W USA odbyły się jedyne w swoim rodzaju rekolekcje mające na celu dalsze uzdrowienie i wzmocnienie tych, którzy przeżyli aborcję. Świat często nie rozumie traumatycznych doświadczeń takich osób. Niektóre mówią wprost: „patrzą na nas ze zdziwieniem, że żyjemy, bo przecież miało nas nie być”.
Czterdzieści cztery lata temu Melissa Ohden spędziła ostatnie pięć dni w łonie matki, mocząc się w toksycznym roztworze, który miał ją zabić przed narodzinami. W odpowiedzi na to, że urodziła się żywa, Melissa musiała łapać ostatnie oddechy w samotności, zanim zbuntowana pielęgniarka interweniowała, by podjąć kroki ratujące życie. Na takie i inne traumatyczne doświadczenia, jakich przykładem jest Melissa uczestnicząca w rekolekcjach dla osób, które przeżyły aborcję, świat często odpowiada chłodem. Ludzie często twierdzą, że takie zdarzenia „należą do przeszłości”. Są wykorzystywane jedynie jako polityczna pożywka. Wiele osób, które przeżyły aborcję, które dzielą się swoimi historiami, spotyka się z pustymi spojrzeniami, a niektóre otrzymują wywołujące wstyd spojrzenia, pełne obrzydzenia, z powodu tego, że żyją. Na forum, ci którzy przeżyli, są skutecznie uciszani. Są „niewygodni”.
Tymczasem tu chodzi o ludzi. Ludzi, którzy żyją, bo... aborcja się „nie udała”. Ludzi, którzy mieli silną wolę życia i przetrwali. Teraz kilkanaście osób spotkało się na historycznych rekolekcjach, aby się nawzajem umocnić i prosić Boga o uzdrowienie ich ran, jakie zadało im zło, obecne na tym świecie. Osoby, które przeżyły rekolekcje, miały od 41 do 76 lat – ich życie prawie zakończyło się aborcją, zarówno przed jej zalegalizowaniem, jak i po. Spotykając się razem, poczuły, że nie są same, że tworzą wspólnotę, że są ważne dla Boga i tych, których tam spotkały.
Uczestnicy rekolekcji modlili się za siebie nawzajem, ale także za nienarodzone dzieci, rodziny i kulturę, aby każdy człowiek, zarówno już ten urodzony, jak i ten jeszcze nienarodzony, był postrzegany jako „więcej niż wybór”.
źródło: Kylee Heap, pro-love /liveaction.org