Czystka etniczna i kulturowa w Górnym Karabachu: jeśli Europa się nie ocknie, czeka ją los Armenii

Minął ponad rok po azerskiej inwazji na Górski Karabach. Muzułmańscy najeźdźcy niszczą symbole historyczne i religijne w ormiańskiej enklawie, unicestwiając wielowiekowe dziedzictwo kulturowe Ormian. Społeczność międzynarodowa przymyka oczy, jakby nic się nie działo. Po raz kolejny okazuje się, że „nie ma zasad, są tylko interesy”.

Armia Azerbejdżanu podbiła Republikę Górskiego Karabachu (Arcakh, jak nazywają ją Ormianie) we wrześniu 2023 roku, a większość ludności ormiańskiej zmuszona została do ucieczki z enklawy. W ciągu miesiąca 108 000 ze 120 000 Ormian mieszkających w Górskim Karabachu opuściło swój kraj, większość z nich przeniosła się do Armenii.

Armenia to najstarszy chrześcijański kraj na świecie. Ormianie wierzą, że Erewań, stolica ich kraju, jest starszy od Rzymu, a dwóch uczniów Jezusa, Bartłomiej i Tadeusz, zostało pochowanych w Armenii jako męczennicy. Kraj jest z gruntu chrześcijański, pełen kościołów i klasztorów. Teraz żołnierze muzułmańskiego Azerbejdżanu niszczą to dziedzictwo, zacierając wszelkie ślady wielowiekowej historii narodu ormiańskiego. W niedalekiej przyszłości być może nikt nie będzie pamiętał, że Ormianie mieszkali w enklawie i że byli chrześcijanami.

Jednym z nielicznych świadków, którzy usiłują przypomnieć światu o losie Ormian jest Craig Simonian, ewangelik, który był pastorem Światowego Sojuszu Ewangelicznego w Armenii. Podkreśla on, że kultura Armenii jest z natury chrześcijańska i że kraj ten uważa się za integralną część Europy. Niestety ta tożsamość, w połączeniu z geograficzną bliskością Turcji, Iranu i Rosji, stanowi także problem. Jak mówi Simonian, Rosja i Iran ostrzegały Armenię przed jej zachodnimi sympatiami. To, co dzieje się w Arcakh, nie jest wyłącznie inicjatywą Azerów, ale stanowi ukrytą realizację planu tureckiego prezydenta, by odbudować wielkość Turcji, tworząc pewnego rodzaju nowy kalifat, którego częścią będzie Azerbejdżan. Armenia stoi jednak na przeszkodzie geograficznemu zjednoczeniu Turcji i Azerbejdżanu.

Simonian wskazuje, że konflikt w Górnym Karabachu nie jest odizolowany od tego, co dzieje się na całym świecie, ale jest częścią walki między kulturą muzułmańską a chrześcijańską.

„Najpierw niszczą nasze wiekowe kościoły i klasztory. Następnie bezczeszczą nasze cmentarze. Torturują ludzi, nazywając ich chrześcijańskimi psami”.

Tak właśnie wygląda w praktyce „dialog” z islamem.

To, co dzieje się w Karabachu, to w zasadzie „przepisywanie historii”, podkreśla Simonian.

„Jesteśmy świadkami wymazywania historii i kultury, ormiańskiej kultury chrześcijańskiej. Oczywiście nie negujemy prawa Azerów do życia w Karabachu, ale jesteśmy tam od średniowiecza. Świadczą o tym stare klasztory i cmentarze. Tymczasem Azerowie w Azerbejdżanie stworzyli ostatnio specjalną stację telewizyjną, nadającą programy mające udowodnić, że Górny Karabach jest i zawsze był azerski. Niszczą katedry lub zamieniają je w meczety, jak Katedra Świętego Zbawiciela. Nazwy ormiańskie są zmieniane na azerskie. A my siedzimy i patrzymy biernie, jak to się dzieje”.

Słowa Simoniana potwierdzają zdjęcia satelitarne. Ormiańska stolica Stepanakert została przemianowana na Chankendi. Azerowie zajęli miasto opuszczone przez Ormian. Domy parlamentu zostały zniszczone. Sklepy i hotele zostały zburzone lub opatrzone azerskimi tekstami i symbolami. Stadion piłkarski został odnowiony w kolorach azerskiej flagi. Jedna z ulic została przemianowana na cześć tureckiego polityka i generała Envera Paszy, który odegrał niechlubną rolę podczas ludobójstwa Ormian w 1915 roku (był głównodowodzącym tureckich wojsk, a w czasie I wojny światowej odwiedzał także tureckie oddziały w Galicji, m.in. w Krakowie, Przemyślu i Lwowie). Również poza stolicą zniszczenia są olbrzymie.

