• Wywiad Opoki

Abp Szewczuk: istotą obchodów 80. rocznicy wydarzeń na Wołyniu jest modlitwa: „Panie, ulecz nasze rany”

Musimy studiować przeszłość, gdyż nie ma prawdziwego pojednania bez poznania prawdy. Czasem historia jest wykorzystywana przez polityków dla jątrzenia ran, Kościół natomiast modli się w duchu pokuty, prosząc, by Pan uleczył te historyczne zranienia – podkreśla abp Światosław Szewczuk w wywiadzie dla Opoki przed obchodami 80. rocznicy tragicznych wydarzeń na Wołyniu.

Opoka (MG): Czcigodny Księże Arcybiskupie, wojna, która toczy się obecnie na Ukrainie skłania do zadania kilku ważnych pytań, dotykających zarówno kwestii społecznych, jak i duchowych. Wojna nieraz wyzwala w ludziach to, co najgorsze, ale z drugiej strony — i to, co najszlachetniejsze. W pierwszej kolejności chcielibyśmy zapytać o to, jak — jako duszpasterz — widzi Ksiądz Arcybiskup stan ducha swoich rodaków po 16 miesiącach wojny?

Abp Światosław Szewczuk: To, co obserwujemy od samego początku, to, że wojna demaskuje wszystko. To znaczy, w tych tragicznych okolicznościach, wszystko, co było ukryte w głębi serca ludzkiego, wychodzi na jaw. Tak dobro, jak i zło. Wychodzi tak bohaterstwo, jak i zbrodnia. Ale, szczerze mówiąc, w tych najcięższych czasach, czy to wśród prostych wiernych, czy wśród naszych kapłanów, sióstr zakonnych, biskupów, ja zobaczyłem inne oblicze naszego Kościoła greckokatolickiego — naprawdę Kościoła heroicznego, bohaterskiego. W tym czasie okazało się, że ci wszyscy, którzy przedstawiali siebie jako patriotów i bohaterów, uciekli z Ukrainy. A ci, którzy nigdy nie krzyczeli i nie było ich słychać na placach, na majdanach dużych miast, właśnie ci swoją piersią chronią naszą ojczyznę. Ci bohaterowie pozostali na swoim miejscu, na tym miejscu, gdzie Pan Bóg ich powołał, aby służyć temu narodowi. Prości ludzie poszli na front, żeby bronić swojego kraju.

Sam fakt, że jestem żywy, że ten wywiad może się odbyć, jest świadectwem bohaterstwa naszego narodu. Tutaj w Kijowie, ani na całym świecie nikt się nie spodziewał, że damy radę wytrwać w tych okolicznościach. Rosjanie rozgłosili na cały świat, że Kijów padnie w ciągu trzech dni, ale tak się nie stało. Nie tylko dlatego, że Pan Bóg był z nami, że archanioł Michał, który jest patronem Kijowa, walczył za nas przeciwko szatanowi, ale i dlatego, że Bóg miał kim się posłużyć i ten naród okazał się narodem-bohaterem, który walczy z kimś nie z nienawiści i nie ze złości, ale z miłości do swojej ziemi jest gotów na największą ofiarę. Jest gotowy ofiarować własne życie dla wolności, niepodległości i przyszłości swojego narodu, swojej rodziny, swoich dzieci.

Co jest obecnie największym duszpasterskim wyzwaniem dla Kościoła greckokatolickiego na Ukrainie?

Z punktu widzenia duchowego i duszpasterskiego, największym wyzwaniem jest nienawiść i ból. To są ludzkie uczucia. Jeśli ktoś przychodzi do mojego domu i mnie zabija, to nienawiść jest uczuciem, które porusza człowieka, które mówi „nie zgadzam się z tym, nie mogę tego przyjąć, odrzucam to, jak jestem traktowany”. Z punktu widzenia duchowości chrześcijańskiej to uczucie nie jest dobre. Trzeba je przetransformować — przez modlitwę, przez łaskę Ducha Świętego — w cnotę męstwa i wytrwałości. I to jest wyzwanie!

Wielkim wyzwaniem jest też trauma wojenna, która ciągle się powiększa. To już półtora roku walczymy i ból tej traumy wzrasta. Myślę, że przyszłość Ukrainy zależy nie tylko od zdolności obronienia się w walce z bronią w ręku, ale także od tego, jak potrafimy odpowiedzieć na wyzwanie tego bólu. Istnieją rany widzialne, rany na ciele. Widzimy naszych żołnierzy, którzy są w każdym, nawet najmniejszym szpitalu na Ukrainie jako ranni po walce. Ale istnieją też rany niewidzialne, na ludzkiej psychice, na ludzkiej duszy. I czasem te rany niewidzialne mogą być jeszcze groźniejsze od ran ciała ludzkiego. Stres post-traumatyczny (PTSD) potrafi zabijać, nawet kiedy wojna się skończy. Więcej ludzi ginie od zaburzeń psychicznych niż od rosyjskich kul czy bomb. I tutaj nasze duszpasterstwo musi naprawdę się zmienić. Musimy się nauczyć, jak towarzyszyć temu narodowi w czasach wielkiego bólu narodowego, jak leczyć te rany. Coraz bardziej uświadamiamy sobie, że Kościół ma inny lek na rany ludzkiej duszy niż lekarze czy psychologowie. I tym balsamem, tym lekiem jest łaska Ducha Świętego, sakramenty Kościoła, modlitwa i czasem po prostu — obecność Kościoła jako dobrej matki, która ogarnia, towarzyszy i swoim ciepłem ogrzewa tych, których mrozi to uczucie bólu czy nienawiści.

Rosja uzasadnia swą agresję na Ukrainę koniecznością obrony własnych interesów, a w tle brzmią hasła o „ruskim mirze” i negowanie tożsamości narodowej Ukrainy. Niestety ta rosyjska propaganda znajduje posłuch wśród wielu ludzi na zachodzie Europy. Jak najprościej wytłumaczyć im, dlaczego nie powinni ulegać rosyjskiej narracji?

Odpowiem w sposób „nietradycyjny”: w Ukrainie nie ma konfliktu. Gdy mówi się o konflikcie, to są dwie równoprawne strony, a każda z nich ma swoje racje — i walczą, dyskutują. Można by powiedzieć, że każda z nich ma swoją „propagandę państwową”. Błędem jednak jest mówić, że Ukraina i Rosja są w takiej sytuacji dwustronnego konfliktu. Co jednak naprawdę dzieje się w Ukrainie? Jest to zbrodnia ludobójstwa. Jest zbrodniarz i jest ofiara. Jeśli chcemy dojrzeć prawdę i zrozumieć, jak mamy postępować jako społeczność międzynarodowa — trzeba zacząć od słuchania ofiary. Tak dzieje się w Kościele katolickim, jeśli chodzi o przestępstwo pedofilii. Nikt nie usprawiedliwia i nie słucha racji przestępcy, nawet gdy chodzi o osobę duchowną. Zaczyna się od szacunku wobec ofiary i słuchania tej ofiary, bo to jej prawa są pogwałcone. I od tego trzeba zaczynać.

Moim zdaniem, rosyjskiej propagandy nie trzeba słuchać. Tak jak nie trzeba słuchać szatana i z nim dialogować, ale powiedzieć mu „vade retro satana” — jak mówią Ojcowie Kościoła. Tak samo należy czynić wobec tej propagandy, bo nie ma ona na celu ujawniania prawdy, ale szerzenie kłamstwa. Nawet więcej: celem propagandy jest zniewolenie rozumu i zdolności do krytycznego myślenia. Jeżeli chcemy być wolni i podejmować refleksję w sposób obiektywny, musimy uwolnić się od kłamstwa tej propagandy. A my, jako Kościół, w ciągu tego półtora roku, byliśmy zawsze głosem prawdy i głosem tego narodu, który reprezentujemy. Dlatego każdy, kto chce widzieć prawdę, niech słucha głosu Kościołów Ukrainy. Nie tylko katolickiego — ale też ukraińskich prawosławnych, protestantów, a nawet żydów i muzułmanów. Mówimy teraz jednym i tym samym głosem w imieniu naszego narodu.

Wymienił Ksiądz Arcybiskup różne wyznania i religie. O ile nam wiadomo, Ukraina nie jest jednorodna kulturowo, ale istnieje tu spore zróżnicowanie etniczne, językowe i religijne. Jak to zróżnicowanie wygląda z perspektywy Kościoła? Czy praca duszpasterska w różnych regionach wygląda inaczej? Czy poszczególne Kościoły i religie współpracują ze sobą, czy odczuwalna jest rywalizacja o wiernych?

