Walizki

Cztery oparte na faktach historie życia dzieci, którym zwyczajne beztroskie życie, radość i marzenia ktoś upchnął w czterech małych walizkach i wysłał do... Auschwitz

Walizki

Daniela Palumbo

Walizki

ISBN: 978-83-7797-071-3
wyd.: Edycja Świętego Pawła, 2012
www.: www.edycja.pl


Poznajcie historię zakochanego w pociągach Carla, Hannah spędzającej każdy wieczór na liczeniu gwiazd, Émeline z mieszkania z niebieskimi okiennicami oraz Dawida, dla którego skrzypce stały się najlepszym przyjacielem. Cztery oparte na faktach historie życia dzieci, którym zwyczajne beztroskie życie, radość i marzenia ktoś upchnął w czterech małych walizkach i wysłał do… Auschwitz. Jednak to nie rozmiar walizki mówi nam o tym, czy nadzieja, którą kryła w sobie każda z nich, była mała czy duża. Nadzieja to nadzieja. I kropka. Walizka zaś jest dobrym miejscem, by ją przechować. Bo zmieszczą się w niej i wyjazdy, i powroty. Zazwyczaj tak to jest urządzone. Jednak nie w przypadku tych walizek i czworga ich małych właścicieli.



fragment:

Jacob w klinice

(...)

Była jesienna noc. Ktoś mocno walił w drzwi, krzycząc:

– Polizei!

Joseph pobiegł otworzyć. Wepchnęli go do środka i weszli. Byli to dwaj mężczyźni w cywilu.

– Ty jesteś głową rodziny? – zapytali go.

Joseph przytaknął. Dzieci były z Sarah w pokoju obok.

– Czy to prawda, że masz upośledzonego syna?

– Nie, Jacob nie jest upośledzony, jest dzieckiem…

Nie pozwolili mu skończyć. Wymierzyli mu policzek i powiedzieli, że Żyd nie ma prawa mówić „nie” hitlerowskiemu policjantowi.

Przeszukali dom i znaleźli Sarah z dziećmi. Wskazali na Jacoba, zwracając do matki:

– Ile on ma lat?

– Osiem – odpowiedziała Sara, usiłując opanować drżenie.

– On pójdzie z nami. Przygotuj dla niego jakąś torbę z paroma rzeczami. Będziecie mogli go zobaczyć jutro rano w uniwersyteckiej klinice pediatrycznej.

Nic więcej.

– Nie!!! – krzyczała Sarah – Nie oddam wam mojego dziecka!

– Kobieto, w tym kraju nie masz żadnych praw – zawołał jeden z policjantów. – Jesteś Żydówką. Dziękuj Bogu, że Führer chce leczyć twojego syna. Jeśli jednak nie posłuchasz, nie zobaczysz już również jej – zakończył, wskazując palcem na sparaliżowaną ze strachu Hannah.

Joseph wiedział, że nic nie można zrobić. Musieli wykonać rozkaz. Wziął ze sobą Jacoba i zaczął do niego mówić przyciszonym głosem. Wcześniej jednak powiedział do Sarah, aby przygotowała rzeczy chłopca i że następnego dnia wcześnie rano pójdą do kliniki, żeby go zabrać do domu. Żona zrozumiała, że w ten sposób prosił ją, by nie narażała na niebezpieczeństwo również Hannah. Jak automat poszła przygotować małą walizkę dla synka.

Jacob zaczął mówić bez przerwy, cicho, cichutko jak zawsze, kiedy był zdenerwowany. W tym jego świecie, w którym były gwiazdy i mama, nie mógł znaleźć miejsca dla tych dwóch ludzi bez uśmiechu na twarzy.

Również wtedy, gdy go zabierali, powtarzał tę swoją litanię, zaledwie szeptaną, wolną i nieustającą. Co jakiś czas przerywaną tylko jednym słowem: „mama”.

Sarah czuła, jak pęka jej serce. Skuliła się w sobie niczym szmaciana lalka, z jej oczu płynęły łzy, a z ust wyrywało się tylko imię ukochanego synka.

Joseph objął ramieniem Hannah, która nie mogła ani mówić, ani płakać. Wpatrywała się w drzwi, w których przed chwilą zniknęła postać jej braciszka z dwoma mężczyznami w czerni.

Żadne z nich trojga nie mogło tamtej nocy zasnąć. O siódmej rano ubrali się w milczeniu i pieszo udali się pod adres pozostawiony im poprzedniego wieczoru przez policjantów. Szli pieszo, bo Żydom nie wolno było poruszać się komunikacją miejską. I rowerami.

Odkąd w 1939 roku wybuchła wojna wywołana przez Hitlera, Żydów obowiązywała godzina policyjna, dlatego nie mogli wieczorami przebywać na ulicach. Zabroniono im też posiadania radia. Stąd nie mieli żadnych wiadomości o przebiegu wojny.

Podczas drogi do kliniki, w której zamknięto Jacoba, Hannah myślała o swoim braciszku i o tym, jaki był śmieszny, gdy był mniejszy i gdy rodzice słuchali radia, a on chciał zajrzeć do środka tej „gadającej skrzynki”. Ponieważ oni nie pozwalali mu tego zrobić, zaczął zaglądać pod łóżko, żeby znaleźć „schowanego pana, który mówi, ale go nie widać”.

Dla Jacoba radio było przedmiotem magicznym, bo gdy tylko jego tata naciskał przycisk, przedmiot ten, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, zaczynał mówić. Przez długi czas chłopczyk szukał takiego przycisku również u swoich pluszaków, w swoich zeszytach z kolorowankami albo w swoim niebieskim samochodziku. W końcu się poddał. Głos ten z czasem przestał być dla niego obcy i nie budził już w nim lęku. Dlatego można było z tego żartować, chociaż radio dalej pozostawało dla Jacoba tajemnicą.

Kiedy tata je włączał, chłopczyk udawał, że szuka przycisku na swoim ciele i także „włączał” samego siebie: zaczynał mówić bez ładu i składu i poruszał się jak drewniany pajacyk. Hannah mogła regulować głośność tego „radia”, szukając właściwego przycisku, ale tylko mama mogła go „wyłączyć”, rzucając w niego czerwoną poduszką z kanapy. Była to zabawa, w której tata nie uczestniczył, bo kiedy słuchał dziennika radiowego, nie chciał, żeby ktokolwiek mu przeszkadzał, i dlatego nigdy nie poznał magicznej strony radia.

Dotarli do uniwersyteckiej kliniki pediatrycznej i udali się do recepcji, gdzie siedziała młoda kobieta.

Zapytali ją o Jacoba, a ona odpowiedziała, że nie można się z nim zobaczyć, ale żeby się nie martwili, bo on czuje się dobrze i niedługo powinni otrzymać jakieś wieści od lekarzy.

Joseph nie ustępował.

– Bardzo panią proszę – nalegał – pozwólcie wejść przynajmniej matce, ona chce zobaczyć swojego syna. Tylko przez chwilę. Bardzo proszę…

W tej sytuacji kobieta wyszła i po krótkiej chwili pojawiła się w towarzystwie policjanta, który wymierzywszy w nich broń, nakazał im natychmiast opuścić klinikę.

Zabrali Hannah i wyszli. W drodze powrotnej nikt się nie odzywał.

W domu nadal trwali w milczeniu. Dzień jakoś minął na oczekiwaniu nocy, która miała przynieść kolejny dzień i nadzieję na zobaczenie się z Jacobem.

Tamtej nocy Hannah ujrzała gwiazdy, otworzyła usta, żeby zawołać brata, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk.

Zaczęła więc liczyć gwiazdy, dokładnie tak, jak to robił Jacob, w którego świecie istniały tylko liczby od jeden do dwudziestu. Potem zaczynał liczyć od nowa i zawsze gwiazd było dwadzieścia. Mimo to nigdy się nie kończyły. Hannah zasnęła, licząc jasne punkty na niebie.

Następnego ranka znowu ruszyli pieszo do kliniki. Przybyli na miejsce i jak poprzedniego dnia udali się do recepcji. Za szybą siedziała inna kobieta, ale ona też miała lodowate i nieprzyjazne spojrzenie.

– Jesteśmy rodzicami Jacoba Weissa, prosimy panią, niech nam pani pozwoli zobaczyć naszego syna.

– To niemożliwe. Odejdźcie stąd i nie przychodźcie tu więcej! Prześlemy wam wiadomości o waszym synu.

Sarah przyrzekła sobie, że nie odejdzie stamtąd bez Jacoba.

– Przeklęci! Oddajcie mi moje dziecko! To mój syn, nie macie prawa! Jacob! Jacob!

Sarah nie chciała już dłużej czekać. Tam w środku, w którejś z sal był jej ukochany Jacob. Przedarła się przez barierkę wejściową, ale ledwie postawiła stopę na dziedzińcu kliniki, natknęła się na strażnika w nazistowskim mundurze. Zatrzymał ją siłą, uderzając karabinem. Sarah upadła na ziemię. Joseph usiłował do niej podbiec, ale strażnik w tym momencie wycelował broń prosto w Hannah.

Joseph zatrzymał się. Również Sarah ustąpiła. Wstała w milczeniu, podeszła do córki, wzięła ją za rękę i wraz z mężem odeszli.

Hannah nie odezwała się ani słowem. Od owego wieczoru, gdy zabrano Jacoba, przestała mówić.

Minęło kilka dni. Joseph prosił o pomoc wszystkich swoich przyjaciół i klientów Aryjczyków. Usiłował zasięgnąć informacji o tej klinice pediatrycznej, żeby odzyskać swojego syna. Wszyscy jednak się bali i nie chcieli nawet go słuchać. Tylko jeden z klientów, który musiał zerwać kontakty z firmą Josepha, ale nie był nazistą, powiedział mu z przejęciem:

– Bardzo mi przykro, Joseph. Hitler nie chce Żydów i niepełnosprawnych w swoich Niemczech. Musisz być silny. Ja nie mogę nic zrobić. Nie poznaję już naszego narodu. Ten reżim pożera ludzi i ich uczucia. Bądź mężny i wspieraj swoją żonę. Ogromnie mi przykro z powodu twojego syna, nie czekaj już na niego. Powodzenia, Joseph.

Po upływie kilku tygodni do drzwi zastukał policjant.

– To dla was.

Wręczył im kopertę i natychmiast odszedł.

W kopercie znajdowała się biała kartka papieru bez nagłówka, na której było napisane, że Jacob zmarł na zapalenie płuc. I to wszystko. Żadnego „przykro nam” ani nawet „musicie być silni”. Żadnego podpisu. Małego Jacoba już nie było. (...)

opr. aś/aś

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama