Macierzyństwo zastępcze: historie grozy, zero współczucia, pełne odczłowieczenie

Macierzyństwo zastępcze (surogacja) przedstawiane jest nieraz jako dobrodziejstwo dla par, które same nie mogą urodzić dziecka. Rzeczywiste historie pokazują jednak brutalną prawdę: dziecko jest niczym więcej niż towarem, kupowanym dla zaspokojenia zachcianki zamawiającego.

Trzy historie, trzy dramaty. Dziecko, które zamiast być kochane, takim jakim jest, staje się przedmiotem handlowej wymiany. Gdy coś pójdzie nie tak, rzekomi „rodzice” stają się „niezadowolonymi klientami”, niemającymi ochoty kupować „wybrakowanego produktu”.

Sprawa „niemowlęcia Gammy”

Niemowlęta Gammy i bliźniaczka, Pipah, urodzone zostały przez Pattaramon Chanbua, tajską surogatkę wynajętej przez australijską parę, Davida Johna Farnella i Wenyu Wendy Li. W wieku siedmiu miesięcy para dowiedziała się, że w łonie surogatki są bliźnięta, a jedno z nich – Gammy – ma zespół Downa. Para kazała surogatce dokonać aborcji, ale ta odmówiła, więc po narodzinach dzieci zabrali z Tajlandii Pipah, a zostawili Gammy.

Nieco później, okazało się, że Farnell jest zarejestrowanym przestępcą seksualnym, co wzbudziło obawy o bezpieczeństwo Pipah. Mimo to australijski rząd pozwolił mu na zatrzymanie Pipah. Jako „zabezpieczenie”, przekazanu dziecku broszurę informacyjną z opisem przestępstw Farnella i formalnie zakazano ojcu pozostawać z dzieckiem sam na sam. Trudno wyobrazić sobie, jak z książeczki tej miało korzystać niewinne dziecko. Czy naprawdę w oczach sądu przedstawianie mu opisu seksualnych perwersji miało cokolwiek wspólnego z jego rzeczywistym dobrem? Ostatecznie Farnell zmarł w 2020 roku, a Chanbua jako matka zastępcza, otrzymała od australijskiego rządu setki tysięcy dolarów, umożliwiające sprawowanie opieki nad Gammy, co robi do tej pory.

Ta gorzka historia zakończyła się więc swoistym happy-endem, ponieważ zarówno surogatka, jak i rząd wykazali się większą odpowiedzialnością niż biologiczni rodzice. Kolejne historie są jednak bardziej dramatyczne.

Bridget Irmgard Pagan-Etnyre

Bridget Irmgard Pagan-Etnyre urodziła się przed terminem w 25. tygodniu życia jako dziecko ukraińskiej surogatki, której „usługi” zostały zakupione przez Amerykanów Matthew Scotta Etnyre'a i Irmgard Pagan. Surogatka początkowo nosiła bliźnięta, ale drugie niemowlę zmarło po urodzeniu.

Bridget była silniejsza i wydawało się, że uda się ją utrzymać przy życiu. Niestety biologiczni rodzice nie byli tym zainteresowani, nie zapewniając jej żadnej opieki i czekając tylko na jej śmierć. Gdy miała pięć miesięcy próbowali uzyskać odłączenie jej od aparatury podtrzymującej życie. Jak podawał Der Spiegel, perspektywa niepełnosprawności Bridget skłoniła jej biologicznych rodziców do rezygnacji z opieki nad nią.

Ostatecznie rodzice wyrazili zgodę na oddanie Bridget do adopcji, ale nigdy nie złożyli dokumentów nadających jej obywatelstwo amerykańskie; ponieważ urodziła się z surogatki, pozostała bezpaństwowcem. Wkrótce Matthew i Irmgard zamówili sobie kolejne dzieci. Tym razem urodziły się bliźnięta, które zatrzymali.

Maria Teliupa, matka zastępcza Bridget, zapewniała Bridget opiekę przez pierwsze miesiące jej życia. Nie mogła jednak jej adoptować, ponieważ nie zgodził się na to jej mąż. Perspektywą dla małej Bridget był dom dziecka. W końcu jednak znalazła się inna amerykańska para, która zgodziła się zaadoptować Bridget. Na szczęście są i takie osoby, które nie traktują dziecka jako towaru i gotowe są do poświęcenia, aby zaopiekować się małym człowiekiem wymagającym szczególnej troski.

Bez litości dla dziecka, bez litości dla surogatki

Najbardziej dramatyczna jest historia Brittney Pearson, która zgodziła się zostać surogatką dla pary amerykańskich gejów. W drugim trymestrze ciąży zdiagnozowano u niej agresywnego raka piersi z przerzutami. Początkowo lekarze mówili jej, że musi poddać się aborcji, aby móc przyjmować terapię nowotworu, ona jednak starała się znaleźć szpital, w którym mogłaby wcześniej urodzić dziecko, ratując jednocześnie życie jego i swoje własne.

Udało jej się znaleźć taką placówkę. Lekarze zaproponowali chemioterapię, która była bezpieczna w czasie ciąży do 34 tygodnia. Następnie dali jej ciału czas na rehabilitację, planując wywołanie porodu w 36 tygodniu.

Takim obrotem sprawy nie byli jednak zainteresowani „rodzice”. Stwierdzili, że nie życzą sobie dziecka, które urodzi się przed 39 tygodniem, ponieważ mogłoby mieć problemy zdrowotne. W pewnym momencie wydawało się, że uda się ich przekonać; okazało się jednak, że rak jest znacznie bardziej rozległy i konieczny jest bardziej agresywny plan leczenia chemioterapią, więc lekarze chcieli przeprowadzić indukcję porodu wcześniej. Reakcją zamawiającej pary było żądanie, aby dziecko zostało „natychmiast usunięte” i „wymazane”, ponieważ uważali, że chłopczyk nie ma szans na przeżycie.

„To było frustrujące, ponieważ chciałam dać im dziecko” – mówiła Pearson. „Czułam się zdradzona i miałam złamane serce".

Pearson podtrzymała swoją decyzję, by nie abortować dziecka. W tej sytuacji para szybko podjęła działania odwetowe, grożąc nie tylko porzuceniem jej i dziecka, ale także pozwaniem Pearson i szpitala – co sprawiło, że jej zespół onkologiczny bał się ją leczyć bez uprzedniej konsultacji z prawnikami.

Para nie zgodziła się również na to, by Pearson lub inna osoba wychowywała dziecko, twierdząc, że nie chcą, by „ich DNA” było wychowywane przez kogoś innego. Nawet gdy znaleziono parę adopcyjną, odmówili i powiedzieli, że wszystko, czego chcą, to akt zgonu.

Ostatecznie w 25 tygodniu wywołano przedwczesny poród u Pearson, a chłopiec zmarł niedługo potem w jej ramionach, ponieważ para odmówiła zgody na jakiekolwiek zabiegi ratujące życie. Było to rozdzierające serce, traumatyczne doświadczenie dla Pearson, która powiedziała, że walczyłaby o życie tego dziecka, gdyby była w stanie.

„Pierwszą rzeczą, jaką pomyślałam po zdiagnozowaniu, było: «Chcę zapewnić temu dziecku bezpieczeństwo i pozwolić mu żyć»” – powiedziała Pearson. „Dałabym mu wszelkie szanse na przeżycie”.

Niestety para zamawiająca miała inne zdanie. Ich dziecko nie mogło być „wybrakowanym produktem”. Nie pozwolili mu też przeżyć u innej rodziny. To pokazuje brutalną logikę macierzyństwa zastępczego, niczym nie różniącej się od zwykłej logiki handlowej. Towar zamówiony musi być zgodny ze specyfikacją, w przeciwnym razie należy go zniszczyć. Jakiekolwiek odstępstwo od procedur w trakcie produkcji oznacza złamanie umowy.

Ciąża i narodziny nie są jednak przemysłową produkcją. Chodzi o małego człowieka, który żyje i pragnie żyć. Powołaniem rodziców jest zapewnienie mu opieki, także w sytuacji, gdy nie jest „idealnym produktem”. Tymczasem macierzyństwo zastępcze już w punkcie wyjścia wprowadza mentalność handlową, dziecko staje się przedmiotem umowy, a surogatka traktowana jest jak „fabryka” do produkcji dzieci. Im szybciej na całym świecie tego rodzaju wynaturzenia zostaną zakazane, tym lepiej.

Źródło: Live Action

« 1 »

reklama

reklama

reklama

reklama