo w swoich parafiach. Regularnie spotykamy się w tych wszystkich grupach po to, żeby informować o wszystkim, co się dzieje w diecezji, żeby zachęcać i włączać do zaangażowania świeckich.
Od pierwszej niedzieli Adwentu trwa w naszej archidiecezji gdańskiej peregrynacja relikwii św. Wojciecha. Poprzedziła ją konsultacja ze wszystkimi grupami z naszej archidiecezji. Zależało nam, by świeccy razem z kapłanami ułożyli program w swoich parafiach. I to jest właśnie ten model synodalny, który gdzieś w tym momencie wybrzmiewa dość mocno. Nie ma w nim pomieszania ról, nie ma niepotrzebnego zastępowania jednych drugimi. Każdy próbuje odnaleźć swoje miejsce we wspólnocie parafialnej, żeby ją ożywiać i dawać swój wkład. Musimy wydobywać to bogactwo charyzmatów.
Jak zamierza Ksiądz Arcybiskup wykorzystać to doświadczenie lokalnego Kościoła jako przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski?
To są dwie różne płaszczyzny. Rolą biskupa diecezjalnego jest bezpośrednia odpowiedzialność za wspólnotę Kościoła lokalnego, natomiast funkcja przewodniczącego KEP ma inny charakter. Przejawia się przede wszystkim w proponowaniu pewnych rozwiązań, ale też we wsłuchiwaniu się w doświadczenia innych. W naturalny sposób to, co sprawdza się w mojej diecezji, niekoniecznie może przyjąć się w innej. Nie znaczy to, że nie ma nic wspólnego. Jest chociażby linia tzw. Roku Duszpasterskiego, która funkcjonuje w poszczególnych diecezjach. Ten schemat jest stały dla wszystkich, z możliwościami adaptacji do lokalnych potrzeb. Zależy mi, żeby wspólnie wypracowywać pewne wizje dla Kościoła w Polsce, korzystając z różnorodności charakterów naszych diecezji.
W jakich obszarach zaangażowanie świeckich jest najbardziej potrzebne?
Myślę przede wszystkim o radach duszpasterskich, które od czasu synodu wyraźnie ożyły i zaczynają funkcjonować. W wielu parafiach istnieją także tzw. grupy ewangelizacyjne, które przy okazji różnych rekolekcji mogą podzielić swoim doświadczeniem wiary. To ogromnie buduje. Wiele tego typu grup udało nam się zaktywizować przy okazji peregrynacji relikwii św. Wojciecha. Podjęły się one działań ewangelizacyjnych, prowadzenia Adoracji Najświętszego Sakramentu i innych aktywności. Włączenie świeckich do współodpowiedzialności za Kościół jest procesem. Nie da się tego zrobić szybko. Z jednej strony księża muszą otworzyć się i nauczyć współpracy ze świeckimi, z drugiej świeccy muszą zobaczyć tą dyspozycyjność ze strony księży. Wszyscy powinni wspólnie szukać tego, co jest możliwe do zrobienia.
Jaką rolę mają do odegrania media katolickie w procesie tworzenia Kościoła synodalnego? Jest Ksiądz Arcybiskup przewodniczącym Rady Fundacji Opoka i ma szerokie spojrzenia na media.
Widzę potrzebę jeszcze większego zaangażowania mediów katolickich w przekazywanie treści pozytywnych, takich, które budują, religijnych, ewangelizacyjnych. Konieczne jest promowanie przykładów postaci świętych, wychowanie do wartości, obrona życia. W ostatnim czasie dużo dobra wydarzyło się dzięki medialnemu ukazywaniu bł. Rodziny Ulmów. Wspomnianych treści musi być jak najwięcej. One budują naszą wiarę. Jeśli dzisiaj mówimy, że wiara w Kościele słabnie, to z pewnością jest to złym owocem braku w mediach treści mogących ją budować. I to jest ogromnie ważne, trzeba dużo pracować i motywować media katolickie, żeby były narzędziem Dobrej Nowiny na tle różnych treści płynących z mediów świeckich.
Abp Gądecki, żegnając się z funkcją przewodniczącego KEP stwierdził, że w tym czasie największymi wyzwaniami były m.in. wojna na Ukrainie, pandemia i marsze proaborcyjne. Co jest największym wyzwaniem dziś, kiedy ksiądz arcybiskup rozpoczyna kadencję?
