Czternaście serii karnych! Pierwszoligowiec wciąż w grze. Śląsk Wrocław bez szans w starciu z chorwackim sędzią

Wisła Kraków, która zajmuje 13. miejsce w pierwszej lidze pozostaje w grze o udział w europejskich pucharach. Dużo szczęścia miała warszawska Legia. Mecz Śląska Wrocław był thrillerem bez happy endu.

Dzisiejsza Wisła jest cieniem drużyny, która kiedyś seryjnie zdobywała mistrzostwo Polski, a w pucharach potrafiła wyeliminować ekipy z Włoch czy Niemiec. Krakowianie zdobyli puchar Polski, ale nie awansowali do ekstraklasy, a obecnie bliżej im do strefy spadkowej. W pierwszej rundzie eliminacji Ligi Europy poradzili sobie z kosowskim Llapi Podujevo, ale potem ulegli Rapidowi Wiedeń 2:1 u siebie i aż 6:1 na wyjeździe.

Do meczu ze Spartakiem Trnava wiślacy przystąpili do meczu z dwubramkowym deficytem po wyjazdowej porażce 1:3 przed tygodniem. Zaczęli odważnie i od początku na bramkę rywala sunął atak za atakiem. W 11. minucie piłka po strzale Tamasa Kissa nawet znalazła się w siatce, ale gol nie został uznany, gdyż Węgier był na spalonym. Spartak koncentrował się przede wszystkim na obronie i starał się wybijać gospodarzy z rytmu.

Pod koniec pierwszej połowy Philip Azango najpierw stracił piłkę, a potem sfaulował w polu karnym Kissa. Arbiter podyktował „jedenastkę”, którą pewnym strzałem wykorzystał Angel Rodado. Było to piąte trafienie hiszpańskiego napastnika Wisły w tej edycji europejskich pucharów.

Goście najlepszą sytuację mieli w doliczonym czasie pierwszej połowy. Po dośrodkowaniu z rzutu wolnego Libor Holik strzelił z kilku metrów, ale Kamil Broda popisał się efektowną interwencją.

Po przerwie gospodarze wciąż atakowali i po godzinie gry odrobili straty. Marc Carbo posłał świetne podanie w pole karne. Tam wielkim sprytem wykazał się Piotr Starzyński, który przelobował Zigę Freliha.

Chwilę później przed szansą na gola stanął Rodado. Hiszpan kopnął mocno piłkę i trafił w twarz bramkarza Spartaka. Kwadrans przed końcem miał kolejną świetną okazję, lecz tym razem jego strzał został w ostatniej chwili zablokowany. Goście mogli przechylić szalę na swoją korzyść w doliczonym czasie, gdy Azango strzelił tuż obok słupka.

W 8. minucie dogrywki Rodado dośrodkował z rzutu rożnego, a Alan Uryga głową skierował piłkę do bramki. W tym momencie Wisła była w 4. rundzie eliminacji Ligi Konferencji. Na początku drugiej części dogrywki Milan Duris, po podaniu od Azango, strzałem z kilku metrów pokonał Brodę.

W 112. minucie w sytuacji sam na sam z bramkarzem znalazł się Rafał Mikulec, lecz nie zdołał go pokonać. Potem tuż obok słupka strzelał Rodado. W samej końcówce do bramki trafił Angel Baena, lecz gol nie został uznany, bo skrzydłowy Wisły był na spalonym.

O awansie rozstrzygnęły więc rzuty karne. Dostarczyły one niesamowitych emocji. Konieczne było przeprowadzenie aż 14 serii. Bohaterem okazał się Broda, który obronił dwie „jedenastki”, w tym ostatnią, wykonywaną przez Sebastiana Kosę.

Mecze 4. rundy zostaną rozegrane 22 i 29 sierpnia. Wisła spotka się z belgijskim Cercle Brugge, a pierwsze spotkanie rozegra u siebie.

Śląsk Wrocław też musiał odrabiać dwubramkową stratę – wyjazdowy mecz z Sankt Gallen przegrał 2:0.

Mecz mógł się zacząć idealnie dla Śląska, bo po dziesięciu minutach gry w zamieszaniu w polu karnym do siatki trafił Sebastian Musiolik. Arbiter wskazał na środek boiska, ale wstrzymał się z rozpoczęciem gry. Po kilku minutach i analizie VAR Chorwat gola anulował, bo dopatrzył się jakiegoś przewinienia jednego z zawodników Śląska. Gospodarze łapali się za głowy i mocno protestowali, ale decyzja była ostateczna.

