Horror macierzyństwa zastępczego: niedotrzymanie umowy przez surogatkę to wyrok śmierci na dziecko

Surogatka piła coś, co wyglądało jak alkohol, więc klienci na wszelki wypadek nakazali aborcję. Zgodnie z umową, kobiecie nie wolno opuszczać swojego regionu, mieć nowego partnera seksualnego bez uprzedniej zgody, a latać samolotem wolno jej tylko po konsultacji z lekarzem. Szokujący artykuł Daily Mail ujawnia, jak odczłowieczająca jest procedura macierzyństwa zastępczego.

Dziennik Daily Mail opisuje historię Marty'ego i Melindy Rangerów. Kariera zawodowa sprawiła, że nie mieli czasu na dzieci. Zgromadzili jednak wystarczające finanse, żeby przejść na wcześniejszą emeryturę i osiedlić się na Karaibach. Zegar biologiczny tyka jednak nieubłaganie i okazało się, że nie są w stanie począć dziecka w naturalny sposób. Zdecydowali się więc na macierzyństwo zastępcze, korzystając z usług agencji w Kalifornii.

Ich podejście, udokumentowane wpisami w mediach społecznościowych od samego początku zdradzało nastawienie handlowe: płacą i wymagają. Ciało surogatki należało wyłącznie do nich. Umowa o macierzyństwo zastępcze może dyktować niemal dowolne ograniczenia. W tym przypadku surogatce nie wolno było korzystać z żadnych używek ani opuszczać kraju. „Krajowe podróże lotnicze są możliwe tylko za zgodą lekarza. Surogatka nie może również opuścić stanu w ostatnim trymestrze ciąży i nie może mieć nowego partnera seksualnego bez uprzedniej zgody” – czytamy w kontrakcie.

Surogatka, którą wybrali, rozmawiała z nimi dwa razy w tygodniu, ale Melinda obserwowała również media społecznościowe kobiety pod kątem jakichkolwiek oznak naruszania przez nią ich długiej umowy. Pewnego dnia zauważyli w Internecie, że pije coś, co wyglądało na napój alkoholowy.

„Wszystko szło dobrze z naszą ciążą zastępczą, dopóki Melinda nie zobaczyła tego Instagrama” – stwierdził Marty. „To był dla nas kompletny szok, a kiedy skonfrontowaliśmy się z nią na ten temat, powiedziała, że piła wodę, mnie nie przekonała. Po długich rozważaniach zdecydowaliśmy, że najlepiej będzie usunąć ciążę w 20 tygodniu. To była bardzo trudna decyzja, ale zaufanie zostało nadszarpnięte i nie byliśmy pewni, do czego jeszcze zdolna jest ta kobieta”.

Rodzice biologiczni nie piszą, że sprawdzili, czy kobieta faktycznie piła alkohol. Nie zrobili też jakichkolwiek testów, czy rzekome jedno spożycie alkoholu zaszkodziło dziecku. Samo prawdopodobieństwo, że mogło się tak stać, zaważyło na ich decyzji o usunięciu ciąży. Produkt musi być bez żadnych skaz, idealny, a jeśli taki nie jest – należy go zutylizować. Tylko w tym przypadku nie chodzi o żaden „produkt”, ale o żywe dziecko, z bijącym sercem. I nie jest to utylizacja, lecz wyrok śmierci.

Dwudziestotygodniowe dziecko... Obecnie medycyna jest w stanie podtrzymać poza łonem matki rozwój dziecka urodzonego w 22-23 tygodniu ciąży. Tak niewiele mu brakowało...

Dla Marty’ego nie miało to jednak znaczenia. Według jego słów „nic się nie stało”, a surogatka otrzymała „dobre wynagrodzenie” za zgodę na aborcję.

Para przeniosła się następnie do innej agencji, w której surogacja kosztowała prawie dwa razy więcej, ale małżeństwo Rangerów nadal nie było zadowolone; surogatka odmówiła przyjęcia szczepionki przeciwko COVID-19, a po zarażeniu się wirusem musiała przejść cesarskie cięcie.

Dziecko było zdrowe, a Rangerowie zdecydowali się na kolejne dziecko, korzystając z trzeciej surogatki – tym razem umowa o macierzyństwo zastępcze pary stała się jeszcze bardziej rygorystyczna.

„W przypadku naszego drugiego [w rzeczywistości: trzeciego!] dziecka bardziej szczegółowo oceniliśmy surogatkę i skłoniliśmy ją do wyraźniejszego zobowiązania się do przestrzegania zaleceń lekarskich dotyczących ciąży, czy to szczepionek, odpoczynku w łóżku, diety, czy czegokolwiek innego” – powiedział Marty.

Marty opisał to trzecie i ostatnie doświadczenie wynajmowania łona innej kobiety jako „jak coś z filmu Disneya”. W jego przekonaniu surogatka cieszyła się z kontraktu i z tego, że mogła nosić przez 9 miesięcy cudze dziecko w swoim łonie.

W rzeczywistości jednak nie chodzi tu o żadną radość, ale o brudne pieniądze. Biedna surogatka staje się na dziewięć miesięcy zakładnikiem bogatych rodziców. Macierzyństwo zastępcze to wielki biznes, z czego Rangerowie świetnie zdają sobie sprawę; wydali ponad 300 000 dolarów, aby uzyskać dwójkę swoich dzieci. Zupełnie nie obchodzi ich to, jak się czuje kobieta, która nosi w swym łonie dziecko, które następnie musi oddać. Nie interesuje ich to, że jak wykazują badania, surogatki są bardziej narażone na cukrzycę ciążową, nadciśnieniowe zaburzenia ciąży i powikłania krwotoczne po porodzie. Inne badania wykazały, że odbieranie dzieci matce biologicznej (także surogatce) powoduje poważną traumę. Traumę zarówno u kobiety, jak i dziecka. Pomiędzy matką a dzieckiem przebywającym w jej łonie tworzy się bowiem skomplikowana więź psychologiczno-biologiczna, obejmująca układ hormonalny, immunologiczny i inne. To wszystko nie ma znaczenia dla osób wynajmujących surogatki. Ostatecznie liczy się tylko wyczekiwany produkt: dziecko urodzone przez obcą kobietę.

W wielu krajach macierzyństwo zastępcze jest zakazane. O powszechne wprowadzenie takiego zakazu apelował też w styczniu tego roku Papież Franciszek. Wbrew twierdzeniom klinik macierzyństwa zastępczego, nie jest to żadne „dobrodziejstwo” dla przyszłych rodziców, ale bezwzględny wyzysk biednych kobiet przez bogaczy takich jak małżeństwo Rangerów, którzy mają za nic dobro dziecka oraz dobro surogatki, a liczy się tylko zaspokojenie ich pragnienie rodzicielstwa – za wszelką cenę.

Źródło: Live Action, Daily Mail

« 1 »

reklama

reklama

reklama

reklama