Musiałabym być ślepa, żeby nie przyznać, że dziś tam byłeś Ty i Maryja, Matka, nie zostawiła mnie nawet na sekundę – pisała Santa Scorese tuż po tym, jak została zaatakowana na ulicy przez mężczyznę, który od dawna ją prześladował.
„Drodzy państwo, wiem, że popełniłem błąd, zabijając Santę – pisał półtora roku później mężczyzna, zwracają się do rodziców dziewczyny. – Jednak powinniście byli zorientować się w sytuacji i zaspokoić moją wolę, ja nie byłem w stanie powiedzieć wam, że jestem gotów ją zabić, wy powinniście byli domyślić się tego po tym, jak bardzo byłem nią zainteresowany”.
Miał na imię Giuseppe i przez prawie 3 lata prześladował Santę. Chodził za nią, podrzucał listy, zaczepiał na ulicy, składał wulgarne propozycje. Raz fizycznie ją zaatakował. Mimo to policja i sąd nic z tym nie zrobiły. Tragiczna historia dziewczyny jest we Włoszech przywoływana w debatach o stalkingu i nieskuteczności państwa. Jest też jednak wielkim świadectwem wiary.
Dziewczyna z południa
Santa Scorese urodziła się w 1968 r. w Bari na południu Włoch. Popularne w tych stronach imię oznaczające świętą dostała po babci. Jej rodzina była wierząca, mocno zaangażowana w życie swojej parafii. Sama Santa darzyła wielką czcią Maryję. Jako nastolatka związała się Misjonarkami Niepokalanej Ojca Kolbego, które prowadziły w jej kościele spotkania dla młodzieży. Poważnie rozważała wstąpienie do tego zgromadzenia. Rodzice nie mogli tego przeboleć, ale pomimo ich oporu Santa spędziła pewien czas w domu zakonnym. Regularnie korespondowała też z jedną z zakonnic, zwierzała się jej ze swoich rozterek i słuchała rad. Kiedyś przypadkiem trafiła na Genfest, zlot młodzieży organizowany przez ruch Focolare. Zaczęła chodzić na spotkania tej wspólnoty. Oprócz tego działała jako wolontariuszka w Czerwonym Krzyżu. Chciała studiować medycynę, ale jej rodziny nie było na to stać, więc skończyło się na pedagogice. Od wczesnej młodości prowadziła dziennik, w którym oprócz codziennych rozterek i nieszczęśliwych miłości opisywała przeżycia duchowe.
Doświadczony prześladowca
W 1989 r. w liście do jednej z koleżanek napisała:
„Żyję w nietypowej sytuacji. Jest pewien mężczyzna, który chodzi za mną od czerwca i kilka tygodni temu mnie zaatakował. Nie wiem, czy chciał mnie zgwałcić, czy zabić. To schizofrenik. Nie mam niczego, co mogłoby go powstrzymać, choć zgłosiliśmy sprawę na komisariacie. Nie mogę sama chodzić po ulicach, bo pojawia się wszędzie. Mam tylko wiarę i swój dzienniczek. Nie wiem, jak się skończy ta historia, ale mogę cię zapewnić, że to prawdziwy koszmar”.
Jednocześnie nie przestawała – także na kartach swojego dziennika – chwalić Boga i wyrażać miłości do Maryi. Jej położenie stawało się jednak coraz bardziej dramatyczne.
Wszystko zaczęło się w czerwcu 1988 roku. 20-letnia Santa i jej siostra Rosa Maria jechały podmiejską kolejką do katedry w Bari. Odkąd wysiadły na stacji, zaczął iść za nimi młody mężczyzna. Był wysoki i dobrze ubrany. Rzucał Sancie w plecy dziwne komplementy. Dziewczyny dotarły do kościoła, a człowiek z dworca wciąż za nimi szedł. Okazało się, że ksiądz zna niezrównoważonego trzydziestolatka imieniem Giuseppe, który był kiedyś w seminarium, ale z powodu zaburzeń musiał je opuścić. Santa nie była pierwszą dziewczyną, którą prześladował. W przeszłości nachodził już pewną licealistkę, ale decyzją sądu pozostał na wolności.
Był wszędzie
Giuseppe zaczął chodzić za Santą. Raz zaczepił ją na ulicy i zaczął jej składać wulgarne propozycje. „Z głupim wyrazem twarzy mówił mi rzeczy tak brudne, że wywracało mi żołądek – relacjonowała w dzienniczku. – Naprawdę nie wiem, jak wyrzucić to z pamięci, i nie ukrywam, że jeśli wcześniej się bałam, to teraz jestem przerażona, że mogłabym go spotkać. (…) Dziś przemyślałam tę scenę z wczoraj i wróciły do mnie słowa tego sprośnego maniaka. Naprawdę wydawało mi się, że widzę szatana, który kusi. Kusi, proponuje rzeczy tego świata… i przede wszystkim próbuje wpędzić mnie w gniew i histerię”.
Giuseppe osaczał ją coraz bardziej.
„Był wszędzie” – wspominała później siostra Santy. Stalker zaczepiał Santę, gdy szła do szkoły, jechała kolejką podmiejską albo wracała z kościoła. Kiedy ktoś z rodziny wybierał się na zakupy, znajdował później za wycieraczką samochodu list. Gdy dziewczyna w tajemnicy pojechała do odległej o blisko siedemset kilometrów Bolonii, by w zamknięciu odbyć ćwiczenia duchowe, mężczyzna skądś się o tym dowiedział, zdobył numer telefonu sióstr, u których przebywała, i wydzwaniał do niej. Santa co rano przed zajęciami na uniwersytecie chodziła do kościoła. Jej ojciec zawoził ją tam samochodem. Środki ostrożności były posunięte tak daleko, że w obawie przed czyjąś niedyskrecją dziewczyna dopiero w drodze mówiła, do którego kościoła chce wstąpić przed wykładami. Okazywało się, że Giuseppe i tak czekał na miejscu.
Choroba Giuseppe była widoczna gołym okiem. W jednym z listów pisał: „Jestem Chrystusem. Jeśli jesteś dobrą chrześcijanką, powinnaś mi to okazać i oddać się mi. Kobieta jest gorsza od mężczyzny i powinna podlegać jego woli”. W innych pismach też wykładał dziwne teorie na temat relacji damsko-męskich, mieszając je z wątkami religijnymi i wulgaryzmami.
6 lutego 1989 roku, czyli w dniu urodzin Santy, Giuseppe po raz pierwszy fizycznie ją zaatakował. Szła do domu misjonarek w Bari, kiedy podszedł do niej i syknął: „Nie żyjesz!”. Rzucił dziewczynę na ziemię. Obmacywał ją po całym ciele i próbował całować. Przerażona Santa bezskutecznie wzywała pomocy. Nikt nie przyszedł. „Wezwałam Jezusa, mówiąc Mu, że nie może na to pozwolić, i wezwałam Maryję” – pisała w dzienniczku jeszcze tego samego dnia. Udało się jej wyszarpnąć z rąk napastnika. Pobiegła do misjonarek i tam się schroniła. „Nie rozumiem, dlaczego do tego doszło. Dlaczego, Jezu, pozwoliłeś na to? – czytamy w jej notatkach. – Próbowałam wyobrazić sobie Ciebie na krzyżu, rozważać Twoją mękę poprzez mój ból, ale nie potrafię. Żądasz ode mnie zbyt wiele! (…) Z drugiej strony musiałabym być ślepa, żeby nie przyznać, że dziś tam byłeś Ty i Maryja, Matka, nie zostawiła mnie nawet na sekundę”.
Napaść natychmiast zgłoszono na policję. Jednak mundurowi od razu powiedzieli, że nie mogą dać dziewczynie ochrony. Nie pomogły nawet kontakty ojca, który sam był policjantem. Sąd też nie uznał za stosowne zatrzymania napastnika, albo wysłania go na przymusowe leczenie psychiatryczne.
Cicha oblubienica
Ostatni atak nastąpił 15 marca 1991 r. Santa uczestniczyła w katechezie w kościele parafialnym i ok. godz. 22:00 wyszła do domu. Przyjaciele chcieli ją odprowadzić, ale tym razem odmówiła. Czuła się pewnie, bo jechała pożyczonym od siostry samochodem. Zaparkowała fiata 126 przed domem. Zdążyła jeszcze wcisnąć guzik domofonu, po czym dostała pierwszy cios. Zanim zaalarmowany ojciec zdążył zbiec na dół, sprawca ranił ofiarę 13 razy. Chciał zabić też siebie, ale nie zdążył.
Santę natychmiast zabrano do szpitala. Kiedy przewożono ją do sali operacyjnej, Rosa Maria poprosiła ją, by się modliła i jeszcze raz zawierzyła Maryi. Dziewczyna spojrzała na nią poważnie. Była reanimowana trzy razy, ale lekarzom nie udało się jej uratować.
Dopiero po zabójstwie sprawca trafił do szpitala psychiatrycznego. Spędził tam 10 lat. Z zakładu nadal nękał rodzinę Santy listami, które wskazywały, że jego stan się nie poprawił.
Santa została pochowana z różańcem w dłoni, w czerwonej sukience. Za życia często chodziła w bieli, na znak tego, że jest oblubienicą Chrystusa. Teraz czerwień miała symbolizować poświęcenie, z jakim za życia służyła innym. Po jakimś czasie przypadkowo znaleziono zapiski dziewczyny, o których nikt wcześniej nie wiedział. Dopiero wtedy jej najbliżsi odkryli, jak głęboka była relacja ich córki i siostry z Oblubieńcem. W 1998 r. rozpoczął się jej proces beatyfikacyjny, a już w kolejnym roku zakończono jego etap diecezjalny i przesłano akta Stolicy Apostolskiej. Jeśli Santa zostanie wyniesiona na ołtarze, będzie wspominana jako dziewica i męczennica.
Wykorzystano fragmenty książki „Święte nie”, wyd. Esprit, Kraków 2023