Największym wyzwaniem jest właśnie słabnąca wiara. Wydaje się, że jest jej jeszcze dużo, bo wciąż wiele osób chodzi do kościoła. Jednocześnie widzimy, że wiara jest coraz słabiej przekazywana w rodzinie. Bardzo często rodziny żyją dzisiaj tak, że każdy chodzi do pracy, a już maleńkie dzieci trafiają do żłobków i przedszkoli. Tam nie zawsze istnieje przekaz wiary. Dziecko więc rośnie już bez tego fundamentu wiary, który może dać rodzina. Odczuwa się to bardzo mocno w szkole podstawowej, gdzie coraz częściej trzeba zaczynać zupełnie od zera. To już trochę za późno. Jeśli do tego lekcja religii nie jest odpowiednio ciekawa, a zdarza się też tak, to wynikają już z tego ogromne braki. Kiedyś rodziny były wielodzietne, zajętych pracą rodziców wspierali dziadkowie i babcie, które zwłaszcza klękały z dzieckiem do modlitwy, uczyły pacierza i prawd wiary. Dzisiaj należy to do rzadkości. I myślę, że to jest ważne wyzwanie: na nowo ożywiać wiarę i szukać sposobu dotarcia również do rodziców. I jeśli mówiłem wcześniej o roli mediów katolickich, to liczę, że one zdecydowanie mocniej włączą się w ewangelizację rodzin poprzez produkcję wartościowych treści religijnych.
Czy jest sposób na to, żeby wiara w rodzinach była przekazywana lepiej? I czy w ogóle potrzeba jakiegoś sposobu?
Przekaz wiary jest zawsze konieczny. Ale powinien wypływać ze świadectwa. Jeśli świadectwo mojego życia nie jest wiarygodne – uczynki nie pokrywają się ze słowami – to wiadomo, że taka wiara nie przekonuje. Oczywiście w wyznawaniu wiary mogą być trudności i chwile zwątpienia, ale jeśli staram się ją nieustannie odnawiać i umacniać, to mam zawsze świadomość tego, kim jestem, jakie są moje wartości i dlaczego żyję Ewangelią. Wtedy daję wiarygodne świadectwo. Już św. Paweł VI mówił, że „jeżeli słuchamy nauczycieli, to właśnie dlatego, że są świadkami”. I dlatego to jest ważne, aby nieustannie dawać przykład swojego zaufania Bogu. Często wstydzimy się wyznawać wiarę, obawiając się, że ktoś sobie coś pomyśli, coś powie. To są oznaki słabości naszej wiary, czyli tego, że nie przeżyliśmy spotkania z Jezusem Chrystusem do głębi w sercu.
W 1990 r. do kościoła chodził mniej więcej co drugi Polak, a teraz mniej niż co trzeci. Czy jesteśmy już skazani na sytuację taką, jak w krajach, gdzie konfesjonały służą jako schowki na szczotki?
Niekoniecznie. Owszem, laicyzacja bardzo mocno wkracza też i w nasze polskie środowisko, zbierając niestety swoje żniwo. Wraca tu temat wiary, która jeśli jest słaba, to bardzo łatwo może ulec zduszeniu w sobie. Druga rzecz to kwestia poczucia grzechu. Jeśli ono występuje w człowieku, to pragnie on nawiązywać relację z Panem Bogiem, by doświadczać Jego miłosierdzia. Niestety w krajach zachodnich odpuszczono konfesjonał. Nie ma spowiedzi i właściwie zanikło tam poczucie grzechu. No to w takim razie po co nam Pan Bóg? Do czego nam jest potrzebny, skoro jesteśmy doskonali? Natomiast kiedy wiemy, że jesteśmy słabi i upadamy, to jednocześnie powracamy do Pana Boga i potrzebujemy się oczyścić. Szukamy pomocy i wyzwolenia od grzechu, który odziera nas z naszej godności i z prawdziwej wolności. Pocieszający jest przykład uroczystości Wielkiego Tygodnia, które są u nas tak głęboko przeżywane. Czujemy, że Jezus Chrystus oddał za nas swoje życie na krzyżu i czujemy, że z krzyża płynie prawdziwa miłość do każdego z nas. W tajemnicy krzyża odnajdujemy naszą wolność, wiarę i moc do jej wyznawania. Dlatego te dwie rzeczy są mocno ze sobą związane: wiara i poczucie grzechu. Zaś wydarzeniem je łączącym jest sakramentalna spowiedź.
Przejmuje Ksiądz Arcybiskup funkcję przewodniczącego KEP w trudnym dla Kościoła momencie: rząd chce ograniczać lekcje religii w szkole, wprowadzać prawo aborcyjne i ułatwiać dostęp do wczesnoporonnej pigułki. Jak głosić Ewangelię, by nie być posądzonym o „mowę nienawiści”?
