O wojnie, której nie widać w mediach, lęku przed porzuceniem, „cudzie” Jana Pawła II i „tłumaczeniu się” z milczenia papieża Franciszka – opowiada w rozmowie z Opoką ks. Mariusz Krawiec SSP, korespondent Radia Watykańskiego ze Lwowa.
Agata Ślusarczyk: Jako korespondent Radia Watykańskiego śledzi Ksiądz z bliska wiele wojennych wydarzeń. Jakich obrazów nie zobaczymy w mediach?
Ks. Mariusz Krawiec SSP: Wojna na Ukrainie przestała być w mediach zarówno w Polsce jak i za granicą tematem dominującym. Mówi się o wybuchach, bombardowaniach, ilości rannych i zabitych. Nie widzimy natomiast codziennego życia. Tymczasem wojna dopiero teraz zaczyna wysysać z ludzi soki. Ciągłe napięcie, stres, niepewność. Pamiętam jak dziś młodą matkę, którą wiozłem ze Lwowa na front. Przyjechała z Krakowa dwójką malutkich dzieci, by choć przez chwilę zobaczyć swojego męża. Opowiadała o swoim życiu, tęsknocie, miłości. Kilka dni temu dostałem informacji o pogrzebie tego żołnierza. Na Facebooku zamieściła wzruszające nagranie z ich ostatniego spotkania. Psychologowie już teraz alarmują, że po zakończeniu inwazji, zdecydowana większość Ukraińców będzie potrzebowała wsparcia psychologicznego. Ludzie są bardzo zmęczeni i potrzebują „normalnego życia”. Nie chcą ciągle rozmawiać o wojnie. Wielu dziennikarzy, którzy przyjeżdżają do Lwowa na „wojenny” materiał lub wolontariuszy, dziwi się na przykład, że są otwarte kawiarnie. Niektórzy byli wręcz zaszokowani. Poszukują krwi i wojennych dramatów, a nie „zwykłego życia”. Codzienna rzeczywistość to zmęczenie ludzi i nadzieja na to, że ta wojna się jak najszybciej skończy.
Tymczasem oczy całego świata zwróciły się w stronę palestyńsko-izraelskiego konfliktu… I kwestia Ukrainy automatycznie zeszła na drugi plan.
Ukraińcy, z którymi na co dzień rozmawiam, coraz bardziej boją się porzucenia. Boją się, że Europa przestanie się nimi interesować, że przestanie płynąć pomoc humanitarna, wojskowa. Oni wiedzą, że sami nie dadzą sobie z Rosją rady. O ile na początku pomoc była bardzo intensywna, teraz trochę osłabła i to widać. Wielu Ukraińców obawia się także tego, co będzie z ludźmi na terenach, gdzie brakuje gazu i energii elektrycznej, jak przetrwają zimę. W ludziach jest wielki strach przed opuszczeniem. Dlatego dziś Ukraina potrzebuje przede wszystkim gestów solidarności. A to jest trudne do uchwycenia przez media. Rośnie zapotrzebowanie także na pomoc medyczną i psychologiczną.
I z tego, co można przeczytać na Księdza profilu na Facebooku - także na pomoc duchową, jak na przykład książki.
Jako dziennikarz Radia Watykańskiego wielokrotnie towarzyszyłem kardynałowi Konradowi Krajewskiemu w jego podróżach z papieską pomocą humanitarną. Pewnego dnia odkryłem – patrząc na zmęczone twarze ludzi – że trzeba im dać coś więcej, niż tylko konserwy. Zaczęliśmy więc na nowo organizować się z uruchomieniem wydawnictwa, które zostało zamknięte wraz z wybuchem wojny. Już w marcu 2022 r. wydaliśmy modlitewnik z nabożeństwem pierwszych sobót miesiąca z Aktem Poświęcenia Rosji i Ukrainy Niepokalanemu Sercu Maryi, który bezpłatnie rozdawaliśmy. We wrześniu tego roku poświęciliśmy kolejne pomieszczenia naszego wydawnictwa i powiększyliśmy redakcję. Cały czas widzimy rosnące zapotrzebowanie na literaturę duchową, różnego rodzaju poradniki. W czasie wojny zarówno makaron jak i książka są pomocą humanitarną. Aktualnie na język ukraiński tłumaczymy książkę Mariangeli Calcagno „Narodziłam się na nowo”. Ludzie na Ukrainie – jak chleba, potrzebują także nadziei.
