Muzyka: język ducha czy próba zagłuszenia ducha jazgotem i hałasem?

Współczesna muzykologia rzadko zajmuje się głębszym, duchowym wymiarem muzyki. Tymczasem to właśnie on nadaje muzyce niezwykłe piękno, poruszające naszą duszę, podkreśla Élisabeth-Paule Labat, której pisma przypomina Peter Leithart. Trzeba do tego wymiaru wracać – zwłaszcza w muzyce sakralnej, zamiast czerpać wzorce ze współczesnej muzyki, wyzutej z duchowego charakteru.

Élisabeth-Paule Labat (1897-1975) była już znakomitą pianistką i kompozytorką, gdy w wieku dwudziestu kilku lat wstąpiła do opactwa Saint-Michel de Kergonan. Późniejsze lata poświęciła pisaniu „Eseju o tajemnicy muzyki”. Jej dzieło, niemal zapomniane, zostało opublikowane dziesięć lat temu jako „Pieśń, którą jestem” w tłumaczeniu Erika Vardena. Tym, co odróżnia je od większości badań nad muzyką, jest jego głęboko teologiczny charakter.

Wbrew modernistom takim jak Strawiński, Labat twierdzi, że muzyka nie jest zwykłym zbiorem dźwięków, ale językiem, który umożliwia człowiekowi przekazywanie doświadczeń – w tym głęboko duchowych, które leżą poza zwykłymi możliwościami języka. Podobnie jak wszystkie języki, muzyka jest systemem znaków dźwiękowych, które wykraczają poza siebie. Ma podwójną moc ekspresji i wrażenia.

Wyrazić to, co nie da się przekazać słowami

Muzyka przekłada pieśń noszoną w sercu kompozytora lub wykonawcy na słyszalne dźwięki, które docierają do słuchacza, aby odtworzyć przeżycia twórcy w głębi duszy słuchacza. Krótko mówiąc, poprzez dźwięki muzyka harmonizuje jedną duszę z drugą. Tak rozumie Labat rozumie wyrażenie „muzyka suwerenna”, mająca zdolność do zatrzymania uwagi i zawładnięcia naszym sercem.

Co ciekawe, w XIV w. angielski mistyk Richard Rolle opisywał swoje duchowe doświadczenia językiem muzyki – nie komponował wprawdzie utworów, ale wyrażał swe przeżycia rytmicznym, aliteracyjnym wierszem. Jego dzieło „Melos amoris” pozostaje dziś niemal nieznane, jest bowiem dalekie od współczesnej estetyki, skupionej na rozrywce oraz silnych – a nie głębokich doznaniach.

Choć muzyka nie posiada precyzji słów, nadrabia ten brak swoim bogactwem. Na przykład muzyka komunikuje miłość, ale miłość jest wielowymiarowa – „spokojna lub porywcza, radosna lub smutna, nie przestając być miłością”, jak powiedział Joseph de Maistre. Jako „sztuka ruchu”, ze złożonymi, pełnymi napięcia planami, muzyka może wyrażać nieskończone wariacje uczuć, w tym sprzeczne emocje doświadczane jednocześnie. Jest „dostosowana do wszystkich modalności życia, od skrajnej siły... do skrajnej łagodności”.

Muzyka: miłość przyzywająca miłość, prowadząca ku Bogu

Muzyka harmonizuje to, co jest logicznie sprzeczne, jako estetyczne „ współbrzmienie przeciwieństw”. Ta fraza, kojarzona z Mikołajem z Kuzy, trafnie oddaje teologiczne podstawy punktu widzenia Labat. Muzyka ostatecznie zwraca się do nas, oznaczając coś boskiego. Nie tylko sprawia, że współ-rezonujemy razem z kompozytorem i sobą nawzajem, ale harmonizuje „jakiś nieznany świat [z] naszym wewnętrznym światem”. Muzyka oferuje wgląd w Trójjedynego Boga, w którym ruch i spoczynek są jednym. Jej ostatecznym źródłem jest „nieskończoność trójjedynej miłości”, która jest nieskończoną płodnością. Poprzez muzykę „niezniszczalna, cicha, ukryta” miłość Boga sięga do naszego serca, by wzbudzić nasze ukryte pragnienia. Dając głos miłości wykraczającej poza słowa, muzyka jest wołaniem miłości do miłości.

Muzyka przenosi nas niejako do biblijnego opisu rzeczywistości, sięgając zarówno do jego początków: opisu raju, jak i do kresu czasu, apokaliptycznej zapowiedzi nowego stworzenia. Uprzedza niejako pojednanie wszystkich rzeczy w harmonii z jednym Bogiem i jednym Panem Jezusem, w którym wszystko się łączy. To dlatego muzyka zarówno nasyca, jak i pociąga, pozostawiając resztki żalu za utraconą harmonią i intensywną nadzieję na muzykę, która dopiero nadejdzie. Nie przypadkiem w Apokalipsie mowa jest o pieśni, której mogą nauczyć się jedynie zbawieni. To istotna biblijna myśl, nad którą rzadko się zastanawiamy.

Dysonans kontra harmonia

I również nie przypadkiem współczesna muzyka jest tak głośna, tak pełna dysonansu i chaosu. To próba zagłuszenia wewnętrznego głosu człowieka, wołającego ku transcendencji, ku Bogu. Czy zdołamy jeszcze wrócić do klasycznego piękna, poszukiwania harmonii i ładu? Czy też muzyka będzie degenerować ku coraz większemu zamętowi i stawać się coraz bardziej bez wyrazu?

Co ważne, Labat pisze o muzyce sakralnej, ale odnajduje ślady boskości także w innych rodzajach muzyki. Każdy z nich może w sobie nosić Boże wezwanie i tęsknotę za absolutem. Jednak to właśnie muzyka liturgiczna, a zwłaszcza chorał gregoriański, najpełniej wypełnia cel wszelkiej muzyki. W śpiewie liturgicznym człowiek przekracza samego siebie. Muzykując dla Boga, nie jesteśmy już tylko śpiewakami, ale stajemy się tymi, którzy uwielbiają Boga. W śpiewie liturgicznym stajemy się pieśnią, do której zostaliśmy stworzeni – zauważa Labat. Oby tak właśnie było. Oby nasze kościoły nie wybrzmiewały kiepską, głośną i pozbawioną głębi muzyką, ale wypełnione były dźwiękami, które prowadzą ku Bogu i otwierają duszę na absolutne Piękno.

Źródło: Peter J. Leithart,  First Things

« 1 »

reklama

reklama

reklama

reklama