Trzydzieści lat istnienia państwa ukraińskiego to czas wyzwalania się Kościołów i wyznań spod ideologii sowieckiej. Oczywiście, ten proces wyzwalania w każdym Kościele był odrębny, miał swój własny charakter. Kościół katolicki wyzwolił się bardzo szybko, dlatego, że w czasach Związku Radzieckiego byliśmy największą grupą społecznej opozycji względem ideologii sowieckiej. To samo można powiedzieć o protestantach, o wspólnotach żydowskich, o wspólnotach islamskich w Ukrainie. Teraz jesteśmy świadkami tego procesu wyzwalania się od wpływu Rosji we wspólnocie prawosławnej Ukrainy. I ona też przechodzi swój proces. Te trzydzieści lat to czas, gdy w każdym dziesięcioleciu jakaś frakcja wyzwalała się od wpływu Rosji i tworzyła swój Kościół autokefaliczny w prawosławnej Ukrainie. Teraz nawet ta część Kościoła, która jest jeszcze formalnie w komunii z Moskwą, czy jest podległa patriarsze Cyrylowi, wyzwala się od nich — mentalnie i kulturowo.

Ukraina zawsze była krajem wieloetnicznym i wielowyznaniowym. Mamy wiele różnych wspólnot. Jesteśmy politycznie „nacją wielonarodową”, to znaczy że nie tylko Ukraińcy, ale też Rosjanie, Polacy, Węgrzy, Grecy, Bułgarzy — teraz są patriotami Ukrainy. To bardzo ciekawe, że w wojsku ukraińskim jako kapelani wojskowi są też rabini żydowscy. Trzeba też powiedzieć, że znaczna część tych żołnierzy, którzy giną za niepodległą Ukrainę, walcząc z Rosjanami, mówi po rosyjsku. To znaczy, że ta polityczna nacja, która istnieje teraz w Ukrainie, jest inkluzywna, czyli każdy, kto podziela te same zasady, te same wartości: demokracji, poszanowania godności osoby niezależnie od pochodzenia etnicznego czy religijnego, czuje się patriotą Ukrainy, za którą walczy. I dlatego różne Kościoły, które są zrzeszone w Wszechukraińskiej Radzie Kościołów, mówią teraz jednym głosem, mają jedną i tę samą pozycję — na rzecz wolności i niepodległości państwa ukraińskiego i narodu, który reprezentujemy.

Jesteśmy w przededniu obchodów 80. rocznicy rzezi na Wołyniu. Wiemy, że Ksiądz Arcybiskup ma wziąć udział we wspólnej celebracji 7 lipca w Warszawie oraz 9 lipca w Łucku wraz z Przewodniczącym Konferencji Episkopatu Polski. Rocznica tragicznych wydarzeń na Wołyniu to bolesne wspomnienie, ale jednocześnie okazja do oczyszczenia pamięci historycznej i uleczenia ran przeszłości. Jak powinniśmy patrzeć jako chrześcijanie na to, co zdarzyło się 80 lat temu? Jakie wnioski powinniśmy wyciągnąć z tej trudnej historycznej lekcji?

Już od ponad pięćdziesięciu lat nasz Kościół popiera ten proces pojednania polsko-ukraińskiego. Dużo deklaracji zostało podpisanych, dużo homilii wygłoszonych. Okazano dużo gestów wzajemnej życzliwości. Chciałem się podzielić kilkoma refleksjami na ten temat.

Rzeź wołyńska to tragedia, która jest tragedią obustronną. I strona polska, i strona ukraińska, mają swoje urazy, swoje rany powstałe w wyniku doznanego cierpienia. I w takiej sytuacji, proces pojednania nie jest wyłącznie dążeniem do uzgadniania naszych idei czy naszych punktów widzenia społeczno-politycznych lub kościelnych. Pojednanie między naszymi narodami jest procesem leczenia ran, które po dzień dzisiejszy w swojej duszy i sumieniu noszą zarówno Polacy, jak i Ukraińcy. Łatwiej jest podpisać tekst, ale nie jest tak łatwo uleczyć ból i urazy. To nie znaczy, że nie możemy nic zrobić, zwłaszcza jako pasterze, którzy mają w swoich rękach ten balsam Ducha Świętego, który Pan Jezus, nasz Zbawiciel zostawił swoim apostołom, swojemu Kościołowi. I tym balsamem, który naprawdę leczy rany jest wzajemny dialog i jest przebaczenie i pojednanie. Święty Papież Jan Paweł II mówił o przebaczeniu jak o kojącym ból balsamie, który rozleje się na nasze rany. Winniśmy ciągle sobie nawzajem powtarzać: wybaczam i proszę o wybaczenie.

Ten proces musi być dwustronny — tak ze strony polskiej, jak i ukraińskiej. Jestem dumny z tego, że akurat Kościoły katolickie są sercem i motorem drogi wzajemnego pojednania, przebaczenia oraz leczenia ran przeszłości. Nowe okoliczności spowodowane wojną, w sposób paradoksalny, stwarzają nowe możliwości, aby iść dalej w tym procesie. Jeszcze  w pełni nie rozumiemy tych okoliczności, jakie otrzymaliśmy od Boga, aby wykonać kolejny krok w dziele pojednania, ale widoczne są konkretne znaki: gdy Polak słyszy słowo „Ukrainiec”, ma przed sobą konkretnego człowieka, którego poznaje na co dzień. Słowo „Ukrainiec” nie kojarzy się już tylko, z jakimś kadrem filmu, który  został obejrzany, ale jest powiązane z osobistym doświadczeniem człowieka, z którym razem mieszka, któremu towarzyszy w cierpieniu, wobec którego ma osobistą empatię.

To, co wydarzyło się w ostatnim roku, gdy Polacy otworzyli swoje serca, swoje domy dla uchodźców z Ukrainy, to stwarza nowe możliwości. Wcześniejsze urazy odchodzą, a na ich miejsce pojawiają się możliwości nawiązania osobistych przyjaźni. To samo mogę powiedzieć po stronie ukraińskiej. Państwo ukraińskie, naród ukraiński odczuwa, iż Polacy to najlepsi przyjaciele. Wiemy, że Polacy zawsze kibicują Ukrainie — nie tylko na poziomie dyplomatycznym, wojskowym czy geopolitycznym, ale też na poziomie sportowym, muzycznym, a to znaczy, że teraz przeciętny Ukrainiec odczuwa, że Polacy są jak rodacy i najbliżsi towarzysze, na których można liczyć. Jest takie powiedzenie w języku ukraińskim, że prawdziwego przyjaciela poznaje się w biedzie. I poznaliśmy, że Polacy to nasi przyjaciele i nasi bracia. Przeciętnemu Ukraińcowi obraz Polaka przestaje się kojarzyć się z przedstawicielem formacji zbrojnej, od której przychodzi niebezpieczeństwo dla rodziny ukraińskiej. To już na dobre odchodzi w przeszłość. Obecnie możemy budować nowe relacje, które rodzą się na naszych oczach. Pojawiły się szanse, aby zrobić krok dalej, w leczeniu ran naszej pamięci. Budujemy teraz nową pamięć, która — jak mówi Papież Franciszek — jest pamięcią pozytywną. I według mnie, jest to dar od Boga, z którego winniśmy skorzystać, aby nie pozostawać niewolnikami przeszłości, lecz budować lepszą przyszłość, która jest przed nami.

Profesor Motyl, którego wywiad ukazał się kilka dni temu, powiedział, aby badania historyczne pozostawić historykom, którzy powinni je prowadzić w sposób rzeczowy i uczciwy, ale ważne, aby mentalnie nie tkwić ciągle w przeszłości, bo to ciągle rozjątrza rany.

Myślę, że musimy studiować przeszłość i historię, gdyż nie ma prawdziwego pojednania bez poznania prawdy. Ale nie tylko prawdy faktów, ale również prawdy przyczyn, szukając odpowiedzi, jak do tego doszło i dlaczego tak się stało? Prawdę trzeba poznawać nie po to, żeby się rozliczać, ale dlatego, aby nie powtórzyło się to, co się stało. Według mnie poszukiwanie prawdy jest potrzebne do oczyszczenia pamięci. Dla nas, chrześcijan poznanie prawdy jest procesem uzdrowienia, procesem oczyszczenia i procesem nawrócenia. Nie boimy się prawdy. Już moi poprzednicy powiedzieli, że nawet gdy jeden Ukrainiec popełnił zbrodnię wobec Polaka, winniśmy za to żałować przed Bogiem. I to samo z Polskiej strony — kiedy tylko jeden Polak skrzywdził Ukraińca, też winien odczuwać, że musi stanąć przed Panem i prosić o przebaczenie. I to jest normalne. To jest naszym stylem życia chrześcijańskiego. Nie jesteśmy aniołami, ale ludźmi, z krwi i kości i musimy to zaakceptować.