Szwajcarzy zapowiadali, że do Wrocławia nie przyjechali bronić dwubramkowej zaliczki, ale wygrać ponownie i pokazywali to na boisku, bo grali odważnie, ofensywnie i stwarzali sytuacje bramkowe. Szukali gola i w końcu go znaleźli. Po szybkiej akcji piłka w polu karnym Śląska trafiła do Bastiena Toma, a ten z ośmiu metrów skierował futbolówkę do siatki.

W tym momencie wydawało się, że emocje na Tarczyński Arenie się zakończyły. Zespół trenera Jacka Magiery, aby doprowadzić do dogrywki, musiał strzelić trzy gole. To się wydawało niemożliwe.

Stracony gol nieco podciął skrzydła Śląskowi i optyczną przewagę posiadali goście. Szwajcarzy prowadzili, ale mimo wszystko już w pierwszej połowie starali się grać na czas i kraść cenne sekundy. Wydawało się, że w do przerwy już nic się nie wydarzy, ale wówczas nadeszło siedem minut, które rozgrzało do czerwoności trybuny.

Zaczęło się od trafienia Petra Schwarza, który wślizgiem dopadł do dośrodkowania Mateusza Żukowskiego. 120 sekund później na strzał zza pola karnego zdecydował się Piotr Samiec-Talar i trafił idealnie. Goście zaczęli grać bardzo nerwowo i ostro. W bocznym sektorze boiska powalony został Nahuel Leiva, piłkę ustawił Schwarz, dośrodkował idealnie na głowę Aleksa Petkowa i Śląsk odrobił straty.

Jeżeli przerwa nieco ostudziła emocje, to zaraz po wznowieniu gry ponownie zrobiło się gorąco. Najpierw spotkanie zostało przerwane, bo bramkarz Ati Zigi miał pretensje związane z zachowaniem fanów Śląska. Wrocławianie mieli przewagę, wygrywali dryblingi i raz za razem podchodzili pod bramkę rywali.

Kiedy po kilku minutach gra została wznowiona, wrocławianie wyprowadzili atak i Schwarz miał świetną okazję, ale nieoczekiwanie arbiter przerwał akcję i przyznał Śląskowi rzut wolny. Podopieczni trenera Magiery ponownie łapali się za głowy, protestowali, ale nie był to ostatni taki przypadek w tym spotkaniu.

Na kwadrans przed zakończeniem spotkania po starciu w polu karnym gości padł Petkov. Arbiter analizował sytuację na monitorze, a następnie ukarał wrocławskiego obrońcę żółtą kartką za próbę wymuszenia rzutu karnego. Ponieważ było to drugie upomnienie, Bułgar musiał opuścić boisko. Zawodnicy Śląska ponownie z niedowierzaniem kręcili głowami.

Grający w liczebnej przewadze goście przejęli inicjatywę, ale niewiele z tego wynikało. Arbiter doliczył aż 12 minut i kiedy wydawało się, że będzie potrzebna dogrywka, dopatrzył się zagrania ręką Leivy i po analizie VAR wskazał na jedenasty metr.

Między zawodnikami doszło do przepychanek i w konsekwencji żółtą kartką został ukarany Leiva, a ponieważ był to drugie upomnienie, musiał opuścić boisko.

Rafał Leszczyński obronił strzał w 11 metrów Christina Witziga, ale arbiter nakazał powtórkę. Za drugim razem do piłki podszedł Willem Geubbels i trafił do siatki.

Śląsk grał w dziewiątkę, ale jeszcze rzucił się do ataku. W polu karnym gości upadł wprowadzony kilka chwil wcześniej Arnau Ortiz, ale chorwacki sędzia uznał, że Hiszpan próbował wymusić „jedenastkę” i ukarał go czerwoną kartką. Śląsk w tym momencie grał w ósemkę.

Wicemistrzowie nie zdołali już odwrócić losów dwumeczu i pożegnali się z europejskimi pucharami.