Zastanawia całkowity brak reakcji politycznej ze strony społeczności międzynarodowej. Milczą media, konflikt w Karabachu nie przedostaje się do świadomości publicznej. Tymczasem Azerowie dopuszczają się czystek etnicznych i kulturowych, naruszają podstawowe prawa człowieka.

Dlaczego kwestia Karabachu jest tak niewygodna dla polityków? Wyjaśnienia można szukać w kwestiach ekonomicznych.

Znamienne jest to, co zauważa Leen van Dijke, emerytowany holenderski polityk, który związał się mocno z Armenią. Jego najstarsza córka wyszła za mąż za Ormianina, a on sam często podróżował po tym kraju. Po zakończeniu kariery politycznej Van Dijke był zaangażowany w wiele projektów humanitarnych w Armenii, między innymi na rzecz ofiar wojny w Górskim Karabachu.

Niedawno Van Dijke odwiedził biuro Unii Europejskiej w Armenii.

„Powiedzieli mi, że są tam tylko z misją obserwacyjną. Wskazałem na fakt, że ich obserwacje zostały odnotowane w oficjalnych raportach. Tak, przyznali, ale musimy być ostrożni, aby sytuacja nie eskalowała”.

O co chodzi? Co miałoby być większą eskalacją? Czy ludobójstwo i czystki etniczne dokonywane bezkarnie przez Azerów nie są wystarczającym powodem, aby Unia Europejska zabrała głos?

Dla Van Dijka powód tego ostrożnego podejścia jest oczywisty.

„Ursula von der Leyen negocjowała umowę gazową w Baku i nazwała azerskiego dyktatora Ilhama Alijewa wiarygodnym partnerem Europy. Tego partnerstwo nie wolno narażać na krytykę”.

Powtarza się niestety sytuacja sprzed stu lat, gdy Turcja dokonywała rzezi Ormian, świat zaś przymykał na to oczy. Mówi o tym wprost Inge Drost, sekretarz Federacji Organizacji Ormiańskich w Holandii.

„Początkowo wiele osób podnosiło głos przeciwko okrucieństwom azerskim, ale po 7 października 2023 cała uwaga skupiła się na Bliskim Wschodzie. Co więcej, w Europie występuje dziwne zjawisko schizofrenii. Utrzymujemy wysokie standardy wobec Rosji, ale z drugiej strony potrzebujemy gazu z Azerbejdżanu i wiemy, że większość tego gazu pochodzi z Rosji. Z tego powodu ukrywamy zbrodnie popełniane przez Azerów w Górskim Karabachu. Może to prowadzić do cynicznego wniosku, że nie ma międzynarodowych praw, są tylko międzynarodowe interesy”.

Podobnie myśli Simonian.

„Ludzie widzą, co się dzieje, czasami protestują. Ale nie zrobią nic, obawiając się odcięcia od ropy i gazu”.

I tak właśnie post-chrześcijańska Europa finansuje islamskie kraje, milcząc, gdy ich władze dokonują ludobójstwa i czystek etnicznych. Krótkowzrocznie pojmowane racje ekonomiczne przeważają nad wszelkimi innymi względami. Ważne, żeby nie zabrakło ropy i gazu i nikogo nie obchodzi to, że w ten sposób za nasze pieniądze islamskie kraje zbroją swoje armie. W ten sposób Europejczycy, którzy wyrzekli się własnej kultury i religii, sprzedają Azjatom sznur, na którym w końcu sami zostaną powieszeni.

Wiele lat temu słyszałem wykład Stefana Kisielewskiego, nawiązujący do spektaklu z 1983 r. „Koniec Europy” (reż. Janusz Wiśniewski), podczas którego mówca zadał pytanie: „Czy Europa musi zginąć?” Niestety, jak okazuje się po 40 latach, nie jest to pytanie retoryczne, a odpowiedź coraz bardziej wydaje się brzmieć „niestety, tak”. A z pewnością będzie to „tak”, jeśli nie ocknie się i nie odkryje na nowo chrześcijańskich korzeni swojej tożsamości.

Źródło: CNE

« 1 »

reklama

reklama

reklama

reklama