Jest jednak inna rzecz, bardzo delikatna, gdy chodzi o studiowanie historii. Czasem ta historia jest zmanipulowana albo wykorzystana przez polityków dla jątrzenia tych ran. Dyskutowałem kiedyś z jednym politykiem i powiedziałem mu: proszę pana, dlaczego pan prowokuje konflikty? Dlaczego pan prowokuje, szukając tego co dzieli? A my jako Kościół musimy potem gasić te konflikty i leczyć rany. On zaś odpowiedział: „jeżeli nie ma napięcia społecznego, to nie ma procesu politycznego”. Nie możemy zgodzić się na ciągle rozdrapywanie naszych ran historycznych oraz pogłębianie naszego bólu. Mądrzy przywódcy polityczni rozumieją, że tam gdzie pojawiają się napięcia, należy rozwijać przyjaźń. To jest sztuka dyplomacji. Jeżeli to sobie uświadomimy — tak po stronie ukraińskiej, jak i polskiej — to nie pozwolimy, aby nasze bóle historyczne były instrumentalizowane w celach politycznych. Należy budować relacje społeczne na zasadach, które czynią wszystkich nas lepszymi i budują państwo, które ma naprawdę twarde fundamenty.

Myślę, że to jest jak w rodzinie, gdzie słowo „przepraszam” musi paść z obydwu stron. Nie jest tak, że wyłącznie jedna strona ma coś na sumieniu — każdy musi powiedzieć, że przeprasza i dopiero wtedy następuje pojednanie. Inaczej byłoby to nieprawdziwe pojednanie, gdyby tylko jedna strona się kajała.

Oczywiście, w stosunkach dyplomatycznych zdarza się, iż kogoś się zaprasza w taki sposób i w takim momencie, żeby on nie przyszedł. To jest taka dyplomatyczna złośliwość. Również można kogoś przepraszać, w takiej formie, żeby go nie przeprosić a niekiedy nawet obrazić tego, z kim dialogujemy. To znaczy, że musimy szukać dobrego sposobu, jak do tego dążyć, żeby to uleczenie ran historycznych rzeczywiście nastało. Dlatego tak ważne są słowa, formuły oraz gesty.

Myślę, że uroczyste, modlitewne pojednanie, który zostało zaplanowane w Warszawie na 7 lipca, będzie momentem bardzo silnym, który będzie przemawiać do serc, zarówno Ukraińców, jak i Polaków. Symbolicznym będzie również to, iż z Warszawy, razem z Jego Ekscelencją Arcybiskupem Gądeckim pojedziemy razem do Łucka. Czyli w taki sposób niejako połączymy Polskę i Ukrainę. Stworzymy pomost łączący Warszawę i Łuck, Mazowsze i Wołyń, gdzie odbędzie się podobne upamiętnienie po stronie ukraińskiej 9 lipca, w niedzielę. Dla mnie to będzie naprawdę bardzo silne przeżycie duchowe. Już do tego się przygotowuję i nawet myśląc o tym, odczuwam wzruszenie w sercu.

Czasem pada takie pytanie, w jakim stopniu my, hierarchowie Kościołów — rzymskokatolickiego po stronie polskiej czy greckokatolickiego po stronie ukraińskiej — możemy reprezentować cały naród. Czy dostaliśmy taki mandat? Czy mamy prawo reprezentować ofiary? To jest pytanie otwarte. Ale ten sposób pojednania, który przyjęliśmy, nie jest narzucaniem, ale zaproszeniem. To znaczy: zapraszamy do tego aktu pojednania i zawsze prosimy, aby na nasze zaproszenie nasze narody odpowiedziały. Aby powiedziały: Amen, niech tak się stanie. Na prośbę o skruchę serca, o pokutę, byśmy razem powiedzieli: „Panie, zmiłuj się nad nami”. Kyrie eleison — to bardzo silna ekspresja. Modlitewne wezwanie Kyrie eleison oznacza prośbę o wylanie oleju na nasze rany. My prosimy, a Ty, Panie, daj nam ten olej. I mogę poświadczyć, zwłaszcza po stronie ukraińskiej, że ludzie odpowiadają szczerze, otwartym sercem — chcą tego, tego pragną i do tego dążą.

