„Wyspowiadałem się przed wyruszeniem w drogę i uwspółcześniłem testament napisany przed pierwszą misją na Ukrainie, który zostawiłem na biurku w pracy. Wiedziałem, że jadę na teren wojenny, skąd mogę nie wrócić” – powiedział kard. Konrad Krajewski, opisując swoją podróż na Ukrainę.
W rozmowie z „Gościem Niedzielnym” opowiedział o swojej ostatniej podróży na Ukrainę. Przyznał, że to na prośbę papieża Franciszka pojechał do regionów objętych wojną i odwiedził wspólnoty, które tam zostały mimo zagrożenia.
„Ta wizyta miała charakter ewangelicznego podróżowania wzdłuż linii frontu, od Odessy aż do Charkowa” – mówił i zaznaczył, że są to ogromne odległości. Mimo to odwiedzał po drodze wszystkie parafie, jeśli tylko było to możliwe. Jego towarzyszem i przewodnikiem był bp Jan Sobiło z Zaporoża.
Księża wsparli Ukraińców modlitwą, rozmową, ale także materialnie – przekazali środki sanitarne i wsparcie finansowe od papieża. Jak mówi kardynał, jego samochód był „małym bankiem watykańskim na kółkach”.
Osoby, które zostały w strefie objętej działaniami wojennymi to przede wszystkim osoby starsze i chore, które nie miały siły, aby uciec. Zostało ich ok. 4 tysięcy. Od ponad 200 dni nie mają prądu, wody i gazu. Żyją w ciężkich warunkach pod ostrzałem rosyjskich rakiet. Jest im przekazywana pomoc żywnościowa przez dwóch biskupów z Zaporoża. Jak podkreśla kard. Krajewski, jest tam bardzo niebezpiecznie.
„Pojechaliśmy do tych ludzi. Moi przewodnicy wiedzieli, w których miejscach mają na nas czekać. Wychodzili ze swych domów, głównie z bloków. Były to spotkania bardzo szybkie, bo wiedzieliśmy, że nie możemy długo gromadzić ludzi, bo jest to niebezpieczne” – opowiadał.
Najbardziej dramatycznym miejscem, jakie odwiedził kardynał, były masowe groby w Iziumie – świadectwo ogromnego barbarzyństwa i okrucieństwa Rosjan.
„Po przepędzeniu Rosjan żołnierze ukraińscy odkryli w lesie ogromny cmentarz. (…) Celebracja tajemnicy śmierci nieprawdopodobna. Mówi się, że jest tam pochowanych około pięciuset osób. Byliśmy przy ekshumacjach. Pięćdziesięciu żołnierzy, policjantów, strażaków ubranych w białe kombinezony wydobywało te ciała. Zostały pochowane bez trumien, po prostu wrzucone w piach. Identyfikacja dokonywana jest potem, jeśli to możliwe, bo niektóre groby pochodzą sprzed kilku miesięcy, inne są bardzo świeże. Odbywało się to z wielką godnością, w absolutnej ciszy. Nikt nie rozmawiał, nikt nie palił papierosów. Pracujący przy ekshumacji wyjmowali ciała z tak ogromnym szacunkiem, jakby to były ich matki, bracia, siostry. Z wielką delikatnością oczyszczali je z piasku, potem wkładali do białych worków i przenosili do punktu zbornego. Nieśli je w taki sposób, jakby to była intronizacja, pochód z wielkimi bohaterami. Wyrażało to szacunek tych młodych ludzi do niewinnych ofiar. Potem wracali i odkopywali następne groby” – opowiadał papieski wysłannik.
Dodał, że był również w sali tortur w Iziumie, gdzie Rosjanie znęcali się nad Ukraińcami. „Śladów barbarzyństwa oprawców nie da się opisać” – powiedział kardynał.
Podkreślił, że nie widział w osobach pracujących przy ekshumacjach nienawiści czy chęci zemsty. „Oni celebrowali tajemnicę śmierci”, chociaż kilka kilometrów dalej stały wojska rosyjskie. „Przychodziły mi wtedy do głowy słowa z Pisma Świętego, że zło można tylko dobrem zwyciężać. Nie ma innego sposobu. Jeśli będziemy na zło odpowiadać złem, to idziemy w kierunku, który zniszczy nas wszystkich. I ci chłopcy właśnie, wśród których byli ateiści, prawosławni, może też był jakiś katolik, pokazali mi siłę dobra dającą nadzieję. (…) Jeśli żołnierze ukraińscy będą walczyć, ale nie będą się mścić, nie będą robili tego, co robią Rosjanie, to bardzo szybko zwyciężą” – powiedział.
Podkreślił również, że miał świadomość, jak niebezpieczna jest podróż w strefę wojenną.
„Wyspowiadałem się przed wyruszeniem w drogę i uwspółcześniłem testament napisany przed pierwszą misją na Ukrainie, który zostawiłem na biurku w pracy. Wiedziałem, że jadę na teren wojenny, skąd mogę nie wrócić. Dlatego nie brałem żadnej osoby towarzyszącej poza biskupem Janem. Oczywiście, że się bałem. Pierwszy raz byłem w takiej sytuacji, kiedy wybuchały koło nas rakiety, kiedy wszystko wkoło się trzęsło i nie było wiadomo, gdzie uciekać. Jestem jednak pewny, że moje życie nie zależy ani od lekarzy, ani też od wojsk rosyjskich, tylko zależy od Pana Boga. Kiedy On będzie chciał, żebym zakończył swoją misję, to tak będzie” – mówił kardynał.
Źródło: „Gość Niedzielny”