Spośród wszystkich polskich klubów najwyżej notowanego rywala miała Legia Warszawa, która grała z Broendby Kopenhaga. „Wojskowi” mieli jednak w środę najłatwiejsze zadanie, bo na wyjeździe wygrali 3:2.

Przed meczem fanatycy Broendby, którzy swoją przyśpiewką próbowali zagłuszyć „Sen o Warszawie”, a tuż przed pierwszym gwizdkiem odpalili płonące na czerwono race.

W pierwszej połowie Legia dała się całkowicie zepchnąć do defensywy. Przez 45 minut Legioniści nie oddali celnego strzału i tylko znakomitej formie Kacpra Tobiasza zawdzięczali to, że nie stracili dwóch lub trzech bramek.

Pierwszą dobrą okazję stworzyli sobie goście. Sebastian Sebulonsen strzelił zza pola karnego. Piłka zmierzała w dolny róg bramki, ale Kacper Tobiasz dobrze interweniował. Yuito Suzuki w 15. min uderzył zza pola karnego w środek bramki, gdzie ustawiony był Tobiasz. W pierwszym kwadransie duński klub miał wyraźną przewagę.

Później Suzuki wbiegł w pole karne, lecz jego strzał został zablokowany przez Sergio Barcię. Bramkarz Legii musiał interweniować po rzucie wolnym wykonanym z bocznego sektora boiska, gdyż piłka zmierzała pod poprzeczkę.

Mathias Kvistgaarden w 33. min przedarł się w szesnastkę, lecz przegrał pojedynek z Tobiaszem. Duńczycy mieli kolejną dobrą sytuację po rzucie rożnym, lecz niebezpieczeństwo zażegnał Rafał Augustyniak.

Po chwili Sebulonsen upadł w polu karnym po kontakcie z Pawłem Wszołkiem, ale sędzia uznał, że nie było faulu. Podyktował jednak rzut karny, gdyż wcześniej Barcia dotknął piłki ręką. W 38. min Daniel Wass pokonał Tobiasza z 11 metrów.

Piłkarze z Danii nieco zwolnili i w doliczonym czasie pozwolili Pawłowi Wszołkowi podejść z piłkę w okolice 30. metra. Zawodnik Legii został tam sfaulowany. Rzut wolny wykonał Ruben Vinagre. Portugalczyk mocno wstrzelił piłkę w pole karne. Radovan Pankov dopchnął się do piłki i stojąc tyłem do bramki skierował futbolówkę do siatki. Wynik 1:1 dawał awans Legii.

Na początku drugiej połowy Wass strzelił z dystansu nad poprzeczką. Powtórzył to również w 67. min. Goście z Kopenhagi mieli przewagę do końca spotkania, ale mniej po godzinie gry Legia obudziła się i zaczęła kontrować. 

Kibice gospodarzy domagali się rzutu karnego, gdy – najlepszy w Legii – Luquinhas padł na murawę po starciu z obrońcą, ale faulu nie było. Tobiasz ponownie stanął na wysokości zadania, gdy obronił strzał Noaha Narteya. Świetną sytuację wypracował sobie w końcówce meczu Morishita, który zmienił Luquinhasa, ale w ostatniej chwili zablokowali go obrońcy Broendby.

W szóstej minucie doliczonego czasu Barcia zanotował jeszcze kluczową interwencję w obronie. Ostatecznie Legia utrzymała jednobramkową zaliczkę z pierwszego spotkania i awansowała do kolejnej fazy rozgrywek.

Po meczu piłkarze podeszli pod „Żyletę” i razem z kibicami śpiewali „Gdybym jeszcze raz miał urodzić się, znów bym Tobie Legio oddał życie swe”.

W czwartek 22 sierpnia Legia rozegra pierwszy mecz z w czwartej rundzie eliminacji Ligi Konferencji. Rywalem będzie kosowska Drita, w teorii znacznie słabsza od Broendby. Rewanż odbędzie się tydzień później.

We wtorek Jagiellonia Białystok pożegnała się z szansami na awans do Ligi Mistrzów. Norweski Bodo/Glimt pokonał ją u siebie 4:1 (w Białymstoku goście wygrali 0:1). „Jaga” ma jeszcze szanse na awans do Ligi Europy, ale musiałaby pokonać Ajax Amsterdam. Jeśli przegra, wystąpi w Lidze Konferencji.

Źródło: Logo PAP

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama