Im więcej terapeutów, tym więcej chorych dzieci. Cóż za kataklizm się wydarzył?

Trendy docierające do nas z zachodu są coraz groźniejsze i głupsze zarazem. Jednym z nich jest zastępowanie wychowania dzieci i młodzieży rozmaitymi etykietami psychologicznymi i oferowanymi terapiami. Dane statystyczne są jednak nieubłagane: im więcej takich terapii, tym więcej problemów. Może czas skończyć z patologizowaniem dzieci i wziąć się za normalne wychowanie?

 

Najnowsza książka Abigail Shrier, autorki głośnej „Nieodwracalnej krzywdy” nie jest jeszcze dostępna w języku polskim, ale rzeczywistość, na którą wskazuje, niestety dotarła już do naszego kraju. Zanim więc ukaże się tłumaczenie, warto zrozumieć o co chodzi i działać, nim będzie za późno.

W poprzedniej publikacji (2020 r.) amerykańska pisarka i felietonistka Wall Street Journal podjęła zagadnienie tranzycji płciowej oferowanej setkom tysięcy nastolatek i nastolatków przez lobby psychologiczno-terapeutyczne jako rozwiązanie ich problemów rzekomo związanych z „dysforią płciową”. Mówiąc najkrócej, pseudoterapeuci ci żyją z tego, że wmawiają młodzieży, iż oferując tranzycję seksualną (zmianę płci) rozwiążą ich rzeczywiste problemy psychologiczne, związane z okresem dojrzewania, trudną sytuacją rodzinną czy też mające inne przyczyny. Historie opisywane w „Nieodwracalnej krzywdzie” są naprawdę dramatyczne: tysiące młodych kobiet i mężczyzn zostało nieodwracalnie skrzywdzone przez lobby transgender. Jej książka była cenzurowana i usuwana z oferty firm księgarskich, m.in. amerykańskiej sieci Target. Jednak ujawnione przez nią fakty nie dały się ukryć i ocenzurować. Efektem jest m.in. wycofanie się przez Anglię, a za nią także inne europejskie kraje z „terapii potwierdzającej płeć”.

„W ostatniej dekadzie terapeuci wypromowali szaleństwo dysforii płciowej, które doprowadziło do 4000-procentowego wzrostu diagnoz u nastoletnich dziewcząt. Rosnąca armia młodych kobiet, które żałują swojej terapii zmiany płci, tzw. «detranzycjonerki», opowiada uderzająco podobne historie. Bardzo często, gdy prześledzą swoje życie z powrotem do punktu, w którym ich życie dramatycznie zboczyło z kursu, znajdował się tam psychoterapeuta bawiący się w «nastawniczego», przerzucając zwrotnicę.”

W książce wydanej w lutym tego roku, „Zła terapia: dlaczego dzieci nie dorastają” (Bad Therapy: Why the Kids aren’t Growing Up) autorka zwraca uwagę na inne, choć pokrewne zjawisko: dramatyczny stan psychiczny amerykańskich dzieci i młodzieży, który niestety pogłębia się wraz ze wzrostem liczby terapeutów i oferowanych terapii, mających rzekomo odpowiadać na ich psychiczne i egzystencjalne problemy.

„Zdrowie psychiczne nastolatków stale pogarsza się od lat pięćdziesiątych XX wieku. W latach 1990-2007 (zanim jeszcze nastolatki miały smartfony) liczba psychicznie chorych dzieci wzrosła trzydziestopięciokrotnie. I chociaż nadrozpoznawalność lub rozszerzenie definicji choroby psychicznej mogą częściowo odpowiadać za tę gwałtowną zmianę, trudno jest odrzucić lub kontekstualizować zaskakujący wzrost liczby samobójstw wśród nastolatków: W latach 1950-1988 odsetek nastolatków w wieku od piętnastu do dziewiętnastu lat, którzy popełnili samobójstwo, wzrósł czterokrotnie. Choroby psychiczne stały się główną przyczyną niepełnosprawności u dzieci.”

Trzydziestopięciokrotny wzrost poziomu chorób psychicznych wśród dzieci i młodzieży: czy to jest w ogóle możliwe? Cóż za kataklizm wydarzył się pomiędzy 1990 a 2007 rokiem? Nie było jeszcze wtedy smartfonów, nie da się więc winić za to wszystko telefonu, tabletu i mediów społecznościowych. Problem dotyczy obecnie 42 procent młodzieży:

„Czterdzieści dwa procent obecnego pokolenia młodzieży (tzw. pokolenie Z) ma obecnie diagnozę problemów zdrowia psychicznego, co sprawia, że «normalne» staje się coraz bardziej nienormalne. Jedno na sześcioro amerykańskich dzieci w wieku od dwóch do ośmiu lat ma zdiagnozowane zaburzenie psychiczne, behawioralne lub rozwojowe. Ponad 10 procent amerykańskich dzieci ma zdiagnozowane ADHD – dwukrotnie więcej niż spodziewana częstość występowania w oparciu o badania populacji w innych krajach. Prawie 10 procent dzieci ma obecnie zdiagnozowane zaburzenia lękowe. A jeśli zapytać ekspertów w dziedzinie zdrowia psychicznego, czy młodzi ludzie mają nierozpoznane problemy ze zdrowiem psychicznym, niezmiennie odpowiadają twierdząco. Oznacza to, według ekspertów, że brak problemów ze zdrowiem psychicznym jest coraz bardziej wyjątkiem niż normą.”

Jaka może być przyczyna tych głębokich problemów psychicznych? Wskazuje na nią scena, opisana w wstępie do książki. Autorka książki, matka dwunastoletniego syna, poszła z nim na izbę przyjęć do szpitala, ponieważ odczuwał bóle brzucha. Diagnoza lekarza była jasna: nic poważnego, po prostu odwodnienie. Jednak zanim wysłał oboje do domu, procedury nakazywały mu wezwać pielęgniarza, który ma przeprowadzić na dziecku badanie psychologiczne. Co istotne – badanie to miało być zrealizowane pod nieobecność rodzica, a jego wyniki nie miały być mu przedstawione. Dociekliwa dziennikarka nie dała jednak za wygraną i nie pozwoliła na wykonanie tego badania; co więcej, zażądała ujawnienia kwestionariusza przygotowanego przez Narodowy Instytut Zdrowia Psychicznego, powołując się na swoje prawa rodzicielskie. Pytania, które w nim ujrzała, budziły zgrozę. Wszystkie dotyczyły domniemanych myśli samobójczych i sformułowane były w taki sposób, że sugerowały dziecku, że powinno na nie odpowiedzieć twierdząco. Gdyby tak się stało, skutkiem mogłoby być odebranie dziecka rodzicom i powierzenie go „profesjonalnej opiece” terapeutów.

Innymi słowy, system opieki zdrowotnej w USA, jeśli chodzi o problemy psychiczne, obecnie nie tyle leczy faktyczne problemy, co się ich doszukuje i bezczelnie wmawia rodzicom, że muszą zapewnić dziecku terapię, bo jeśli nie – może je spotkać najgorsze. Klasyczny przypadek „solution in search of a problem” (mamy rozwiązanie, teraz znajdźmy problem).

Abigail Shrier nie neguje bynajmniej rzeczywistych zaburzeń i problemów psychicznych młodzieży i nie zniechęca do podejmowania terapii w uzasadnionych przypadkach. Zwraca jednak uwagę, że każde leczenie – czy to ciała, czy psychiki – wiąże się z ryzykiem. Tak jak nie robimy nikomu operacji „na wszelki wypadek”, gdy boli go brzuch ani nie podajemy lekarstw, które mogą mieć poważne skutki uboczne, gdy ryzyko terapii przewyższa potencjalne korzyści, tak też nie należy bagatelizować psychoterapii: może ona przynieść wielkie korzyści, może jednak jeszcze bardziej pogłębić problemy psychiczne albo skupiać się na kwestiach pobocznych, odciągając od rozwiązania tego, co jest clou problemu.

„Każda interwencja wystarczająco silna, by leczyć, jest również wystarczająco silna, by ranić. Terapia (medyczna) to nie łagodne babcine ziółka. Może przynieść ulgę. Może również wyrządzić niezamierzoną krzywdę i dzieje się tak nawet u 20 procent pacjentów. Terapia może doprowadzić klienta do zrozumienia siebie jako chorego i zmienić jego samoocenę w związku z diagnozą. Terapia może wpływać na rozbicie rodziny, gdy zaczniemy sądzić, że to wszystko «wina mamy» i nigdy więcej nie będziemy chcieli już jej widzieć. Terapia może zaostrzyć stres małżeński, osłabić odporność pacjenta, sprawić, że pacjent będzie bardziej straumatyzowany, bardziej przygnębiony i podkopać jego poczucie własnej sprawczości, tak że będzie mniej zdolny do zmiany swojego życia.”

Jeszcze raz trzeba podkreślić: książka Shrier nie odbiera wartości psychoterapii ani nie deprecjonuje psychoterapeutów. Pokazuje natomiast, że psychoterapia nie jest panaceum i nie może zastąpić rozwiązywania problemów egzystencjalnych, wsparcia środowiska rodzinnego, a przede wszystkim: wychowania.

„Zamiast używać języka moralnego do opisania niewłaściwego zachowania, wykształceni rodzice zaczęli używać języka terapeutycznego. Bohaterowie z klasycznej listy lektur nastolatków, od Hucka Finna po Dylana McKaya, nagle stali się niezdiagnozowanymi osobami cierpiącymi na «zaburzenie opozycyjno-buntownicze» czy też «zaburzenia zachowania». Poczucie sprawczości [ang. agency] uciekło tylnymi drzwiami.”

Czym jest poczucie sprawczości? To ważny element zdrowia psychicznego: gdy mamy to poczucie, gdy jesteśmy wewnętrznie przekonani, że jesteśmy odpowiedzialni za swoje życie i możemy nim w różny sposób pokierować, zyskujemy psychiczną siłę do pokonywania przeciwności. Na różny sposób stawiamy czoła rzeczywistości – metodą prób i błędów, korzystając z rady osób bardziej doświadczonych, czytając poradniki, zwierzając się przyjaciołom, pracując nad swoim charakterem. To przynosi trwałe rozwiązanie i pozwala nam iść naprzód. Psychoterapia tymczasem może przynieść efekt odwrotny do zamierzonego: zamiast przywracać człowiekowi poczucie sprawczości, uzależni go od terapeuty; zamiast szukać rozwiązań, będzie szukać winnych – i tak dalej.

Terapia jest więc potrzebna w określonych przypadkach, nie zastąpi jednak wychowania, pracy nad charakterem, stawiania czoła codziennym trudnościom i wyciągania wniosków z własnych błędów. Osoba mająca problem z ortografią może spocząć na laurach, otrzymawszy etykietę „dysortografika/dyslektyka”; może jednak także świadomie podejść do swojego problemu, systematycznie pracując nad tym deficytem. Jeśli nawet nie osiągnie ideału – maksimum, dorówna przynajmniej do poziomu optimum. Zapewne w przyszłości nie zatrudni się jako korektor tekstu, ale będzie mogła pracować bez przynoszenia wstydu swojej firmie. Odpowiadając na korespondencję firmową nie będzie w każdym zdaniu popełniała błędów typu: „f odpowiezdi na waszom oferte uwarzam, rze jesteśmy zaniteresowani lepszom cenom”.

Z pewnością polskie dzieci nie są jeszcze w tak dużym stopniu „spatologizowane” jak ich rówieśnicy z USA. Jako rodzice prawdopodobnie nie oddaliśmy jeszcze naszych wychowanków w ręce rzesz „ekspertów” od terapii, w których interesie leży to, żeby zdiagnozować jak największe grono dzieci i jak najdłużej je „leczyć”. Warto jednak przeczytać książkę Abigail Shrier, gdy tylko ukaże się jej polskie tłumaczenie, aby zrozumieć, z czym mamy do czynienia i nie dać się wpędzić w pułapkę „psychoterapeutyzacji”, rezygnując z normalnego wychowania czy niedoceniając wagi dobrych relacji rodzinnych w okresie dojrzewania naszych dzieci.

Abigail Shrier, Bad Therapy: Why the Kids aren’t Growing Up

« 1 »

reklama

reklama

reklama

reklama