Australijski biskup Kościoła asyryjskiego Mar Mari Emmanuel, który w kwietniu przeżył islamski zamach na swoje życie, wielokrotnie wskazywał, jak groźne dla ucznia Chrystusa jest pójście ze głosem „mądrości tego świata”. Każdy z nas musi dokonywać wyborów, a to, komu ufamy, jest najważniejszym wyborem naszego życia.
Nawet jeśli zdecydowana większość ludzi wyznaje taki czy inny pogląd, uczeń Chrystusa musi mieć odwagę, aby przeciwstawić się tej większości, jeśli jej opinie niezgodne są z nauczaniem jego Mistrza. Musimy wybierać, komu wierzymy – a we współczesnym świecie ten wybór wiąże się niestety z coraz większym kosztem. Choć świat głosi przesłanie tolerancji, nie ma tolerancji dla chrześcijan.
Biskup jednego z Kościołów wschodnich (Starożytny Asyryjski Kościół Wschodu), Mar Mari Emmanuel jest bezkompromisowy w swym nauczaniu, wzywającym do wierności Chrystusowi. Sam zapłacił już bardzo wysoką cenę za tę wierność – wielokrotnie ugodzony nożem przez islamskiego szesnastolatka podczas liturgii w swoim kościele, otarł się o śmierć. Natychmiast po zamachu przebaczył napastnikowi, wypowiadając jednocześnie słowa: „niech Pan Jezus cię zbawi”.
Kilka miesięcy wcześniej, zapytany o to, czy niechrześcijanie mogą się zbawić, odpowiedział w następujący sposób:
Nie jestem uprawniony, aby ich osądzać. Osąd należy tylko do Boga. Jednak jako wierzący w Pana Jezusa mogę powiedzieć z całkowitą pewnością, że nikt nie dostaje się do nieba bez Jezusa Chrystusa. Gdyby ktoś więc powiedział: «mogę pójść do nieba poza Jezusem Chrystusem», z pewnością nie jest to prawdą. Jezus jest jedyną Drogą i bez Niego nikt tam nie wejdzie. Jednak to, że urodziłem się w chrześcijańskiej rodzinie, nie znaczy, że ostatecznie okażę się wierzącym w Chrystusa.
Na pytanie o to, jak to możliwe, że ludzie wychowani w rodzinach chrześcijańskich okazują się niewierzący, biskup odpowiada:
„To był ich wybór. Wybrali w oparciu o to, co uważali za słuszne. Tak było z Adamem. Bóg dał mu przykazanie o dwóch gałęziach: miłuj Boga całym sercem i umysłem. Bóg dał nam umysł, abyśmy mogli odkryć, jaka ścieżka jest właściwa. Niektórzy dokonują wyborów w oparciu o swe odkrycia intelektualne; jednak o tym, czy był to dobry, czy zły wybór, przekonają się dopiero później. Na ziemi dokonali tej ostatecznej decyzji, wybierając konkretną ścieżkę”.
Życie jest sztuką wyboru. Nawet, gdy wydaje nam się, że nie dokonujemy żadnego wyboru – idąc po prostu za głosem większości, żyjąc tak, jak wszyscy, w rzeczywistości wybieramy konformizm, pozornie łatwe, niewyróżniające się życie. Taki wybór, nawet nieuświadomiony, ma swoje konsekwencje – także te ostateczne, które zadecydują o tym, czy zostaniemy zbawieni, czy też nie.
Co w takim razie z wyznawcami innych religii? To bardzo trudne pytanie, bo nikt nie jest w stanie wniknąć w ich serca. Zbawienie to nie kwestia takich czy innych poglądów, ale relacji do Chrystusa. Ta relacja jest inna w przypadku kogoś, kto Go nie poznał (bo nie była mu głoszona Ewangelia), inna zaś w przypadku osoby, która znała Chrystusa, ale Go odrzuciła lub zlekceważyła. Czy obecnie można jeszcze spotkać muzułmanina, buddystę czy wyznawcę innej religii, który w ogóle nie słyszał o Chrystusie? Czy słysząc o Nim, nie dokonał wyboru?
Biskup Mar Mari zwraca uwagę, że to, w jakiej rodzinie się urodziłem i wychowałem: chrześcijańskiej, muzułmańskiej, buddyjskiej czy ateistycznej, nie podlega Bożemu osądowi. Tym, co podlega, są moje wybory.
„Bóg mówi: posługuj się swoją głową i dowiedz się, kim był Jezus Chrystus. Gdy słyszysz o Nim, co robisz? Czy idziesz dalej i badasz, kim był ten Jezus Chrystus z Nazaretu? Dlaczego tylu ludzi mówi o Nim, że jest jedyną Drogą, Prawdą i Życiem? Gdy tego nie badamy, gdy ignorujemy Go, wtedy stajemy się odpowiedzialni przed Bogiem i będziemy w końcu musieli odpowiedzieć na pytanie, dlaczego to zrobiliśmy”.