Zadaniem Kościoła jest głosić wiarę i tej wiary bronić. Oczywiście, że czasem może się komuś nie podobać to, że mówimy w taki, a nie inny sposób o wierze. Trzeba przepowiadać tak, jak uczy nas tego Ewangelia. Natomiast jeśli chodzi o relacje z rządem, z pewnością są przestrzenie do dialogu. Myślę, że będą okazje, żeby rozmawiać o rożnych sprawach, czy to lekcji religii, czy innych. Wszyscy powinniśmy sobie uświadamiać, że religia w szkole to nie jest tylko mówienie o Bogu. Nauka religii to przede wszystkim formacja do odpowiedzialności, poszanowania ludzkiej godności, uczciwości, życia wartościami. To rzeczy obecne w nauczaniu Kościoła, ale są też pożądane w społeczeństwie. Lekcja religii w szkole jest ogromnie ważna. Ona formuje dobrych obywateli, ludzi odpowiedzialnych, uczciwych i solidnych. Ten przedmiot w swoim programie przygotowuje również do lepszego poznania naszej tysiącletniej kultury, która przecież ukształtowana jest na wartościach chrześcijańskich. Nie jest to więc tylko wymiar religijny. Jeśli spojrzymy szeroko, widzimy, że wpisane do Konstytucji i do Konkordatu nauczanie religii w systemie oświaty jest spójne z sytuacją istniejącą w całej Europie. Nawet w krajach, które mają bardzo niewielu katolików religia jest obecna w szkołach i utrzymywana przez państwo. W ostatnim czasie Konferencja Episkopatu Polski powołała grupę ekspertów, która będzie rozmawiać z Ministerstwem Edukacji Narodowej.
Czy w kwestii obrony życia także będzie powołany taki zespół?
Na razie nie było takiej potrzeby. Tym obszarem zajmuje się Zespół Ekspertów Konferencji Episkopatu Polski ds. Bioetycznych.
Poznał ksiądz arcybiskup osobiście Benedykta XVI?
Oczywiście, poznałem go jeszcze jako kardynała, kiedy był prefektem Kongregacji ds. Doktryny Wiary. Kongregacja ds. Ewangelizacji Narodów, gdzie pracowałem, organizowała dwutygodniowe kursy dla tzw. baby bishops, czyli dla nowych biskupów z terenów misyjnych. Prowadzone były różne wykłady dotyczące posługi biskupa. Kard. Ratzinger zawsze był zapraszany z jakąś prelekcją, konferencją, albo homilią w czasie Mszy świętej. Jawił się jako człowiek ogromnej pokory i niesamowitego intelektu. Czasem nie miał przygotowanego żadnego tekstu, a mówił tak, że mogło to od razu iść do druku jako artykuł. Można też było go spotykać na Placu Świętego Piotra. Na pozdrowienie, zatrzymywał się, by zapytać „co słychać? jak się czujesz?”. Takie bardzo ludzkie podejście do drugiego człowieka. Jednocześnie pod żadnym względem nie wynosił się. Był bardzo pokorny i bardzo prosty. Takiego go poznałem. Miałem też wielokrotnie okazję spotykać go już jako papieża na celebracjach, ale to już mniej bezpośrednio. Myślę, że to był jeden z największych papieży ostatnich czasów. Jestem pewien, że wiele jego tekstów jeszcze zostanie odkrytych. Osobiście sporo korzystam z jego rozważań, bo jest w nich nieprawdopodobna głębia. Kiedy mam wolną chwilę, to wracam do jego wypowiedzi, bo one są kopalnią refleksji na temat wiary i jej przeżywania, relacji z Jezusem Chrystusem, z Bogiem.
Mówi ksiądz arcybiskup o pracy w kongregacji zajmującej się misjami. Czy nie zadawał sobie pytania: czy sam nie powinienem jechać do dżungli, zamiast siedzieć za biurkiem?
Muszę tu sprecyzować, że po studiach chciałem wyjechać na misje, ale tak wyszło, że nie otrzymałem na to zgody. W tym czasie pojawiła się praca w kongregacji.
Nie było myśli: no nie tego chciałem?
Na początku było to dla mnie dość trudne – siedzieć każdego dnia ileś godzin za biurkiem i studiować dokumenty. Troszkę może mnie to nawet męczyło. Ale kiedy sobie uświadomiłem, że za każdą kartką papieru zapisaną przez kogoś jest konkretny człowiek, konkretna sytuacja, jakiś konkretny problem, to zacząłem inaczej patrzeć na to wszystko. Potem praca dała mi możliwość podróżowania po świecie misyjnym. Odbyłem wiele wyjazdów, spotykając różnych ludzi. Mogłem więc uzupełnić sobie potrzebę doświadczenia misji. Niekiedy udawało mi się nawet włączyć odrobinę w duszpasterstwo misyjne. Wyjazdy dawały mi też możliwość zweryfikowania tego, co czytałem w tych wszystkich dokumentach. Zatem praca wciągała coraz bardziej.
Czy Ksiądz Arcybiskup czytał komentarze na swój temat po wyborze na przewodniczącego KEP?
Troszkę czytałem, ale nie miałem na to zbyt wiele czasu. Żyjemy w czasach, gdzie z taką łatwością ocenia się ludzi… Pozostawiam, to bez komentarza. To, co zawsze robiłem, to starałem się głosić Ewangelię, żyć Ewangelią i tę Ewangelię dzielić się z innymi. Taka jest moja dewiza kapłańska i biskupia.
Rozmawiali: Agata Ślusarczyk, Jakub Jałowiczor