Wydaje się czymś naturalnym, że powinna ona płynąć przede wszystkim od następcy Świętego Piotra. Tymczasem zaufanie do papieża Franciszka na Ukrainie drastycznie spadło…
Na początku wojny Ukraińcy żyli nadzieją, że wizyta papieża Franciszka może odwrócić bieg wojny. Mam wrażenie, że traktowali ją trochę „magicznie” na zasadzie: przyjedzie papież, stanie na jednym z placów w Kijowie i – jak niegdyś św. Jan Paweł II na pl. Zwycięstwa – wypowie modlitwę: „Niech zstąpi Duch Twój” i dokona się cud. Wojna się zakończy. Myślę, że św. Jan Paweł II miał natchnienie, by w takich historycznych okolicznościach wypowiedzieć tę formułę. Natomiast powiedziałbym, że papież Franciszek na ten moment nie mógł tego zagwarantować. To było pierwsze rozczarowanie. Następnie wiele osób zaczęło zastanawiać się dlaczego papież nie nazywa rzeczy po imieniu – nie wskazuje jasno na agresora. Jako korespondent Radia Watykańskiego cały czas śledziłem wypowiedzi papieża. Prawie przy każdym takim ważniejszym wystąpieniu publicznym ponawiał apel o modlitwę z cierpiący naród Ukrainy. Ale faktycznie nie wskazywał na agresora. Myślę, że są to bardzo delikatne i dyplomatyczne kwestie. Weźmy na przykład kwestię odzyskiwania ukraińskich dzieci, w którą zaangażowała się Stolica Apostolska. To jest jedna z tych furtek, które można łatwo zamknąć używając jednoznacznych stwierdzeń. Trzeba też pamiętać, że o pewnych rzeczach w czasie wojny, nie można mówić otwarcie. Ja sam jako dziennikarz po kilka razy upewniam się, czy mówiąc o czymś lub o kimś, nikomu tym nie zaszkodzę. Chodzi o zwykłych ludzi, którzy na przykład mogą mieć krewnych na terenach okupowanych.
Czy zdarzały się sytuacje, że Ksiądz „tłumaczył się” z niefortunnych wypowiedzi papieża np. o „Wielkiej Rosji” ?
Być może, że w niektórych wypowiedziach publicznych papież popełnił błędy, które mogą wynikać z tego, że do końca orientuje się w niuansach geopolitycznych naszego regionu. W tych kwestiach z pewnością powinien bardziej słuchać doradców, którzy orientują się w tych sprawach. Trzeba mieć także na uwadze, że papież ma południowoamerykański, spontaniczny styl i nieraz coś mu się niepotrzebnie wymsknie. I trzeba to było później prostować, także w rozmowach z ludźmi. Było już tak, że Ukraina protestowała wobec wypowiedzi papieskich na poziomie dyplomatycznym.
Porozmawiajmy chwilę także o polsko-ukraińskim pojednaniu. Jak wygląda ono poza kamerami i oficjalnymi politycznymi gestami?
Dzisiaj mamy zupełnie inny kontekst historyczny. Wojna i to, co Polacy zrobili dla Ukrainy – te gesty solidarności, pomoc, otwartość, ona przez Ukraińców została zauważona. Większość produktów, które trafiały z pomocą humanitarną było z Polski. Na Ukrainie często mówi się o pomocy, jakiej doświadczają Ukraińcy ze strony Polski. To wszystko zostaje w sercach zwykłych ludzi. Choć oczywiście jest jeszcze wiele nierozwiązanych kwestii na poziomie politycznym takich jak na przykład kwestie ekshumacji czy upamiętnienia. Ważne, żeby to pojednanie dokonywało się małymi krokami na poziomie ludzkich relacji. Na przykład w ubiegłym roku Ukraińcy ze wsi Hołoby, położonej na zachodzie Ukrainy, w geście wdzięczności polskiemu narodowi, uporządkowali tamtejszy polski cmentarz, na którym spoczywają ofiary rzezi wołyńskiej. To są te gesty, które wypływają z wnętrza ludzkich serc. To są te małe kroki, których potrzebujemy, żeby iść naprzód. W mojej ocenie jest ich wiąż jeszcze zbyt mało. Ta świadomość historyczna dopiero się w ukraińskim narodzie rodzi.
Co w proces pojednania polsko-ukraińskiego wniosła wspólna modlitwa przedstawicieli obydwu narodów i Kościołów w Łucku w 80. Rocznicę Rzezi Wołyńskiej, którą Ksiądz relacjonował?
Obecny na uroczystościach przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski abp Stanisław Gądecki powiedział wówczas, że wspólna modlitwa w Łucku otwiera nowy etap w procesie pojednania i przebaczenia obu narodów: „Po tym długim procesie, ponad dwudziestu lat spotkań, które odbywały się w Rzymie, na Jasnej Górze, w Warszawie i w Kijowie, doczekaliśmy się jakiegoś większego zbliżenia oraz większego zrozumienia”. Można tym samym zauważyć, że po 80 latach przebija się do świadomości ukraińskiej, że istniało coś takiego jak rzeź wołyńska. Pozostaje jeszcze precyzyjne zdefiniowanie tego, co termin „tragedia wołyńska”, jakim najczęściej posługuje się storna ukraińska, mając na uwadze wydarzenia sprzed 80 lat oznacza dla Narodu Ukraińskiego. Uważam, że Polacy i Ukraińscy stoją obecnie w takim momencie historii,,który pozwala mieć nadzieję na przyszłość, choć jeszcze dużo trzeba tutaj wspólnie zrobić.