Zamiast więc zadawać sobie teoretyczne (i niemożliwe do rozstrzygnięcia) pytanie: czy buddyści lub muzułmanie mogą się zbawić, trzeba popatrzeć na samego siebie, na swoje wybory życiowe i pytanie to odnieść do siebie: „czy ja się zbawię?” „Jak odpowiadam na wezwanie Chrystusa?” Nie żyjemy przecież w teoretycznym świecie, w którym Ewangelia jest nieznana i niedostępna – Biblię można dziś kupić w kilka minut w internecie albo pobrać ją na swój telefon. Gdy staniemy kiedyś przed Bogiem, nie będziemy mogli twierdzić: „nic nie słyszałem o Jezusie Chrystusie”. Owszem, słyszałeś i dokonałeś wyboru: pójść za Nim lub Go odrzucić lub zlekceważyć.
Już po zamachu i odzyskaniu sił biskup Mar Mari otrzymał od jednego ze swych widzów pytanie: „dlaczego życie jest takie trudne?” Dlaczego musimy ciągle stawać przed tak trudnymi wyborami? Dlaczego w świecie jest tyle cierpienia? Odpowiedź jest jasna, choć niełatwa do przyjęcia:
Od momentu, gdy złamaliśmy słowo Boga, życie stało się trudne. Jest tak wiele wyzwań i przeszkód, zarówno w nas samych, jak i poza nami. Wielu spraw po prostu nie rozumiemy. Nie wiemy, co zdarzy się jutro. Widzimy, w jak lewicowym kierunku zmierza społeczeństwo. Nie wiemy, co z tego wyniknie. W nas samych jest zamęt. Gdy siadam w milczeniu, aby się modlić, myśli kłębią mi się w głowie, nie umiem ich powstrzymać. Zanim skończę zajmować się jedną sprawą, pojawia się następna. Problemy w małżeństwie. Problemy z wychowaniem dzieci... W tym wszystkim jest aspekt pozytywny i negatywny. Pozytywny – to, że zmagając się z tym wszystkim, staję się silniejszy. Być może te ciemne chwile pociągną mnie do Boga bardziej niż dobrobyt. Może porażki nauczą mnie większej mądrości niż sukcesy. Nie do mnie należy decydować o tym, co dobre, a co złe. Być może to, co uważam za zło, Bóg widzi jako jedyne dobro, które może mnie uratować.
Pytamy ciągle: „dlaczego?” „Dlaczego to wszystko dzieje się w moim życiu?” Ale właśnie dzięki temu możemy przyznać, że nie jesteśmy zadowoleni ze swojego życia. To zło, którego doświadczamy, sprawia, że zwracamy się do Boga. Gdy zaś zbliżymy się do Niego, gdy poznamy Chrystusa i przyjmiemy Go, przestajemy patrzeć na samego siebie, bo nasze stare «ja» umiera. Spotkanie z Chrystusem zmienia nasz sposób patrzenia na samego siebie. Nie wiemy, dlaczego jest tak trudno, ale wiemy, że chcemy być z Chrystusem przy końcu naszego życia.
I właśnie w ten sposób dokonuje się w nas najważniejsza przemiana: życiowa decyzja, aby iść za Chrystusem. Nie zrozumiemy wszystkiego, ale powierzamy się Temu, który wie wszystko – samemu Bogu.
Jest jeszcze jeden element odpowiedzi na pytanie: dlaczego jest tak ciężko? Chodzi o materializm i dehumanizację naszego życia:
„Materializm pochłonął ludzkość. I jeszcze jedna rzecz: technologia. Nie jestem jeszcze tak stary, żeby nie pamiętać, że jako dzieci bawiliśmy się prostymi zabawkami. Robiliśmy pojazdy z kółkami z kapsli od Pepsi. Dziś dziecko nie może się obyć bez iPada. Siedząc w domu z bliskimi komunikujemy się z nimi przez komórkę. Utraciliśmy ludzkie kontakty. Kupujemy torebkę za pięć tysięcy dolarów, tymczasem w świecie wokół nas pięć tysięcy ludzi umiera z głodu. Zapomnieliśmy o naszym człowieczeństwie”.
Jak w takim świecie nie miałoby być trudno? Gdy każdy myśli tylko o sobie, o kolejnych zakupach, nie mając czasu spotkać się z innymi, wysłuchać ich? Przekonanie, że technologia zastąpi człowieka, że rozwiąże nasze problemy – to ułuda. Życie w stechnicyzowanym świecie nie jest rajem na ziemi, ale wręcz przeciwnie.
Musimy więc nauczyć się płynąć pod prąd, iść wbrew temu, co proponuje świat. Nie chodzi o rezygnację z technologii, ale o przemianę swojego patrzenia na rzeczywistość. Komu ufam? Spin-doktorom politycznym? Bogaczom, którzy zarządzają korporacjami i kreują kolejne błyskotki, aby wyciągnąć ode mnie jeszcze więcej pieniędzy? Celebrytom? Jeśli im zaufam, dokąd mnie to doprowadzi? Co zrobią dla mnie ci wszyscy politycy, biznesmeni, influencerzy, gdy już nie będzie się liczył mój głos, kliknięcie czy pieniądze? Czy nie lepiej zaufać Temu, który oddał za mnie swoje życie, aby mnie wyzwolić z niewoli zła? To wybór, przed którym staje każdy z nas. I od tego wyboru zależy nasze życie.