Sukcesem środowisk proaborcyjnych jest to, że jeśli wcześniej rzeczywiście wśród partii obecnej koalicji były różne stanowiska, to dzisiaj to proaborcyjne zdecydowanie dominuje – mówi Opoce Bartłomiej Wróblewski, poseł PiS.
Jakub Jałowiczor: Kiedy powstawał obecny rząd, po stronie konserwatywnej można było usłyszeć głosy: w rządzie jest antyklerykalna Lewica, ale jest też PSL, który będzie tonować jej zapędy. Czy te oczekiwania się spełniły?
Bartłomiej Wróblewski: Nie sprawdziły się. Widać wyraźnie, że PSL może skutecznie prowadzić politykę personalną, ale agendę polityczną, zwłaszcza w sprawach cywilizacyjnych i kulturowych narzuca lewicowo-liberalne skrzydło Platformy i Lewica. Widzimy to w wielu miejscach: w Ministerstwie Kultury, Ministerstwie Edukacji, widzimy to w kolejnych projektach ograniczających prawo do życia czy w działaniach, które podejmuje Rafał Trzaskowski, zdejmując krzyże i narzucając skrajnie równościową ideologię. PSL uczestniczy w konsumpcji władzy, ale nie ma istotnego wpływu na sprawy programowe.
Taka agenda przynosi polityczne zyski w Polsce? Można na tym budować choćby kampanię do europarlamentu?
Nie jestem pewien, czy przynosi zyski polityczne. Powiedziałbym raczej, że to przyspiesza erozję, utratę zaufania przez obóz obecnie rządzący.
Ale nastroje rewolucyjne na lewicy i w części Koalicji Obywatelskiej są tak silne, że okazują się najważniejsze, choćby nawet miało się to skończyć utratą władzy, to chcą Polskę gruntownie zmieniać. Odrzucić to, co było i jak najmocniej upodobnić się do państw Europy Zachodniej, gdzie podobne procesy zachodzą od kilkudziesięciu lat.
Procedurze poddano cztery proaborcyjne projekty ustaw, a jednocześnie ich zwolennicy mówią niekiedy, że to i tak pomysł na czasy przyszłego prezydenta, bo ten pewnie wszystko zawetuje. Kto będzie przyszłym prezydentem, tego oczywiście nie wiemy. Czy w tych projektach rzeczywiście chodzi o zmianę prawa, czy raczej – jak to ujął Ryszard Petru – o kręcenie filiżanką w szklance bez cukru?
Moim zdaniem chodzi o to, żeby jednak dokonać zmiany. Dyskusje i składane deklaracje mają konsekwencje. Ciekawy jest kazus Szymona Hołowni i PSL, którzy złożyli swój projekt. Ten po pierwsze na płaszczyźnie prawnej jest oczywiście niekonstytucyjny, ale też w treści wykracza daleko poza deklaracje, które składali ludowcy i sam Hołownia. Część z nich w ogóle była przeciwna ograniczaniu prawa do życia, a tu mamy projekt liberalizujący prawo aborcyjne. W dodatku
w projekcie chodzi nie tylko o przywrócenie przesłanki eugenicznej, ale też o poszerzenie dostępu do aborcji poprzez redefinicję przesłanki medyczne, a właściwie wprowadzenie nowej przesłanki zagrożenia zdrowia psychicznego.
To w praktyce oznacza aborcję na życzenie, bo ta przesłanka jest tak elastyczna, że jeśli będzie szeroko interpretowana będzie oznaczać aborcję na życzenie, co zresztą wydarzyło się w Hiszpanii. Krótko mówiąc, sukcesem środowisk proaborcyjnych jest to, że jeśli wcześniej rzeczywiście wśród partii obecnej koalicji były różne stanowiska, to dzisiaj to proaborcyjne zdecydowanie dominuje.
A gdzie w tym wszystkim jest Prawo i Sprawiedliwość? Głosu PiS raczej nie było dotąd słychać.
Prawo i Sprawiedliwość nie potrafiło przez 20 lat wypracować swojego stanowiska w sprawie ochrony życia.
Oczywiście znakomita większość z nas była i jest za ochroną życia. Politycy bardziej liberalni tacy jak Mateusz Morawiecki są w mniejszości. Czas jego rządów doprowadził jednak nie tylko do technokratyzacji, ale także liberalizacji naszego obozu. Dyspozycyjność światopoglądowa przyspieszała wiele karier. Różnice dotyczyły jednak nie tylko, a czasami nie tyle treści prawa, co taktyki działania. Prowadziło to do mniejszej efektywności działań w obronie życia, a czasami do pęknięć w obozie. Tak było w latach 2005-2007, co doprowadziło ostatecznie nawet do rozłamu. Potem w opozycji PiS był jednoznacznie za życiem. Wielokrotnie głosowano w ten sposób.
Po 2015 r. znowu brakowało konsekwentnej linii. Była zgoda kierownictwa na wniosek do Trybunału Konstytucyjnego. Wniosek był bardzo długo rozpatrywany, a jednocześnie rząd jakby nie wierzył, że wyrok kiedykolwiek zapadnie. Nie podejmował żadnych działań i nie przygotował się na reakcję strony lewicowo-liberalnej.
Za mało inicjatyw – i nie były one skoordynowane – dotyczących pomocy matkom w trudnych ciążach i rodzinom z najciężej chorymi dziećmi. Brakowało też działań informacyjnych prowadzonych przez ministerstwa w sferze informacji, edukacji czy zdrowia. Co więcej, po wyroku z 2020 r. te działania też nie były prowadzone, bo obawiano się, że realizacja zaleceń TK odnośnie dodatkowych programów dla matek w trudnych ciążach będzie powrotem do sprawy. Uznano, że lepiej schować głowę w piasek niż wypełnić orzeczenie trybunału. A to wzmacniało poczucie społeczne, że sprawa jest traktowana przez rząd instrumentalnie.
Cnotę stracono, rubla nie zyskano. Traciliśmy także wśród wyborców, zarówno konserwatywnych jak i centrowych. Nasze działanie było konstytucyjnie i etycznie kontrowersyjne, a politycznie nieroztropne, bo skoro już wyrok zapadł, to należało pokazać, że korelatem ochrony życia jest pomoc dla matek w trudnych ciążach i rodzin z dziećmi niepełnosprawnymi, a jednocześnie pokazywać, dlaczego to orzeczenie było takie, a nie inne: że prawo do życia chroni każdego – chorego i zdrowego, przed urodzeniem i po urodzeniu, biednego i bogatego. Tę słabość bezwzględnie wykorzystały i wykorzystują środowiska lewicowo-liberalne.
Nie da się uciec od tego sporu. Nigdzie na świecie, żadnej partii prawicowej się to nie udało, chyba że za cenę porzucenia wartości i utraty tożsamości. A skoro nie da się tego zrobić, to trzeba przystępować do niego z otwartą przyłbicą.
Bartłomiej Wróblewski – poseł Prawa i Sprawiedliwości od 2015 r., doktor nauk prawnych, w 2021 r. kandydował na stanowisko Rzecznika Praw Obywatelskich