Oby tak było i po stronie polskiej! Myślę, że nasz stosunek do Ukraińców rzeczywiście się zmienił i widać wielką otwartość. Obecnie w Polsce przebywa około 3 milionów Ukraińców. Większość z nich to wierni Kościoła prawosławnego lub greckokatolickiego. Czy udaje się im zapewnić opiekę duszpasterską na terenie naszego kraju? Czy my, jako katolicy obrządku łacińskiego, możemy jakoś pomóc, aby ci wierni nie zostali pozostawieni sami sobie?

Korzystając z tej możliwości, chciałbym serdecznie podziękować wszystkim hierarchom, duszpasterzom, ojcom duchownym za otwartość. Nikt nie prosi o dokumenty tego, kto wchodzi do kościoła. Nasze i wasze wspólnoty są otwarte. Jeżeli chodzi o parafie rzymskokatolickie w Polsce, czy nawet nasze — greckokatolickie, nie pytamy: „jakim językiem mówisz”, „skąd przychodzisz”, „czy jesteś katolikiem, prawosławnym czy protestantem”, ale otwieramy nasze serca i nasze drzwi dla wszystkich. Ale oczywiście staramy się zrozumieć, kim są ludzie, którym otworzyliśmy nasze drzwi, czego oni naprawdę potrzebują. Czasem nasze wizje na ich temat nie są realistyczne. Musimy „poznawać” tych, którzy przyszli do nas.

Dziękuję, że tworzy się możliwość takiej opieki duszpasterskiej jakiej nowoprzybyli potrzebują. W ostatnim roku wielu grekokatolików z Ukrainy przyjechało do Polski i naprawdę jesteśmy świadkami życzliwości ze strony wspólnot rzymskokatolickich. Powstają nowe parafie czy nowe greckokatolickie centra duszpasterskie dla naszych wiernych. Dużo Ukraińców, zwłaszcza z Ukrainy centralnej i południowo-wschodniej, nie posiada wyraźnej tożsamości wyznaniowej. Czasem mówią, że są prawosławni, ale chodzi im bardziej o kulturę i sposób myślenia religijnego. Nigdy nie byli praktykującymi uczestnikami tej czy innej wspólnoty religijnej. I czasem tak się dzieje, że przychodzą do nas prawosławni, prosząc o sakramenty. My mówimy: bardzo dobrze, nasza gościnność, nawet sakramentalna, jest nieodwołalna, ale tutaj w okolicy istnieje parafia prawosławna czy wspólnota protestancka, jeśli chcecie, możecie tam pójść. To znaczy — nie odwołujemy się do prozelityzmu. Ale czasem odpowiedź jest zaskakująca. Mówią: w waszym Kościele spotkaliśmy żywego Chrystusa. Chcemy pozostać, nie wyrzucajcie nas. Wiemy, że mamy wybór, ale nasz wybór kieruje się w stronę Kościoła katolickiego. To jest bardzo ciekawe, bo oczywiście także w polskich okolicznościach nikt nie narzuca tożsamości kościelnej i ta wolność religijna ujawnia się w sposób praktyczny, duszpasterski. Wtedy ci ludzie odczuwają, że są szanowani w swojej tożsamości, ale też akceptowani. I ta wolność religijna naprawdę pomaga im wzrastać duchowo w życiu chrześcijańskim, wchodzić w tę wspólnotę, która ich zaakceptowała, która ich katechizuje, która ich naucza, która ich prowadzi.

Myślę, że to bardzo istotne, co Ksiądz Arcybiskup mówi. Wielu polskich duszpasterzy nie chciałoby uprawiać prozelityzmu, ale z drugiej strony odczuwa, że w ludziach, którzy przychodzą, jest duchowy głód. To ważna myśl, aby nie odmawiać im duchowej posługi.

Jesteśmy bardzo wdzięczni, że księża rzymskokatoliccy szukają naszych księży i mówią: „tam są wasi ludzie, przyjdźcie, oni są tutaj i szukają swojego duszpasterza”. W imieniu Kościoła greckokatolickiego w Ukrainie i w Polsce chciałem bardzo podziękować za takie nastawienie.

 

Rozmawiał Maciej Górnicki

« 1 »

reklama

reklama

reklama

reklama

reklama

reklama