W szkolnictwie dzieje się naprawdę dużo złego: wycięcie z programu wszystkiego, co ma związek z religią, lub patriotyzmem (przy okazji ogólna demolka podstaw programowych); absurdalny zakaz zadawania prac domowych; szkodliwe pogadanki o seksie (tym razem nazwano je edukacją zdrowotną, to już chyba trzecie określenie tego samego) i wreszcie likwidacja lekcji religii. Brakuje zorganizowanego oporu rodziców.
„Zachęcamy wszystkich wiernych, aby na różne sposoby podejmować działania ukazujące tę wielką wartość lekcji religii w szkole. Szczególnie prosimy katolickich rodziców, aby odważnie zabierali głos w tej sprawie” – czytamy w oświadczeniu Komisji Wychowania Katolickiego KEP.
Jak dotąd, jeśli chodzi o świeckich, w sprawie likwidacji lekcji religii głos zabierali głównie świeccy katecheci. Poza tym mało kto. Organizacje rodziców słabo słychać. Można to zrozumieć – trudno jest protestować jednocześnie przeciwko wszystkiemu, a powodów od kilku miesięcy nie brakuje: jak nie aborcyjne ustawy, to zdejmowanie krzyży w urzędach, jak nie ksiądz w areszcie, to gejowskie muzeum w środku stolicy.
Dużo sił i środków zużyto na tłumaczenie się z istnienia Funduszu Kościelnego, choć akurat jego likwidacja nie byłaby żadnym problemem – nawet należałoby to zrobić, byle z głową i odrobiną dobrej woli. W innych kwestiach bywało różnie.
Duże było poruszenie spowodowane warszawskim zarządzeniem o zdjęciu krzyży i wprowadzeniu genderowej nowomowy w urzędach. Warszawski ratusz zarządzenia przez to nie wycofał, ale cała sprawa może mieć konsekwencje, kiedy prezydent miasta będzie się starał o władzę w kraju. W sprawie ks. Michała Olszewskiego i aresztowanych urzędniczek potrzeba było naprawdę dramatycznych doniesień, żeby doszło do większych protestów. Zmiany w szkole wzbudzają oburzenie, ale mniejsze, niż powinny.
Tymczasem w edukacji dzieje się naprawdę dużo złego: wycięcie z programu wszystkiego, co ma związek z religią, lub patriotyzmem (przy okazji ogólna demolka podstaw programowych); absurdalny zakaz zadawania prac domowych; szkodliwe pogadanki o seksie (tym razem nazwano je edukacją zdrowotną, to już chyba trzecie określenie tego samego) i wreszcie likwidacja lekcji religii. Piszę „likwidacja”, bo zmniejszenie liczby godzin katechezy połączone z przesunięciem lekcji na koniec, albo początek dnia i robieniem jednej z grupy z uczniów z kilku klas spowoduje, że takich zajęć po prostu nie będzie się dało przeprowadzić.
Brakuje zorganizowanego oporu rodziców. Protesty, jeśli są, to ciche i nieskoordynowane. Rozumiem – zagrożeń, którym się trzeba przeciwstawić jest ostatnio aż nadto. Jednak dzieci same się nie obronią. Muszą to zrobić rodzice. Nikt ich przy tej robocie nie zastąpi.